Potworna matka/Część czwarta/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Pięć dni już upłynęło od wyjazdu Prospera Rivet do Rouen. Włosko nie odebrał od niego wiadomości.
Zrana dnia, w którym zdarzyły się sceny w willi PetitBry, Włosko oczekiwał niecierpliwie poczty, sądząc, że mu przyniesie list od Prospera lub Joanny.
Nadeszła nareszcie korespondencja.
— Na koniec — rzekł Włosko, otwierając list byłego komiwojażera.
„Stary mój towarzyszu!
„Nacieszyłem się miastem Rouen do wszystkich diabłów, już mi się nawet sprzykrzyło.
„Ile ja tu butelek wysuszyłem! a wszystko dla zabicia wyrzutów sumienia... lecz nie mogłem się nawet upić, wspomnienie krwi przelanej otrzeźwiło mnie.
„Okropność! Ten strumień krwi, płynący z czoła, te plamy czerwone na białym poszarpanym ubraniu, ciągle mi stoją przed oczami!
„Wyjadę z Rouen jutro o trzeciej po południu, w Paryżu stanę o wpół do ósmej wieczorem. Przyjdź na stację. Zjemy razem obiad i nauczysz mnie, jak wziąć silę do tego, żeby Helena przebaczyła mi moje bydlęce postąpienie. O, ta krew!
„Muszę koniecznie widzieć się z Heleną bez świadków. Dlatego tej łajdaczce, Julii Tordier, napisałem, że przyjadę o dziesiątej, bo tym sposobem, Helena będzie sama parę godzin, i z pewnością nie zastanę starej, bo poleci na moje spotkanie.
„Dobra myśl, prawda?
„Do jutra, stary druhu.
— Nie mogłem nic lepszego oczekiwać, — rzekł Wosko, chowając list starannie. — Zrobię z tym bałwanem, co tylko będę chciał.
Była to godzina, w której razem z Piotrem Bertinot wychodzili na śniadanie do pobliskiej restauracji.
Wstali już właśnie od roboty, gdy usłyszeli zajeżdżający powóz na podwórze.
— Powóz nie zajęty — rzekł Bertinot, wyglądając oknem, i dodał: — Joasia wysiada!
— Joasia! — powtórzył Włosko, nie mniej niż Bertinot uradowany.
Wybiegli obydwa na spotkanie dziewczęcia.
— Co się stało? — zapytał Włosko:
— Przybywam z polecenia pana de Roncerny i jego powozem. Mam dużo do pomówienia o panu Lucjanie. Cały dzień z wami przepędzę.
— Drogi przyjacielu — rzekł Włosko do Bertinota — każ przynieść śniadanie na trzy osoby, a także pomyśl o koniach i stangrecie pana de Roncerny.
Kasjer wyszedł, ucałowawszy raz jeszcze córkę, a Joasia z Włosko poszli na pierwsze piętro.
— Droga Joasiu. Powiedz, co tam zaszło nowego? — zapytał Włosko powtórnie.
— Straszne rzeczy: pan Lucjan zwariował.
— Lucjan Gobert zwariował? Czy to podobna?
Czuł się moralnie odpowiedzialnym za nieszczęścia rodziny Gobert; wyrzucał sobie, że to on udzielał rad Julii Tordier i Prosperowi Rivet. Miłość jak cudem przeobraziła tego człowieka bez czci i wiary, dla którego nie istniały żadne skrupuły.
— Czy doktór stwierdził stan jego? — zapytał po chwili.
— Tak... wreszcie nie potrzeba jego orzeczenia. Smutna prawda sama bije w oczy! Doktór jednak ma jeszcze nadzieję, a opiera ją na tym, że widok panny Heleny może mu rozum przywrócić.
— Lecz czy jest na to sposób?
— W panu cała nadzieja... raz już widziałeś Helenę, mówiłeś z nią. Czy nie możesz zrobić tego powtórnie?
Włosko uderzył się ręką w czoło.
— Mogę... mogę dziś... wieczorem.
— Bogu niech będą dzięki! — szepnęła Joasia.
— Lecz trzeba, żeby pani sama jej to oznajmiła. Prospera od pięciu dni niema w Paryżu. W wilię wyjazdu zbił Helenę laską... aż krew popłynęła.
— O zbójca! powinien skończyć na rusztowaniu.
— Nie przeklinaj go, Joasiu, bo widok krwi sprawił na nim wrażenie, jakiego nikt przewidzieć, nikt spodziewać się nie mógł. Zawstydził się swego niecnego postępku, uciekł do Rouen, ażeby tam w pijaństwie utopić wyrzuty sumienia, lecz, dzięki Bogu, nie udało mu się. Odebrałem list. Myślą jego stałą jest otrzymać przebaczenie Heleny, a ponieważ mam wpływ na niego, użyję więc tego wpływu, żeby sam zerwał więzy, ukute przez matkę.
— Zrobi pan to?
— Zrobię.
— O! niech ci Bóg wynagrodzi.
— Prosper wraca dziś o wpół do ósmej, umówiliśmy się zejść na stacji, po tym zjemy razem obiad. Obowiązuję się zatrzymać go dotąd, dopóki nie zobaczysz się z panną Heleną.
— A jak spotkam się z Julią Tordier?
— Prosper sam się postarał, żeby tak nie było. On także chciał widzieć żonę bez świadków i prosić jej o przebaczenie. Dlatego napisał do Julii, że przyjeżdża o dziesiątej i że spodziewa się zastać ją na stacji.
— Rozumiem — rzekła Joanna. — Podczas gdy pan zatrzyma Prospera w restauracji, Julia Tordier pójdzie na stację, a ja dostanę się do Heleny. Niczego więcej nie pragnę. Niech tylko ją ujrzę... pomówię z nią... potrafię ją skłonić, żeby poszła ze mną.
— O której godzinie doktór pragnie zrobić tę próbę ostateczną?
— Około północy.
— A za tym, droga Joasiu, niech ci Bóg dopomaga.
— Daj mi pan klucz od mieszkania Julii Tordier.
— Proszę — rzekł Włosko podając.
Bertinot wszedł z oznajmieniem, że śniadanie czeka.
O tej samej porze hrabia de Roncerny z Gastonem jechali do sędziego śledczego.
Sędzia przyjął ich odrazu.
— Panowie przynoszą mi wiadomości o naszym chorym? — zapytał, prosząc, by usiedli.
— Tak, panie — odpowiedział hrabia — lecz wcale nie pocieszające.
— Czy polepszenie, o jakim donosiłeś mi, panie hrabio, nie utrzymało się?
— Niestety! Stan chorego pogorszył się nieprzewidzianie. Lucjan Gobert zwariował.
— Więc ten młody człowiek jest bez nadziei?
— Stracił rozum, dowiedziawszy się, że znęcają się nad jego ukochaną... z tego właśnie powodu pozwoliliśmy sobie przyjść do pana.
— Mówcie, panowie, wszystko, co dotyczy tego młodzieńca, niewypowiedzianie mnie interesuje.
— Czy pan wie, jakie męki przechodzi córka Julii Tordier, a żona Prospera Rivet?
— Wiem wszystko, lecz nie mogę się za nią ująć. Panna Tordier jest pod władzą męża. Sprawiedliwość nie ma prawa zajmować się tym, co się dzieje w małżeństwie lub w rodzinie, chyba na żądanie jednego z jej członków. A żadnej skargi nie wniesiono ani na jej matkę, ani na męża.
— Czy wie pan, jaka jest rola jej męża w domu pani Tordier?
— Wiem także! Wiem dokładnie, dlaczego Helenę Tordier matka zmusiła do tego związku, lecz jakie bądź są skandale domowe, skoro żona nie zanosi skargi, my w takim razie mamy ręce związane.
— Helena nie może tego zrobić, gdyż trzymają ją zamkniętą.
— W takim razie nic nie poradzimy.
— A za tym nieszczęśliwe dziecko jęczy, kona z boleści i wstydu w tym otoczeniu bezczelnym, a prawo nie może wziąć jej w opiekę?
— Niech się uda do prawa...
— A gdyby kto inny to zrobił, przyjaciele, my naprzykład?
— Panowie? a w jaki sposób?
— Żądając rozwodu.
— Nie macie panowie prawa.
— Za tym nic dla niej zrobić nie możemy?
— Niestety! nic... jeżeli wystąpicie bez skargi, przez nią podpisanej, wraz z świadectwem doktora, konstantującym znaki widoczne na ciele poszkodowanej. Potrzeba także zeznań świadków, co do stosunków pomiędzy matką i zięciem... wtedy zarządzimy śledztwo; a sprawdziwszy fakty, rozwodu zażądać możemy. Lecz, jeżeli mam jasno myśl moją wyrazić, taka masa wstydu i błota jest na dnie całej tej sprawy, że Helena Tordier, jeżeli rzeczywiście jest tą anielską istotą, jak mi ją odmalowano, zawaha się, zanim poruszy to błoto, które mogłoby i ją obryzgać.
— Miałaby się wahać, gdy idzie o oswobodzenie? — zawołał hrabia.
— Za sceną skandalu, tak. Nie wiecie, panowie, czym jest Julia Tordier! Potrzebowałem zasięgnąć wiadomości z przeszłości tej poczwary; dziś rano dostarczono mi papierów o niej! Straszne są, okropne... a jednak sprawiedliwość nic nie może przedsięwziąć przeciwko niej! Będąc bardzo młodą, lecz już zepsutą, popchnęła uczciwego człowieka do kradzieży i przez nią skazany został na dwadzieścia lat więzienia. Miała z nim córkę, którą porzuciła... dziewczynę pełną poświęcenia i szlachetności. Znacie ją, panowie. Joanna Bertinot, pokojówka pani de Roncerny.
— Joanna! — powtórzyli razem hrabia i Gaston.
— Tak, Joanna, biedne dziecię, los postawił ją wobec matki, której nie zna, a przecież instynktem nienawidzi, bo ta matka jest jej zawziętą nieprzyjaciółką. Joanna, nie wiedząc, że to jej siostra, kocha Helenę z poświęceniem; Julia Tordier wie o tym i odsuwa ją od niej. Powtarzam, panie hrabio, że w interesie nieszczęśliwej Heleny, nie trzeba wywlekać na światło dzienne tego steku brudów przeszłości.
— Lecz — zrobił uwagę hrabia — ażeby otrzymać roz[1]wód Heleny, nie trzeba przecież odkrywać przeszłości Julii Tordier.
— Prawda, tylko trzeba koniecznie, żeby Helena, żądając rozwodu, podpisała skargę na matkę i męża. Bez tego nic się nie zrobi.
— A jeżeli zgodzi się na podpisanie skargi, rozwód dostanie napewno?
— Bez najmniejszej wątpliwości.
— A więc podejmuję się mieć skargę, przez nią podpisaną — rzekł hrabia. — Dziś będę ją widział.
I hrabia opowiedział pokrótce, o czym nasi czytelnicy wiedzą już, mianowicie, że Joanna jest w posiadaniu klucza od mieszkania Julii Tordier i że skłoni Helenę do przybycia, ponieważ, według doktora, jest to jedyny sposób uratowania Lucjana.
— Panie hrabio, pragnąłbym widzieć panią Helenę i zadać jej kilka pytań, z warunkiem, żeby nie wiedziała, iż jestem sędzią. Proszę za tym, abyś mi pozwolił znajdować się u siebie, podczas bytności jej w Petit-Bry.
— Przyznam się panu, że rachowałem na pańskie współdziałanie, i przyjechałem z myślą, że nakłonię pana do bytności u mnie dziś wieczorem.
— Będę z pewnością.
— Uczyniłbyś mi panie sędzio największą przyjemność, gdybyś raczył jechać z nami razem.
— Przyjmuję chętnie zaproszenie hrabiego. Kiedy panowie wyjeżdżają?
— Pociągiem, odchodzącym o piątej.
∗ ∗
∗ |
Od okrutnej sceny, której byliśmy świadkami, Helena ciągle była cierpiąca. Nie sypiała, gorączka ją paliła, a siły raptownie opuszczały. Bladość przezroczysta zastąpiła świeżość cery, zmieniła się nie do poznania.
Julia Tordier od pamiętnej rozmowy z córką, żywiła przeciw niej potworne zamiary.
Pogardzona, upokorzona, odepchnięta przez Prospera Rivet, postanowiła pozbyć się córki.
— Jak jej nie stanie, mnie będzie kochał! — myślała ohydna istota.
Julia otrzymała list od Prospera, list, oznaczający powrót, suchy, zimny, bez słowa czułości.
Zazdrość jej nie miała granic. Postanowiła raz skończyć.
— Jak jej nie stanie, mnie będzie kochał! — powtarzała.
Nazajutrz po odebraniu listu, udała chorą. Zawołała córki i kazała jej kupić całą paczkę zapałek i litr mleka.
Helena, choć bardzo osłabiona, zeszła na dół, aby wypełnić rozkaz matki.
Powróciwszy do mieszkania, zmuszona była odpocząć w przedpokoju.
— Przyniosłaś mleko i zapałki? — zawołała Julia z łóżka.
— Przyniosłam.
— Zagrzej mleko.
Helena zagrzała mleko dla matki, a dla siebie filiżankę bulionu!
— Mleko już ciepłe, przyniosę zaraz — rzekła.
— Nie trzeba, spróbuję się podnieść — odparła Julia.
Helena wzięła bulion, poszła do siebie i położyła się.
Po południu Garbuska weszła do jej pokoju.
— Czy będziesz co jadła? — zapytała.
Ósma godzina wybiła.
Poszła na palcach do pokoju córki.
Lampka nocna rzucała blade światło dokoła; imbryk z odwarem szlazu stał na stoliku.
Helena obrócona była twarzą do ściany.
Oddychała ciężko ustami, spieczonymi gorączką, wychudłą rączkę trzymała bezwładnie na kołdrze.
— Śpi... — pomyślała matka występna.
Podsunęła się cicho jak wąż, chwyciła imbryk i ostrożnie wyszła.
W kuchni był ogień pod blachą.
Garbuska postawiła imbryk z ziółkami na fajerce, wyjęła z pudełka zapałki i wrzuciła wszystkie w imbryk.
Po kilku minutach skończyła dzieło piekielne. Napój przybrał kolor zielonawy od fosforu.
Z jaśniejącym radością wzrokiem dorzuciła parę kawałków cukru do trucizny, zaniosła i postawiła przy łóżku Heleny.
— Wszystko się skończy tej nocy! — rzekła do siebie.
Wróciła do kuchni, usunęła ślady swej roboty, zagasiła ogień, po tym ubrała się, zeszła na dół, wsiadła do dorożki i kazała się wieźć na stację Saint-Lazare.
Około ósmej tego samego wieczora Joanna Bertinot kazała swemu furmanowi zaprzęgać.
O wpół do dziewiątej uściskała ojca i odjechała, kazawszy stanąć na ulicy Anbry wprost Nr. 7 i czekała w powozie na wyjście Julii Tordier.
O dziewiątej Julia ukazała się na ulicy i wsiadła do dorożki.
Joasia wyskoczyła z powozu, wbiegła do domu Nr. 7, po czym powoli i ostrożnie wchodziła na schody, aby nie zwrócić uwagi mieszkańców pierwszego piętra.
Stanęła nareszcie przy drzwiach mieszkania Julii Tordier, otworzyła kluczem swoim, weszła i zamknęła drzwi za sobą.
- ↑ Brakujący fragment str. 628 przepisano z wydania „Garbuska“ Ksawerego Montépina, Nakład i druk Pajewskiego - Redakcyji tygodnika "Romans i Powieść" w Warszawie 1895 r., Tom II str. 276