<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Posag bez panny
Podtytuł Humoreska
Pochodzenie „Przegląd Tygodniowy Życia Społecznego, Literatury i Sztuk Pięknych“, 1876, nr 22-24
Redaktor Adam Wiślicki
Wydawca Adam Wiślicki
Data wyd. 1876
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


POSAG BEZ PANNY.
HUMORESKA.
przez
Ypsylona.





I.

Nie wiem czy się na kogo zapatrywał Molier, gdy tworzył swego Harpagona i inni znakomici pisarze, gdy typy sławnych skąpców tworzyli, ale to wiem, że mama Przyroda, kiedy wydawała na świat pana Cypryana Szczurlatę, musiała mieć wyobraźnię przepełnioną obrazami charakterystycznych postaci dusigroszów, z któremi tak często spotykać się można w powieściach i komedyach krajowych i zagranicznych.
Cypryan Szczurlata był bardzo bogaty, ale byłby jeszcze bogatszy, gdyby nie był taki skąpy. Jedną rzecz tylko szczodrze w swem życiu ekspensował, to jest lamentacye, gdy mu przyszło ponieść jakikolwiek wydatek i jeden tylko wydatek poniósł bez lamentacyi, to jest na zakup kasy ogniotrwałej i wypróbowanie jej ogniotrwałości i nieodmykalności absolutnej dla tych, którzy nie znali tajemniczego wyrazu, jakiego właściciel użył przy jej zamknięciu.
Próba wypadła pomyślnie dla kasy i dla pana Cypryana, i nic w tem nie ma dziwnego, kasa ta bowiem pochodziła z najrenomowańszego składu, a większa liczba otrzymanych medali na wystawach powszechnych, niż było kiedykolwiek wystaw powszechnych na obu kontynentach, licząc z tegoroczną filadelfijską, świadczyła niezbicie o jej absolutnej doskonałości. Ludzie nie wierzący w cuda, utrzymywali, że młodzieńcy biblijni, których rzucono w ogień i nie spłonęli, musieli być w takiej samej, jeżeli nie w tej samej kasie zamknięci.
Gdy kasę tę wniesiono do pracowni pana Cypryana Szczurlaty i silnie sztabami żelaznemi przymocowano do podłogi i do ściany, pan Cypryan podniósł dwa palce do góry, oczy wlepił w krucyfiks i zawołał:
— Przysięgam, że tego co do tej kasy włożę w życiu mojem nie wyjmę, a gdybym cobądź ujął zamiast dołożyć, niechaj utracę wszystko co posiadam, wraz z kasą.
Tak „zaprzysięgłszy siebie samego” (styl urzędowy galicyjski), pan Szczurlata złożył w kasie wszystką swą gotowiznę i walory (styl kupiecki, ale także galicyjski).
Po oczynieniu tego zamknął kasę i zastanowił się dopiero, że głupstwo zrobił.
Znaczną część złożonego majątku stanowiły listy zastawne, jedyny papier, w który pan Szczurlata wierzył; od listów zwyczaj każe co półrocze odcinać kupony, za które otrzymuje się gotówkę i nowe znów listy nabyć można. Tej operacyi przecież nie było wolno robić panu Cypryanowi w skutek wykonanej przysięgi, gdyż byłoby to ujęciem czegoś z kasy, chociaż chwilowem. Właściciel listów zastawnych tracił tym sposobem procent od procentu, nie mało się więc zmartwił pan Cypryan, gdy się w tym względzie spostrzegł, ale już na to nie było rady. Był trochę przesądny i obawiał się złamać swój ślub dlatego, że do niego dodał takie straszliwe zaklęcie.
Listy zastawne leżały zatem w kasie pana Cypryana Szczurlaty z kuponami nieodcinanemi przez wiele lat.


II.

Natura tak urządziła, że najskąpszy nawet człowiek pozwala sobie zazwyczaj raz w życiu pewnego zbytku, — to jest żony, i, znów na mocy reskryptu tejże mamy Przyrody, mało jest połączeń dwóch istot w stowarzyszenia zwane małżeństwami, któreby w pierwszym przynajmniej roku swej działalności nie przyniosły 50 prc. czystego zysku, to jest trzeciej istoty.
Na mocy tego przyrodzonego prawa o stowarzyszeniach matrymonialnych, pan Cypryan miał onego czasu małżonkę i był ojcem jedynej córki, której, aby niewiele atramentu potrzebowała na swój podpis, dał imię Ida.
Listy zastawne, zamknięte później w kasie ogniotrwałej ojca panny Idy, stanowiły posag jej matki, która umierając dała swej dziesięcioletniej wówczas jedynaczce, spisane na karteczce ich numera i litery, mówiąc do niej:
— Zaszyj to sobie w szkaplerz i strzeż tego jak oka w głowie, bo to będzie twoim posagiem. Ojciec twój pewno schodząc z tego świata wszystko co ma i czego się jeszcze dorobi w ziemi zakopie i nie będzie można tego odszukać... Bywały już przykłady takich zagorzałych amatorów pieniędzy, którzy i po śmierci pragnęli je tylko dla siebie zabezpieczyć... Ale wtedy przy pomocy tych numerów i liter będziesz mogła przynajmniej majątek po matce odzyskać.
To powiedziawszy, matka panny Idy zamknęła oczy na wieki. W okolicy twierdzono, że byłaby mogła żyć jeszcze długo, gdyby pan Cypryan podczas choroby nie był zbyt pilnie doglądał, żeby przestrzegała dyety.
Twierdzą uczeni, że córki najczęściej po ojcach odziedziczają przymioty fizyczne, a po matkach inteligencyę. Prawidło to zbyt licznym podlega wyjątkom, żeby je można było przyjąć za ogólną zasadę; szkoda jednak, że panna Ida nie należała do tych wyjątków.
Odziedziczyła ona po ojcu przymioty fizyczne, była więc silnie zbudowaną, ale bezwarunkowo brzydką. O brzydocie jej można było powiedzieć, że jest absolutną, tak jak absolutną była ogniotrwałość i nieodmykalność kasy, zakupionej przez jej ojca; jeżeli zaś ten ojciec na mocy tego samego prawa przyrody odziedziczył przymioty fizyczne po swojej matce, to dla scharakteryzowania brzydoty panny Idy tyle tylko powiedzieć potrzeba, że była wykapanym portretem ś. p. swojej babki.
Panna Ida obok brzydoty miała jednakże posag znakomity, złożony w kasie ogniotrwałej ojca, w listach zastawnych, od których nigdy nie odcinano kuponów, których zatem wartość wzrastała co pół roku o wszystkim wiadomy procent.
Ta okoliczność była powodem, że panna Ida, pomimo podobieństwa do swego ojca, a respective do swojej babki i pradziadka, miała konkurentów co niemiara, których konkurencya jednakże trwała zazwyczaj dosyć krótko, bo tylko do chwili, w której się dał słyszeć ojczulek z następującem dictum acerbum:
— Moja córka dziedziczy po mnie wszystko, ale za życia nie dam jej nic, nawet na obwinięcie palca, bo zakląłem moją kasę ogniotrwałą, że gdybym z niej wyjął cobądź, wszystko co do grosza utracę...
Konkurenci przez chwilę probowali zmiękczyć starego, ale daremnie, przekonawszy się zatem, że jest nieugięty, dawali nura. Widząc go zbudowanym jak atleta, nie chorującym nigdy i z samego skąpstwa hołdującym zasadom wegetaryanizmu i hydryatryi, których zwolennicy przysięgają zawsze, że najmniej po sto lat żyć będą, nikt nie miał odwagi wchodzić z nim w układy na przeżycie.


III.

Będąc ciągle przedmiotem poszukiwań konkurentów, a następnie opuszczania przez nich, panna Ida wpadła w najgorszy rodzaj niedowiarstwa, jaki się pannie na wydaniu przytrafić może, to jest przestała wierzyć w możność znalezienia męża.
Tak często jej się zdarzało, że konkurent zjawiał się jedynie po to, ażeby jak najprędzej zniknąć, iż ile razy zjawił się jakiś nowy, zaraz mówiła sobie:
— Oho! i ten jegomość najdalej za tydzień czmychnie.
Nie myliła się przez czas dość długi, w końcu przecież musiała się omylić, gdyż inaczej byłaby nieomylną, co byłoby przeciwne dekretom synodów i wywodom ojców kościoła, które tylko Ojcu św. przemawiającemu ex cathedra, nieomylność przyznają.
Zjawił jej się konkurent, który daleko dłużej niż inni nie znikał.
Był nim pan Michał Goldfresser, znany pospolicie Michaszem.
Ojczyzną przodków jego była, jak wiadomo z Biblii, Mezopotamia, zkąd przed wieki wyszedł jego protoplasta Abraham i chciał po drodze swego jedynaka ofiarować Jehowie. Gdyby był onego czasu Jehowa przyjął tę ofiarę, nie byłoby nigdy na świecie Mosesa Goldfressera, który miał sklep z bławatnym towarem i norymberszczyzną i nie byłoby naturalnie jego syna Michasza. W Galicyi w ostatnich czasach między chrześciańskimi mieszkańcami szeroko rozpowszechniła się sekta, której wyznawcy twierdzą, że Pan Bóg chociaż najmędrszy, raz przecież w swojem życiu popełnił błąd, którego obecnie musi bardzo żałować, a mianowicie wówczas, gdy owej ofiary Abrahama nie przyjął... Ale to nie należy do rzeczy.
Moses Goldfresser bankrutował w swojem życiu aż trzy razy na towarze bławatnym i norymberszczyznie, co jest najlepszą wskazówką, że synowi swemu musiał pozostawić znaczny majątek i dobrze zaopatrzony handel. Raz nawet jakiś zbyt gorliwy sędzia śledczy powziął co do autentyczności jednego z bankructw Mosesa Goldfressera niejakie podejrzenia, i na zasadzie tych, naturalnie nieuzasadnionych podejrzeń, wezwał go przed siebie, ażeby go zapytać czy się czuje winnym, a gdy Moses, ojciec Michasza, zapewniał, że jest o swojej niewinności jak najmocniej przeświadczonym, spisał protokuł nakazujący tegoż Mosesa, właśnie z powodu zbyt silnego przeświadczenia, że nic nie zawinił, zaniknąć tymczasowo w areszcie.
Ale nie dobrze się wybrał ów pan sędzia. Przyjaciele Mosesa narobili natychmiast krzyku, że Moses jest prześladowany za swoje znane powszechnie przekonania polityczne. I wskutek tego hałasu został pan Moses wkrótce wypuszczony w tryumfie, ku wielkiej radości swoich przyjaciół.
Mosesa, którego areszt chwilowy stał się tym sposobem aresztem za politykę, wypuszczono natychmiast i zaczął on używać u współwyznawców swoich podwójnego szacunku, jako mąż, który cierpiał prześladowania za swoje przekonania polityczne, a więc jako męczennik idei.
Że tak było dziwić się nie trzeba, było to w Galicyi.
Odziedziczywszy po ojcu handel, Michasz uznał, że prowadzić go dalej nie ma potrzeby, że dla niego przeznaczoną jest wyższa misya, że on ma wyprowadzić ród Goldfresserów z pomiędzy handlującego pospólstwa i wprowadzić między arystokracyę.
Zbankrutował więc tylko raz, ale pod firmą „M. Goldfresser’s Nachfolger”, ażeby swemu osobistemu nazwisku nie czynić ujmy; bankrutując kontentował się nawet bardzo małym zyskiem, wynoszącym zaledwie 15 prc. na czysto, poczem zerwał zupełnie z bławatnym towarem i norymberszczyzną, przebrał się po cywilizowanemu, używane od dzieciństwa imię Berel zmienił na imię Michał, przyjął sobie metra do francuzkiego języka i do tańca, napisał parę korrespondencyi do Nowej Pressy, gdy go kto spytał jakiej jest religii, odpowiadał, że jest „konfessionslos” czyli „bezwyznaniowy“, i po drodze z handlarza na arystokratę, był sobie złotym młodzieńcem, tak jak inni bywają złotymi młodzieńcami po drodze z arystokratów na tureckich świętych.
Gogowie — to jest tak charakterystycznie nazwana złota młodzież nadpełtwiańskiego grodu — z ochotą go wpuścili w swoje szeregi. Michał pieniędzy chętnie pożyczał, a co do procentu żądał, żeby mu go tylko w połowie opłacali, — były to kwalifikacye aż nadto dostateczne, ażeby się dostać w szeregi Gogów, od których wkrótce młody Goldfresser otrzymał poufałe przezwisko Michasza, na pamiątkę niektórych odcieni charakterystycznych swojej wymowy, których mu zresztą za złe bynajmniej nie uważano.
Jak Michasz wyszedł na konkurenta panny Idy, warto w osobnym opowiedzieć rozdziale.



IV.

Jako czynny członek stowarzyszenia złotej młodzieży i wielokrotny dostarczyciel pieniędzy na weksle każdego z należących do tej szlachetnej assocyacyi, Michasz, nie mając często innego widoku odebrania od niejednego z nich pożyczonego kapitału i wypłacalnej w gotówce połowy procentu, sam mu doradzał bogatą żeniaczkę.
— Ba! ożenić się, ale z kim? — odpowiadał wzruszając ramionami Gogo — nie jestem tak dalece naiwnym, żebym wierzył, że panny posażne istnieją jeszcze.
— A gdzieżby się popodziewały?
— Wszystkie zamąż powychodziły, albo też ich ojcowie na giełdzie potracili majątki...
— O!... to prawda... ale przecież pozostała jedna...
— Naprzykład?
— Panna Ida Szczurlatówna... cacko osoba...
— Brrr!... jak siedem grzechów śmiertelnych.
— No, co to siedem grzechów, co to siedem grzechów — zapalał się Michasz — jeżeli do każdego grzechu jest dwadzieścia tysięcy guldenów, to to są złote grzechy, takie grzechy...
— Czy tylko naprawdę będzie tyle?...
— Co nie ma być?...
— W istocie rzecz możebna... stary straszny dusigrosz.
I złoty młodzieniec rozważywszy dokładnie kombinacyę, znajdował, że jest wielce rozumna, rozpoczynał konkurencyę, oświadczał się ojcu, a usłyszawszy jego stereotypową odpowiedź, odchodził z kwitkiem.
Powtarzało się to kilka, a może więcej razy z rozmaitymi młodzieńcami, których Michasz po kolei chciał na zięciów pana Cypryana wyforytować.
Te niepowodzenia przyjaciół dały Michaszowi nadzwyczaj wiele do myślenia. Medytował nad niemi tak, iż często wpadał w roztargnienie i nie uważał co do niego mówiono. W kasie ogniotrwałej pana Cypryana leżał wielki kapitał, wycofany z obiegu, co było naturalnie szkodą ekonomiczną dla kraju. Michasz strasznie kraj kochał, więc chciał owe skarby zaklęte na jego pożytek wydobyć. Postanowił sobie rozwiązać to zadanie, a że człowiek gdy długo i uparcie nad czem myśli, to zawsze coś wymyślić musi, więc je w końcu rozwiązał.
— Oni są z przeproszeniem osły, ci moi kochani przyjaciele — rzekł do siebie, zacierając ręce — nie zrozumieli, że w tem jest geszeft!... Już to taki naród, że się nigdy nie rozumie na geszefcie!... No, ale teraz ja się wezmę do dzieła, i jeżeli ten głupi stary nie da mi panny z posagiem, to ja sobie wezmę posag bez panny.. Jabym nawet wolał w każdym razie dostać posag bez panny, bo panna brzydka jak nieszczęście, tylko że na to trzeba cierpliwości przez parę lat, a posag z panną możnaby mieć daleko prędzej i zaraz nim spekulować.
Nie odwlekając Michasz przystąpił do układania szczegółowego planu, swego romantyczno spekulacyjnego przedsięwzięcia.
— Przedewszystkiem — planował sobie — panna musi się we mnie zakochać. Bez zakochania nawet poszłaby za chrześcianina, to rzecz niezawodna, ale je jestem konfessionslos, ona wychowana w przesądach, mogłaby mieć do mnie abominacyę. A żeby się ona we mnie zakochała, to ja muszę jakie bohaterstwo dla niej zrobić.
I zadumał się znowu nad tem, jakieby bohaterstwo popełnić dla panny Idy.
Był tego dnia obfitym w pomysły i nim pięć minut upłynęło, wykrzyknął:
Ich hab’s, ich hab’s!... to będzie paradne! doskonałe!... tego jeszcze żaden Romansschreiber nie wymyślił!... Michasz, ja tobie daję słowo, że gdybym nie był tobą, to chciałbym tobą być... du hast den Kopf!
Po chwili przecież skrzywił się, jakby co kwaśnego ukąsił i rzekł z przestrachem:
Tausend Teufel!... jeśli ten stary gazety czyta, to się wszystko nie zdało na nic.
Spełnienie planu należało zatem odłożyć, aż do chwili przekonania się, czy pan Cypryan Szczurlata ma zamiłowanie w lekturce pism peryodycznych.
Sprawdzenie tej okoliczności nie było trudnem. Michasz posłał do pana Szczurlaty jednego z wymownych i zręcznych faktorów, który się przedstawił jako handlarz makulatury i ofiarował za nią bajeczną cenę po 20 centów za funt wiedeński. Było to jeszcze za owych czasów, kiedy Austrya nie zaprowadziła u siebie miar i wag metrycznych.
Pan Cypryan, usłyszawszy taką ofertę, zgromadził ze wszystkich kątów wszelkie zżynki i ścinki papierowe, jakie mógł znaleźć. Było tego półczwarta funta.
— Razem za siedemdziesiąt centów — rzekł faktor — nu, a gazet to u pana nie ma?... Gazety to większe arkusze, ja po trzydzieści centów za funt zapłacę...
Stary skąpiec za taką cenę byłby sprzedał rodzoną babkę, można mu więc było uwierzyć, gdy się zaklął, że żadnej gazety nie prenumeruje, bo szkoda na to pieniędzy i nie czyta nawet pożyczanych, bo w dzień nie ma czasu, wieczorem światła szkoda, zaś nazajutrz rano wiadomości już są przestarzałe i zajmować się niemi nie warto.
Gdy faktor tę wiadomość zakommunikował Michaszowi, Michasz odetchnął. Planowi jego nic nie stało na zawadzie i wykonanie nastąpiło niebawem.


V.

Ażeby zrobić bohaterstwo, Michasz potrzebował pomocnika, czemu się dziwić nie należy, bo najznakomitsi nawet kuglarze do wykonywania swoich sztuk magicznych używać zwykli pomocników.
Na pomocnika takiego wybrał sobie Michasz pewnego młodego hrabiego, imieniem Antosia, którego nazwijmy Modzickim, bo się zawsze modnie ubierał i był najzłocistszym pomiędzy złotą młodzieżą miasta Lwowa.
Hr. Antoś był eks-konkurentem panny Idy z nastręczenia Michasza, zkąd już samo przez się wynika, że był Michasza wielokrotnym dłużnikiem i z wypłatą połowy procentów wielce zalegał.
Michasz pośpieszył do niego.
— Słuchaj, hrabio Antoszu — rzekł z poufałością, do której doszedł drogą pobłażliwości wierzycielskiej — ile ty mi jesteś winien?...
Une bagatelle... 2700 złr.
— A procentu?
— Trzysta reńskich.
— No, ty hrabia Antosz masz dobrą pamięć... wiesz, ja dziś w dobrym humorze — ja tobie cały ten procent bonifikuję — między przyjacielami nie powinno być procentów...
— Nie chcę — odrzekł hr. Antoś z dumą.
— No, nie chcę?... trzysta reńskich i nie chcę?.. — dlaczego nie chcę?...
— Bo gdy przyjmę, to powiesz, że między „przyjacielami” i długów być nie powinno, i zażądasz żebym oddał kapitał, a ja teraz nie mam pieniędzy...
— Ty źle się domyśliłeś, hrabio Antoszu, ja nie chcę od ciebie kapitału, ja wiem, że ty zawsze nie masz pieniędzy, ja ci jeszcze 1300 złr. dopożyczę... bez procentu... dasz mi tylko weksel razem na 5000, a zapłacisz jak po ojcu weźmiesz majątek... Zgoda?...
— Dziwny jesteś!... jeszcze się pytasz!... Ale cóż mam zrobić za to?...
Une bagatelle, jak sam powiedziałeś, hrabio Antoszu... Pójdziesz ze mną na obiad... będziemy jedli jak dwaj przyjaciele u George’a.
— Tylko tyle?...
— Będziemy rozmawiali o różnych rzeczach i ty powiesz, ale głośno tak, żeby wszyscy słyszeli, że panna Ida, córka tego starego Szczurlaty, jest brzydka jak cygański djabeł... ja tobie za to nawymyślam, ty mnie wyzwiesz na pojedynek i jutro rano będziemy się strzelali...
— A jeśli cię zabiję?
— Nie bój się nic... już ja sam będę myślał o pistoletach.
Hr. Antoś przystał na wszystko, czego mu za złe brać nie należy, nie ma bowiem złotego młodzieńca, któryby się na podobny układ nie zgodził, za daleko wspanialszem nawet wynagrodzeniem niż to, które tutaj wspaniałomyślnie ofiarował Michasz.


VI.

Gdyby cała scena w restauracyi hotelu George’a, najpryncypalniejszej we Lwowie, odbyła się według ułożonego programu, nie mielibyśmy potrzeby jej opisywać, ale że zaszły pewne urozmaicenia, więc opis staje się niezbędnym.
Pójdziemy jednak w ślad Michasza i będziemy wspaniałomyślni, wszelkie zbyteczne szczegóły bonifikujemy czytelnikom, ktoby więc pragnął wiedzieć naprzykład co jedzono i z jakim apetytem, musi szperać po innych źródłach historycznych.
Hr. Antoś dał dowód wysokiej inteligencyi, okazał, że nie potrzebuje zadanej lekcyi uczyć się na pamięć, ale, że ją bierze na rozum.
Nie powiedział, że panna Ida Szczurlatówna jest brzydka jak cygański djabeł, ale rzekł z przyzwoitą powagą, że mógłby swojem słowem zaręczyć, że cygański djabeł nie jest z pewnością brzydszy od panny Idy.
Na to zerwał się Michasz i z doskonale odegranem oburzeniem zawołał:
— Ty, hrabio Antosz, zaraz odwołaj coś powiedział i przeproś mnie, bo ja nie dam nic mówić na pannę Idę... to jest szlachetna i piękna osoba, zaraz odwołaj!
— Ani myślę — odparł hr. Modzicki z angielską flegmą.
— Ani myślisz? — zapienił się Michasz — ani myślisz?... no, to ja tobie powiem, hrabio Antoszu, że ty jesteś... z przeproszeniem... wielka szwinia!
Angielska flegma opuściła w tej chwili hr. Antosia. Zerwał się i uderzył Michasza w twarz całą siłą muskułów swojej arystokratycznej prawicy.
Michasz wydał charakterystyczny wykrzyknik, po usłyszeniu którego, każdyby przysiągł, że jest on prawym synem Izraela a nie cywilizowanym Konfessionslosem i upadłszy na krzesło zakrył sobie obydwiema dłońmi oblicze.
Mało kto jednak słyszał ten wykrzyknik, bo wszyscy obecni wybiegli z sali, wiedząc, że takie sprawy w naszych czasach w Galicyi kończą się najczęściej przed kratkami sądowemi, i nie mając ochoty figurować na liście świadków.
Dwaj antagoniści zostali sami.
— Hrabio Antosz — rzekł wówczas Michasz — co ty zrobił?... das war über das Programm.
— To nic, to nic — odpowiedział złoty młodzieniec, przygryzając sobie wargi — to tylko dla większego prawdopodobieństwa.
— No, to ty mógł uderzyć, ale po co tak z całej siły?... Mnie twarz napuchnie...
— Przemywaj wodą gulardową... tymczasem do widzenia... Przyprowadź z sobą sekundantów, ja wezmę moich... umawiać się z sobą nie potrzebują, chyba dla formy...
To powiedziawszy hrabia wyszedł, Michasz zadzwonił i zażądał papieru i atramentu.
W chwilę potem garson z restauracyi niósł do panny Idy następujący, pierwszy w jej życiu billet doux:

Pani! Madame! Mademoiselle!

Wybacz mi pani śmiałość, ale umarłym to wszystko wolno... tout est permis à ceux qui n’existent plus und ich bin todt!...
Ja ciebie kochałem, panno Ido, ja ciebie kocham!... I love you, je vous aime, ich liebe Sie!... Za życia mojego jabym się nigdy nie ośmielił zadeklarować moją miłość, ani tobie pani, ani twojemu ojcu... weil Sie, mein Fraulein, tor, mon îdole, pani byś mnie nigdy nie chciała, bo panią wychowano w przesądach, a ja jestem Konfessionslos... ale po śmierci, to ja pani mogę powiedzieć... je vous aime, my dear lady, ich liebe Sie!... Ja nie mogłem żyć dla pani, mais je meurs avec plaisir pour vous, ich sterbe mit Vergungen, ma parole d’honneur!...
Niech panią nie dziwi l’ineshérence de cette lettre... ja stoję vis-à-vis śmierci, kiedy to piszę, ale ja nie chcę umrzeć, żeby pani nie wiedziała, że ja umarł na pani conto. Dziś u George’a hrabia Antoś pozwolił sobie insultować panią, więc ja jego insultowałem, a on znów mnie insultował i jutro... Żegnam cię, süsser Engel, ich bin todt... westchnij za mną... essuyez une larme... ale nie módl się pani za mnie, weil ich ein Konfessionsloser bin.

Ihr stiller Vercherer
Michał Goldfresser.

List ten był zapieczętowany czarnym lakiem, którego garson na poczekaniu z pobliskiego składu przynieść musiał.



VII.

Panna Ida Szczurlatówna była w niesłychanej rozpaczy. Otrzymała list będący najlepszym dowodem, że ci którzy kochają, w chwili przedśmiertnej wzlatują na szczyt wieży Babel i tam mięszają się im języki... Dowiedziała się, że jest przedmiotem miłości, na którą serce jej byłoby chyba kamieniem, gdyby nie odpowiedziała natychmiast ale dowiedziała się zarazem, że ten, który ją wybrał pomiędzy wszystkiemi, już jest wykreślony z listy żyjących.
Rozpaczy panny Idy nie potrzebujemy opisywać. Małą jej próbkę da ta okoliczność, że po odczytaniu dziesięciokrotnem listu, co jej zajęło zaledwo godzinę, natychmiast przywdziała wdowie szaty. Wzrok najbystrzejszy nie zdołałby na niej dostrzedz najmniejszego białego ani kolorowego strzępka.
Czytelnik wyobrazi sobie łatwo jej przyjemne zdziwienie, gdy nazajutrz odwiedził ją człowiek młody, o wschodnich rysach twarzy, charakterystycznym nosie i jeszcze charakterystyczniejszych czarnych włosach, blady bardzo, z nabrzmiałym cokolwiek prawym policzkiem i prawą ręką na temblaku, i gdy ten młodzieniec odezwał się do niej:
— Mademoiselle, madame, pani, jestem Michał Goldfresser.
— Pan żyjesz! — zawołała panna Ida, padając w jego objęcia.
— Żyję i przyszedłem przeprosić panią, żem jej tyle strachu narobił. Ten hrabia Antosz, on umie insultować kobiety, ale on nie umie zabijać tych, co w ich obronie śmiało występują... Przestrzelił mi tylko rękę na wylot mit zwei Kugeln... aber... dla pani to mi zawsze przyjemnie, że moja ręka jest teraz jak sito...
— Ach! panie Goldfresser — zawołała panna Ida — i dla mnie jest to rozkosz, że pańska ręka podziurawiona dla mnie!...
Od tej chwili Michasz rozgospodarował się na seryo w sercu panny Idy. Kochał ją strasznie, a ona przebaczyła mu że był Konfessionslos, bo po takiem bohaterstwie byłaby chyba tygrysicą, gdyby mu to jeszcze miała za złe.
W tydzień oświadczył się ojcu, ojciec zaśpiewał mu zwykłą piosnkę, którą wszystkich konkurentów córki odstraszał.
— To szkoda — rzekł na to Michasz — mój majątek dzisiejszy nie wystarcza na przyzwoite utrzymanie żony... lecz będę czekał i będę się dorabiał... proszę tylko o pozwolenie bywania i...
— I o co jeszcze?...
— Żeby mi pan dobrodziej pokazał, że pan ma rzeczywiście pieniądze, bo zdarza się czasami...
Pan Cypryan nie uraził się tą ciekawością, zastrzegł sobie tylko, że gdy otworzy kasę będzie trzymał rewolwer w ręku, czem znowu nie uraził się Michasz.
W takich warunkach ukazało się jego pożądliwym spojrzeniom wnętrze kasy ogniotrwałej pana Cypryana i przekonał się, że tam są rzeczywiście listy zastawne i rulony złota, skazane na długie więzienie.
Ilość listów zastawnych mógł nawet przelotnie obliczyć.
Po obejrzeniu i zamknięciu kasy, poszedł do panny Idy.
— Cóż? — zapytała, tłumiąc rączkami serce, żeby nie biło zbyt gwałtownie.
— Ha, cóż! votre père est cruel... ale to nic... będę czekał... lecz pod warunkiem...
— Pod jakim?...
— Musisz się pani zręcznie dowiedzieć numerów tych listów zastawnych, które tam są w kasie.
— Dlaczego?
— Bo ojciec umierając, mógłby w ziemi zakopać i wtedy daremnie byśmy czekali...
— A czemuż pan tego nie mówiłeś odrazu?... ja przecież mam te numera!...
To mówiąc panna Ida wyjęła z za gorsu szkaplerz, rozpruła go z gwałtownym pośpiechem i wręczyła kochankowi karteczkę.
Michasz śpiesznie pochwycił ją prawą ręką, władając nią tak śmiało, jakby nigdy nie była podziurawioną.


VIII.

Od tego czasu przez półtora roku Michasz był wiernym konkurentem panny Idy. Bywał w ich domu codzień, romansował z nią aż schła biedaczka. Jemu jednakże miłość nic nie szkodziła, a podziurawiona ręka zgoiła się bardzo prędko.
W pewnych epokach Michasz ile razy przyszedł, dowiadywał się zawsze, czy nie ma w domu jakiej gazety i naturalnie odbierał odpowiedź przeczącą.
Nie wiemy jaki w tem miał interes, chociaż starannie przeglądaliśmy dzienniki odnoszące się do tych epok. Nie znaleźliśmy w nich nic szczególnego, oprócz ogłoszenia Dyrekcyi Towarzystwa o zagubionych listach zastawnych na bardzo znaczną sumę. Stratę miał ponieść jakiś obywatel, mieszkający w Berlinie. Dyrekcya ogłasza, że gdyby się nikt z temi listami w ciągu roku nie zgłosił, poszukującemu wydane zostaną duplikaty wraz z zaległemi kuponami.
Po upływie półtora roku mniej więcej Michasz dał się słyszeć w kilku miejscach, że spadł na niego znaczny spadek w Berlinie, ale gdy ta wiadomość doszła przypadkiem do panny Idy, zaprzeczył jej najuroczyściej, mówiąc, że ją tylko sam puścił dla fanfaronady, ponieważ wkrótce rzeczywiście będzie musiał wyjechać do Berlina.
— Na długo? — zapytała z trwogą panna Ida.
— Na dziesięć lat!...
— Cóż ze mną będzie?... opuszczasz mnie...
— Na dziesięć lat tylko... będę pracował... czuję, że prędzej niczego się nie dorobię.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.