Potworna matka/Część czwarta/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Skończywszy opowiadanie, znowu zalała się łzami, łkając konwulsyjnie.
Sędzia, przeczekawszy tę burzę, zapytał:
— Gdzie była córka pani?
— Nieobecna.
Wiedząc, co o tym myśleć, nie nalegał więcej.
— A gdy pani wyjechała na dworzec na spotkanie zięcia, czy córka twoja wyszła? — ciągnął dalej.
— Nie panie... położyła się, utrzymując, że jest chora.
— A jednak wychodziła; więc o której powróciła godzinie?
— Około wpół do drugiej nad ranem, i wtedy dowiedziała się ode mnie o nieszczęsnym wypadku.
— Jak się wobec tego znalazła?
— Radowała się bezczelnie! Wykrzyknęła na cały głos: „Jestem wdową! Jestem wolną! Nikt na świecie nie ma już nade mną przewagi“! I wyszła, nie mówiąc, dokąd się udaje.
— Z odpowiedzi pani wynika, że podczas kiedy daremnie oczekiwałaś na dworcu kolei, zięć pani bez twojej wiedzy, przyśpieszywszy godzinę powrotu, przyszedł tu.
Jakim sposobem wszedł do domu?
— Miał klucz.
— Otóż, skoro pani nie wie o niczem, zmuszony jestem zawiadomić panią, że głos ogółu obwinia jej córkę o otrucie męża.
Garbuska cofnęła się w najwyższym przerażeniu.
— Panie! gdyby to; była prawda, to byłoby potwornym. Lecz nie, to niepodobna!
— Sekcja zwłok wykaże, o ile podejrzenie otrucia jest uzasadnionym.
— Prosper otruty przez Helenę... nie, nie mogę w to uwierzyć!
— Córka pani, będąc chorą, jakie lekarstwa przyjmowała?
— Odwar z kwiatu ślazowego.
— Powinniśmy przeszukać jej pokój.
— Jak się panu podoba.
Sądownicy weszli tam, przetrząsając wszystkie sprzęty. Lekarz prefektury, stary praktyk, miał oko na wszystko, dojrzał przez drzwi, uchylone do kuchni, kilka tygielków, stojących na blasze.
Wszedł tam i w jednym z nich znalazł trochę wody na dnie, nalał jej na dłoń i poniósł do ust.
— Woda przegotowana — mruknął posmakowawszy.
Na blasze leżało kilka zeschłych kwiatów.
— Kwiat ślazu — rzekł, przypatrując się im.
Rondelek miedziany, większy od pierwszego zwrócił jego uwagę. Zajrzawszy do dna, zadrżał nagle.
Dostrzegł na wewnętrznej pobiale plamy czarniawe, a na samym dnie plamki z osadu zielonawego.
Jedną z nich podjąwszy paznogciem położył na języku. Za chwilę charakterystyczny smak fosforu rozszedł mu się po ustach.
Skoczył do pokoju, który urzędnicy przetrząsali jeszcze.
— Nie szukajcie, panowie. Już znalazłem.
— Co takiego? — żywo odgadnął sędzia śledczy.
— Jeżeli pan Rivet został otruty, co na nieszczęście zdaje się nie mylnym, znam truciznę, co go, zabiła. To fosfor!
— Jest pan tego pewnym?
— Dotykalnie pewnym. Patrzcie na osad w tym rondlu. Zresztą skosztowałem go, a smak sui generis nie pozostawia żadnej wątpliwości.
— A, nieszczęsna! — wykrzyknęła Garbuska, załamując ręce nad głową.
— Zapewne ma pani dla nas jakie objaśnienie? — odezwał się sędzia śledczy.
— Ah, nieszczęsna! — powtarzała Garbuska. — I to moja córka!
— Mów, pani!
— To słowo fosfor, wymówione przez pana, dało mi poznać całą prawdę. Onegdaj Helena przyniosła od kupca korzennego pudełko zapałek chemicznych.
— Czy pani pewną jest tego, co powiedziała w tej chwili?
— Aż nadto pewna, niestety! Można się wreszcie przekonać w tym sklepie, poszukawszy w książce, ponieważ rachunki moje płacę miesięcznie.
Jeden z agentów zjawił się z blaszanym pudełkiem, zawierającym kilkanaście zapałek.
— Przeszukawszy skrzynię ze śmieciami, nie znaleźliśmy nic, prócz tego pudełka, obierzyn i skorup stłuczonego imbryka.
— Zachować starannie te skorupy, one dostarczą nam śladów płynu, jakie imbryk zawierał... drewienka zapałek znajdą się z pewnością. Jak się nazywa kupiec, u którego pani się zaopatruje?
— Beguet.
— Poprosić, by przysłano tu rachunek pani Tordier.
Jeden z agentów udał się z poleceniem.
Sędzia śledczy prowadził dalej badanie:
— Czy córka pani wiedziała, że mąż jej miał powrócić tego wieczora?
— Tak, panie, ja sama powiedziałam jej o tym.
Sędzia zamyślił się. Wszystko wydało mu się zagadką strasznie zawiłą. Postanowił nareszcie wybadać Joannę Bertinot.
Na stole stały przybory do pisania. Sędzia śledczy nakreślił te słowa:
„Joanna Bertinot, u hrabiego de Rocerny, Pettt-Bry“
— Natychmiast, depeszę do telegrafu — rzekł do jednego z agentów.
W chwili, kiedy tenże wychodził, drugi agent powracał, prowadząc żonę kupca bladą ze wzruszenia, niosącą rejestry w ręku.
— Pani jest panią Beguet? — zapytał sędzia.
— Tak, panie.
— Przypominasz sobie pani, że sprzedałaś pudło zapałek córce pani Tordier?
— Tak, panie, i nawet z tej racji, że, widząc młodą osobę tak smutną i cierpiącą, rzekłam sobie w duchu: Co ona chce zrobić z pudłem zapałek, skoro mama jej nigdy więcej nie kupuje nad jedną paczkę? Miałażby jakie głupstwo na myśli?
— Tak pani pomyślała?
— Nie inaczej panie — odparła kupcowa, rozkładając książkę rejestrową — z tego powodu też i w dzielnicy dużo było mowy, gdy rozeszła się wieść o nagłej śmierci jej męża. I mleczarka z przeciwka była tego samego co i ja zdania. A oto zapałki te wciągnięte tu do mojej książki.
Następnie, zwracając się do Garbuski:
— Biedna kobieta, wszyscy w całej dzielnicy żałują pani bardzo.
Nastąpił przewrót całkowity: Teraz żałowano matki; obwiniano córkę.
Zebrane szczątki imbryka i inne dowody, owinięte starannie, opieczętowano, jako niezbędne w procesie.
Sędzia śledczy zbliżył się do Julii i głosem zniżonym rzekł jej te słowa:
— Pani tu jest okropnie winną. Gdyby pani nie tyranizowała córki, zmuszając ją do zaślubienia nienawistnego człowieka, nie uczyniłaby pani z niej trucicielki!
— Ah, gdybym była wiedziała! — obłudnie westchnęła piekielna ta istota.
Dnia następnego rano około godziny ósmej, Joanna odebrała dwa listy i jedną depeszę.
Na kopercie poznawszy pismo Heleny, rozerwała ją najpierwszą i czytała:

„Droga moja Joanno.
„Jestem wolna i srogo pomszczona za wszystkie moje cierpienia! Mój mąż umarł!...

„Czas żałoby przepędzę u pani Gevigno’t w Boissy-Saint-Leger, gdzie jestem od dwóch dni, złamana niesłychanymi przejściami.
„Powiedz Lucjanowi, gdzie się znajduję, i że kocham go zawsze i wierzę, iż i on kocha mnie i kochać nie przestanie.
„Ciebie mam, najdroższa, za siostrę najlepszą i będę nią dla ciebie.
„Uszczęśliwisz mnie nad wyraz, odwiedziwszy mnie jak można najprędzej.

Helena“.

— Ah! — pomyślała Joanna — czemuż śmierć męża Heleny zdaje się wszystkich przerażać, i od dwóch dni unikają w mojej obecności wzmianki o niej.
Następnie odczytała depeszę.
Treść jej zastanowiła ją i uczuła jakiś przykry chłód w sercu.
Drugi list pochodził od pana Carre, notariusza w Paryżu, wzywający ją poprostu do kancelarii, przy ulicy Rivoli, na godzinę czwartą po południu tegoż dnia, w sprawie bardzo ważnej i niecierpiącej zwłoki, dotyczącej jej samej.
— Jeszcze jedna więcej kwestia zawikłana — pomyślała — co ten notariusz może chcieć ode mnie?... Ostatecznie pójdę tam i dowiem się...
Za poradą hrabiny de Roncerny, udała się najpierw do gabinetu sędziego śledczego.
Ten ostatni powitał ją nader uprzejmie, zastrzegając, że zmuszona będzie poddać się formalnemu badaniu.
— Boże mój, z powodu czego?
— Dowiesz się pani za chwilę... Przywołaj wszystkie swoje wspomnienia i odpowiadaj mi...
— Tego wieczora, w którym zabrałaś ze sobą Helenę Tordier, dzięki posiadanemu kluczowi, otrzymanemu od niej, która była godzina?
— Najwyżej kwadrans na dziesiątą.
— Jesteś pani tego pewną?
— Jak najpewniejszą. Czekałam w powozie pani de Roncerny o kilka kroków od domu Julii Tordier. Słyszałam, jak wybiła siódma na jednej z wież okolicznych. W parę minut ujrzałam panią Tordier, wychodzącą z domu, jak zatrzymała się na rozmowie z jakimiś kobietami, następnie poszła dalej... Wtedy wysiadłam z powozu i udałam się do Heleny...
— Czy zauważyłaś coś niezwykłego, wszedłszy do mieszkania?
— Nie... było zupełnie ciemno. Zawołałam na Helenę i za głosem jej dostałam się do jej pokoju, słabo oświetlonego nocną lampką.
— Jakiego doznała pani wrażenia, na widok Heleny?
— Wydała mi się cierpiącą... leżała, a dłonie miała gorące... Zdziwiła się mojej wizycie nocnej i z trudnością dała się namówić na podróż do Petit-Bry.
— Gdzie była postawiona lampka.
— Na stole.
— I nic więcej tam nie stało?
— Stał imbryk i filiżanka.
— Pewną tego jesteś? — żywo zagadnął sędzia.
— Jak najpewniejszą. Ale czemu pan z takim naleganiem pyta?
— Dowiesz się wkrótce, moje dziecko... O której wyjechałyście do Petit-Bry?

— O dziesiątej...
— Czy podczas twojej bytności nikt nie wszedł do mieszkania?
— O której odwiozłaś Helenę do domu?
— O kwadrans na drugą nad ranem.
Tu już, na dalsze pytania sędziego, Joanna, która rozstała się z Heleną przy drzwiach, w których dostrzegły klucz, zostawiony przez Riveta, — nic więcej dodać nie mogła.
— Jakim sposobem dowiedziałaś się, na kiedy Prosper zapowiadał swój powrót, i że pani Tordier wyjdzie na dworzec, ażebyś mogła zabrać ze sobą Helenę?
Joanna zmieszała się widocznie. Uderzony tym sędzia zapytał:
— Nie możesz mi pani na to odpowiedzieć?
— Owszem... Wiedziałam od pana Józefa Włoski.
I zaczerwieniła się jak wiśnia.
Nie uszło to bystremu oku sędziego.
— Kto jest ten pan Włosko? i gdzie mieszka?
— Człowiek, który uratował mnie od śmierci i do którego jestem bardzo przywiązana. Mieszka w Paryżu przy ulicy de la Verrerie. A o powrocie pana Rivet dowiedział się z listu od tegoż, otrzymanego tego wieczora, w którym udałam się do mieszkania pani Tordier, dla zabrania Heleny.
— Panno Joanno, ja muszę się widzieć z tym panem Józefem Włoską. Wyszedłszy stąd, pójdziesz prosto do niego, i przyprowadzisz mi go natychmiast.
— Ależ, panie, co to wszystko ma znaczyć? — wyjąkała przelękniona dziewczyna.
— Zdobądź się na męstwo, moje dziecko! Dowiesz się o czymś przerażającym.
— Panie... miałożby tu chodzić o Helenę?
— Tak... obwiniają ją...
— Tego anioła ośmielają się posądzać! I o cóż to?
— O otrucie męża.
Joanna zbladła śmiertelnie, nogi się pod nią zachwiały.
— To fałsz! — zawołała oburzona. — Kłamstwo nikczemne!...
— Wszystko — przeciwko niej świadczy. Uciekła i niewiadomo gdzie się znajduje.
— I to kłamstwo!... na dowód, czytaj pan...
I podała sędziemu list.
Ten po przeczytaniu go, skwapliwie rzekł:
— Obwinia ją opinia publiczna. W ciągu dnia, w którym umarł Prosper, kupowała zapałki, i znaleziono ślady napoju zatrutego fosforem...
— A kto temu zaprzeczy, że będąc tak nieszczęśliwą nie przygotowała dla siebie tego napoju?
— List jej zatrzymuję przy sobie. Idź, moje dziecko, po pana Józefa Włoskę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.