Potworna matka/Część druga/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Helena przystąpiła do Joanny i wyciągnęła do niej rękę.
— Kochaj mnie — wyrzekła — i ja cię kochać będę... Kochaj mnie, bo mnie tego tak potrzeba.
Joanna schwyciła rękę Heleny i przycisnęła ją do ust.
Przy tym dotknięciu obydwie dziewczyny doznały wstrząśnienia nader potężnego, ale zarazem bardzo miłego.
Spojrzenia ich spotkały się z sobą znowu i jakby się z sobą zlały.
— Ja już kocham panienkę — wyjąkała mała garbuska — kocham z całej duszy.
Helena ją pochwyciła w swe objęcia.
Obie uścisnęły się płacząc, po czym nagle jakaś mimowolna radość opromieniła ich twarze.
Hrabina, Marta i pani Gevignot, głęboko wzruszone, nie mogły się powstrzymać od łez.
Córka Jakuba Tordier zwróciła się do panny de Roncerny.
— Zgnębioną byłam — rzekła do niej — nie miałam już sił... padałam... Dzięki tobie, zyskuję tę podporę... dziękuję ci...
— Zatem — spytała Marta z uśmiechem — mogę odjechać bez obawy?
— Tak... pod warunkiem, że prędko wrócisz — odpowiedziała Helena.
— I ja tego również pragnę, moja droga.
Czas biegł szybko.
Hrabina już musiała pomyśleć o wybraniu się w podróż do Petit-Bry.
Nastąpiło rozrzewniające pożegnanie.

∗             ∗

Powróćmy teraz na ulicę Anbry.
Garbuska Julia Tordier przepędziła noc straszną, pełną przerażających snów.
Przestrach i namiętność na przemian wstrząsały jej duszę.
Niekiedy przestrach brał górę.
Kara za popełnione zbrodnie wydawała się jej nieuniknioną, ale wkrótce miłość, paląca krew w jej żyłach znowu odnosiła zwycięstwo, pozwalała jej zapominać o przeszłości i uspokajała co do przyszłości.
Józef Włosko — miała tego dowód — był nadto próżnym bez żadnych skrupułów, nie cofającym się przed niczym, byle by dopiąć celu.
A Garbuska pamiętała przysłowie ludowe: „Próżność gubi człowieka!“
Mówiła więc do siebie, że go trzymać będzie w swym ręku, że będzie mogła swobodnie oddać się całej radości kochania!...
Prosper Rivet przyrzekł jej, że zaraz ją odwiedzi po powrocie swym z mniemanej podróży za interesami.
Spragniona była jego widoku.
Czekała z upragnieniem tej chwili, kiedy znów będzie mogła oddychać tym samym, co i on powietrzem, pożerać go oczyma, słyszeć dźwięk jego głosu.
Nie mogła jednak nie stawić się na spotkanie, oznaczone jej przez Józefa Włosko u notariusza Geslier, przy ulicy św. Dionizego nr 22.
Jeżeli Prosper przyjdzie podczas jej nieobecności i zastanie drzwi zamknięte, domyśli się zapewne, że jakaś konieczność zmusiła ją do wyjścia, i powróci później.
To dla niej nie było najmniejszą wątpliwością.
O godzinie oznaczonej stawiła się punktualnie w kancelarii notariusza.
Zastała tu już Włoska, który jej odczytał projekt aktu, przygotowanego przez siebie ze zręcznością i ścisłością dawnego dependenta od notariusza.
Za sumę umówioną w tym akcie i za zapłaceniem kosztów rejenta, Włosko stawał się właścicielem przedsiębiorstwa Tordier, z prawem eksploatowania wozów i wózków, które przechodziły na jego własność. Suma powyższa, jak opiewał akt, była wypłacona przez Włoska przed podpisaniem aktu.
Julia Tordier zobowiązywała się sama zaspokoić wszelkie pretensje, jakie mógłby rościć z tytułu kontraktu dotychczasowy kierownik jej przedsiębiorstwa.
Projekt aktu został oddany rejentowi, który poprosił obie strony o przyjście nazajutrz dla podpisania.
Przy pożegnaniu nowy nabywca przedsiębiorstwa rzekł do Garbuski:
— Może pani potrzebować moich usług niespodziewanie... Otóż, na wszelki wypadek pozostawiam pani mój adres:
Józef Włosko, hotel Chatelet numer 3.
Niech pani będzie pewna, że, gdy będzie chodziło o cokolwiek bądź, zawsze gotów jestem na pani usługi.
Włosko wymówił to z naciskiem.
Garbuska zrozumiała.
— Będę o tym pamiętała — wyrzekła.
— Spodziewam się! Pozyskała pani dla siebie przywiązanego przyjaciela, i nie za długo przekona się pani, że pani zrobiła dobry interes... Do jutra z rana...
— Do jutra...
Oboje wspólnicy morderstwa (bo milczenie Włoski w sprawie morderstwa, popełnionego w jego oczach, czyniło go wspólnikiem moralnym) uścisnęli się za ręce i rozstali.
Garbuska wróciła na ulicę Anbry.
Co się tyczy dawnego dependenta udał się na ulicę św. Dionizego i wszedł do kawiarni, gdzie nań czekał Prosper Rivet.
— I cóż? — zapytał tenże.
— Możesz już iść do wdowy — odpowiedział Włosko. — Interesy nasze prawie są już skończone... Jutro nastąpi podpisanie aktu, a w ciągu 24 godzin możesz mi, Prosperze, powinszować zostania właścicielem jednego z najzyskowniejszych w Paryżu przedsiębiorstw.
Młodzi ludzie porozmawiali jeszcze z sobą czas jakiś, po czym Prosper opuścił swego, zręcznego doradcę, przygotowany już zupełnie do sceny, jaką miał odegrać przy ulicy Anbry.
Wszedł do domu Tordier i zadzwonił do mieszkania wdowy.
Dał się słyszeć w mieszkaniu odgłos kroków, drzwi się otworzyły i ukazała się Julia.
Zobaczywszy pięknego komiwojażera, wydała okrzyk radosny, a twarz jej zajaśniała szczęściłem.
— Nareszcie powróciłeś, mój drogi przyjacielu! — wyrzekła, ujmując go za ręce i wciągając do mieszkania — z jakąż niecierpliwością oczekiwałam na ciebie... No, czyś miał dobrą podróż? Czyś nie nazbyt zmęczony?... Jadłeś śniadanie?
Garbuska miała serca tak przepełnione, że pytania jej się wymykały z ust, pomimo jej wiedzy, i zupełnie bez ładu.
Zresztą nie dała czasu Prosperowi na odpowiedź.
Stanęła przed nim z oczyma rozszerzonymi, i z ustami drżącymi, głosem, rozgorączkowanym namiętnością, wyszeptała:
— Nie pocałujesz mnie, Prosperze?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.