Potworna matka/Część czwarta/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Powrót nocny z Paryża nie uśmiechał się sędziemu, chętnie więc przyjął propozycję pana de Roncerny pozostania w willi do jutra, tymbardziej że sądownik pragnął rozmowy z hrabią, z Gastonem de Beuil i starym lekarzem.
Niektóre bowiem zdania Heleny wydały mu się osobliwie dwuznaczne, nade wszystko ostatnie, podczas gdy wychodziła z pokoju Lucjana.
„Powracam dokąd obowiązek mnie wzywa, z nadzieją, że długo więzić mnie nie będzie. Jedna godzina wszystko może zmienić...“
Według sędziego śledczego, zdanie to kryło jakieś straszne postanowienie, bo ostatecznie na cóż ona mogła liczyć, skoro uporczywie odpychała rękę, wyciągającą się ku niej z pomocą.
Po rozmowie w tej kwestii drażliwej, panowie ci rozeszli się, a nazajutrz około jedenastej zrana, sędzia odjechał do Paryża.
Wkrótce po tym, Lucjan obudził się ze snu, spowodowanego napojem narkotycznym, i pierwszymi jego słowami było pytanie:
— Gdzie Helena?
— Powróci wkrótce... — odrzekła mu Joanna. — Uspokój się pan i miej nadzieję, ponieważ teraz przyszłość do ciebie należy.
Po południu dano znać Joannie, że ktoś przybyły z Paryża chce się z nią widzieć.
Młode dziewczę, nie przewidując kto to mógł być, z pośpiechem udało się do ogrodu.
Poznawszy Wioskę, z przerażeniem podbiegła ku niemu, przypuszczając jakiś niezwykły wypadek.
— Przynoszę pani ważną nowinę — przemówił były dependent u notariusza. — Helena owdowiała.
— Czy podobna! — wykrzyknęło dziewczę.
— Podobna... skoro Prosper Rivet umarł.
— Umarł... on! to obrzydłe stworzenie! Ah! Bóg jest dobry i sprawiedliwy.
I, ująwszy Włosko za rękę, nie tłomacząc swego zamiaru, poprowadziła go do salonu gdzie zgromadzona była rodzina de Roncerny, wraz z panem de Beuil i doktorem.
— Helena jest wdową... — wołała w upojeniu radości.
— Co ty mówisz? — podchodząc ku niej, spytał hrabia.
— Ten pan wszystko opowie — odparła, wskazując kłaniającego się Włosko.
— Nie mając zaszczytu być znanym panu hrabiemu, śmiem przedstawić się tutaj dla doniesienia pannie Joannie wielce ważnej nowiny o śmierci Prospera Rivet, męża pani Heleny Tordier.
Na wszystkich twarzach odmalowało się osłupienie.
Przypomniano sobie niedawną rozmowę sędziego śledczego i przerażające przeczucia jego, zrodzone ostatnim zdaniem, wygłoszonym przez Helenę.
— Czy nie rozumiecie państwo, że teraz już Helena jest wolną! — wykrzyknęła zdziwiona Joanna.
W miejsce odpowiedzi, hrabia zapytał Włoskę:
— Kiedy umarł Prosper Rivet?
— Dzisiejszej nocy.
— O której godzinie i z czego?
— Nie wiem, lecz mam wszelkie powody mniemać, że z uderzenia na mózg.
— Ta nagła śmierć może być wielkim nieszczęściem — rzekł hrabia.
— Nieszczęściem? — powtórzyła Joanna z wzrastającym zdumieniem.
— A jak się w tym wszystkim zachowała pani Rivet?
— Tego nie mogę panu powiedzie. Skoro bowiem dowiedziałem się o wypadku, pośpieszyłem tu z wiadomością.
— Wdzięczni jesteśmy panu za ten pośpiech, któż bowiem może więcej interesować się Heleną, niż my tu zgromadzeni. Dałby Bóg, aby to, co zdaje się być jej wyswobodzeniem, nie stało się dla niej źródłem ciężkich utrapień!
Włosko, mając się za zwiastuna radosnej wiadomości, nie mógł pojąć słów hrabiego.
— Może należałoby zawiadomić o tym pana Lucjana? — nieśmiało odezwała się Joanna.
— To już do mnie należy — rzekł doktór — uczynię to kiedy uznam za stosowne. Tymczasem proszę usilnie o milczenie.
Joanna odeszła wraz z Włosko.
— Co to wszystko znaczy? — spytała młodego człowieka ze drżeniem w głosie.
— Nie mogę odgadnąć, lecz w każdym razie coś niezwykłego zaszło. Zdawałoby się, że śmierć Riveta ich przeraża. Możnaby sądzić, jakoby odpowiedzialność za nią zrzucono na Helenę.
— Co za okrutna myśl!
— Ostatecznie, nic nie rozumiem.
— Muszę wyświetlić tę tajemnicę. Odejdź, mój przyjacielu. Powiedz memu ojcu, że wkrótce będę z nim razem. Nadewszystko, dowiedz się, co porabia Helena.
Przedsiębiorca pogrzebowy, załatwiwszy wszystkie przepisy co do pochowania zmarłego, udał się na ulicę Anbry, aby ostatecznie porozumieć się z Julią Tordier.
Po jego odejściu zadzwonił do mieszkania doktór merostwa, dla stwierdzenia śmierci.
Julia, szlochając, poprowadziła go do śmiertelnego łoża.
— Ten młody człowiek oddawna był chory? — zapytał, odsłaniając prześcieradło.
— Nie, panie — odrzekła ze łkaniem ohydna istota — nagle skończył.
— Pędził życie nieumiarkowane?
— Niestety! tak, panie.
— Był alkoholikiem. Zabiła go kongestia mózgowa.
Podpisał pozwolenie na pochowanie i odszedł.
— Błazen, nic nie dostrzegł? — rzekła do siebie Garbuska. — Trzeba będzie zająć się tym samej.
Siadła przy biurku i zmienionym charakterem napisała, co następuje:
„Panie, śmierć pana Prospera Rivet, zięcia wdowy Tordier, mocno wzburzyła mieszkańców ulicy Anbry.
„Zmarły od niedawna był ożenionym. Żona, która go nie kochała, uciekła.
„Gubią się w przypuszczeniach z powodu tej śmierci niespodziewanej. Ni mniej ni więcej tylko mówią o otruciu.
„Sądzę, iż spełniam obowiązek uczciwości, ostrzegając sprawiedliwość, aby wyświetliła tę ciemną sprawę.
„Nie kładę mego podpisu, chodzi mi bowiem, by nie zyskać sobie nieprzyjaciół w dzielnicy”.
Adres położyła:
„Do pana prokuratora Rzeczypospolitej w Pałacu Sprawiedliwości.“
— Zobaczymy, czy nie pomszczę ciebie — mruknęła i wybiegła, aby wrzucić list do najbliższej skrzynki pocztowej.
Dnia następnego o godzinie trzeciej w południe, paradny karawan zabrał zwłoki Riveta. Garbuska poszła za nim piechotą, zakrywając twarz chustką i szlochając gwałtownie. Liczny orszak złożony z ciekawych mieszkańców dzielnicy, ciągnął za konduktem, podziwiając wspaniałość pogrzebu, a kumoszki bez żadnego skrupułu gwarzyły głośno o ostatnim wypadku nagłej śmierci, utwierdzając się coraz silniej w przekonaniu, że tylko trucizna była jej przyczyną.
Włosko, przyłączywszy się do orszaku, szedł aż do miejsca, a pomieszanie jego wzrastało z każdą chwilą, ze wszystkich bowiem stron słowo trucicielka! wpadało mu do uszu.
Prokurator Rzeczypospolitej, zasiadłszy w swoim gabinecie, przeglądał stosy korespondencji.
Poklasyfikowane poprzednio przez sekretarza, listy bezimienne leżały osobno; miały one wartość względną, jako wykrywające niekiedy zbrodnie nieznane, lub dające wskazówki pożyteczne.
Prokurator wziął je do ręki na samym ostatku.
— Denuncjacja, pismem zmienionym — rzekł do sekretarza. — Zobaczymy, co to takiego.
W czytaniu, zwróciło uwagi prokuratora nazwisko wdowy Tordier.
— Przypominam sobie — rzekł po namyśle do swego sekretarza. — To ona podała zażalenie przeciwko swemu siostrzeńcowi o uwiedzenie małoletniej. Czy doniesienie to jest prawdą, czy też oszczerstwem, winieniem śledztwo zarządzić. Dowiedz się pan, który sędzia śledczy miał powierzoną sobie tę sprawę, i poproś, aby był łaskaw być u mnie.
Zaledwie upłynęło dziesięć minut, sądownik stawił się w gabinecie swego szefa.
— Dokąd pan doprowadził sprawę wdowy Tordier przeciwko jej siostrzeńcowi? — zapytał ten ostatni.
— Dokumenty złożone są w sekcji kryminalnej, lecz z uchwałą oczkują na wyzdrowienie oskarżonego.
Przy tej sposobności sędzia śledczy opowiedział prokuratorowi fakty, odnośne do tej sprawy, a znane już czytelnikom naszym. Konkluzją tego opowiadania było:
— Słowem, mam to przeświadczenie, że nieszczęsny młodzieniec jest ofiarą nienawiści Julii Tordier.
— Oto list, w którym jest wymienione nazwisko tej kobiety.
Prokurator podał sędziemu śledczemu anonim.
— A! nieszczęsna — wyszeptał, zgnębiony wyczytaną w nim złą wieścią.
— O kim pan mówi? — żywo zagadnął prokurator.
— O Helenie, córce Julii Tordier, a żonie Prospera Rivet.
— Więc przypuszczasz, iż ona jest winną?
— Niestety! czyż ucieczka jej nie jest w tym razie najstraszliwszym domniemaniem. Przeczucia moje nie omyliły mnie w tym razie. Nieszczęśliwa, zapominając, iż nie można wymierzać sobie samemu sprawiedliwości, chciała sprawić sobie zadość uczynienie za cierpienia moralne i fizyczne, jakimi ją gnębiono, i otruła męża.
— Takim jest pańskie zdanie?
— Niepodobna wątpić.
— Zatem, działaj pan szybko. Rozpocznij śledztwo natychmiast. Jeżeli pogrzeb już się odbył, zarządź ekshumację ciała, niech je przeniosą do Morgi dla dokonania sekcji zwłok. Daj pan znać do policji, niechaj odszuka i aresztuje Helenę Rivet.
Karawan, wiozący śmiertelne szczątki Prospera, wjeżdżał już w bramę cmentarza Père-la-chaise, kiedy szef bezpieczeństwa w pełnym uniformie, w otoczeniu agentów, zastąpił mu drogę i gestem rozkazującym dał znak woźnicy, aby zatrzymał konie.
— W imieniu prawa — odezwał się do komisarza cmentarnego, który nadbiegł z pośpiechem — rozkaz zawrócić i odwieźć do Morgi ciało, spoczywające na tym karawanie.
I doręczył mu rozkaz urzędowy.
Przemówienie to wywołało w całym zgromadzeniu ogromne wzburzenie. Powtarzano je sobie z końca w koniec całego orszaku.
— Niech to panią nie przeraża — rzekł, zwracając się do Julii Tordier. — Zechciej pani wsiąść do powozu i towarzyszyć nam do swego mieszkania.
— A! Boże! mój Boże! — krzyczała Garbata. — Ależ to można zwariować! I udała, że mdleje.
Jeden z agentów pochwycił ją w ramiona i złożył do jednej z karet żałobnych. Urzędnicy ruszyli za nią powozem, który ich przywiózł.
Józef Włosko wyszedł z cmentarza przybity.
— Helena trucicielką! — Potworna Garbuska nie ustaje w zbrodniach!... — mówił sobie w duchu. — Zobaczymy... może zajdzie potrzeba, abym oddał ją w ręce sprawiedliwości? Muszę dowiedzieć się, gdzie jest Helena.
Julia Tordier, odzyskując niby przytomność, próbowała wybadać towarzyszącego jej agenta, trafiła jednak na człowieka, nie lubiącego zdradzić się najmniejszym słówkiem.
Milcząc, dojechali do domu Garbuski, i wszyscy udali się do wnętrza.
Sędzia śledczy, jak wiemy, znając zgubną przeszłość tej kobiety, badał ją uporczywym i ciekawym spojrzeniem.
— Czy mogę dowiedzieć się nareszcie — zagadnęła Garbuska sędziego — dlaczego prawo, nie szanując obrzędu smutnego, czyni taki skandal rozgłośny?
— Pytanie pani dziwi mnie niewymownie. Czyż zagłuchałaś na oburzenie powszechne, krzyki, które doszły uszu sprawiedliwości.
— Nic nie rozumiem, i proszę abyś pan raczył mnie objaśnić. Ciężko dotknięta stratą zięcia, którego poważałam, zamknęłam się w mej boleści, nic nie wiedząc, prócz tego, że Prosper Rivet nie żyje.
I wybuchnęła płaczem, szczerym zupełnie, gdyż pragnienie zemsty nie stłumiło w niej żalu głębokiego.
— Przede wszystkim — mówił dalej sędzia śledczy — muszę pani zadać niektóre pytania. Jakim sposobem stało się, że pani Rivet, wdowa, nie była na pogrzebie swego męża?
— Nie wiem, panie.
— To nieprawdopodobne. A gdzież się w tej chwili znajduje?
— Nie wiem.
— I nieobecność ta nie zdziwiła pani i nie starała się zbadać jej przyczyn.
— Pan wie również dobrze jak ja, że córka moja zaślubiła Prospera Rivet wbrew swojej woli, lecz — według mego i rady familijnej życzenia, Helena nienawidziła męża.
— Wiem o tym, a także wiadomo mi, o ile nienawiść ta była zasłużoną.
Nie podnosząc zdania sędziego, pomijając znaczenie tych słów, Julia Tordier ciągnęła dalej.
— Za tym pojmuje pan jej ucieczkę z domu, w którym skonał znienawidzony przez nią człowiek.
— Jeden tylko pozostaje sposób wytłumaczenia tej ucieczki.
— Tak pan sądzi? — zagadnęła Garbuska z tak prostodusznym wyrazem, który zwiódł nawet samego sędziego.
— Kiedy i o jakiej godzinie umarł pan Rivet?
— Około wpół do pierwszej. Z Rouen, gdzie bawił od kilku dni u przyjaciela, napisał do mnie, że powraca do Paryża i prosi, aby oczekiwać go na stacji. Mam ten list w moim pokoju.
— Proszę o niego — rzekł sędzia śledczy.
Przeczytawszy go, poprosił Julii Tordier o powtórzenie wydarzeń tego wieczora, poprzedzających śmierć Prospera.