Potworna matka/Część druga/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Pani Gevignot zadzwoniła, na służącą i kazała jej poprosić pannę Helenę Tordier.
W kilka minut później córka Jakuba Tordier, ździwiona i zaniepokojona, nie domyślając się wcale, po co ją wezwano, weszła do pokoju.
Ukłoniła się z wdziękiem lękliwym pani de Roncerny, której nie znała wcale, i zbliżyła się prędko do Marty.
Hrabina nachyliła się ku pani Gevignot i szepnęła do niej z cicha.
— Zachwycające jest to biedne dziecko.
— Moja droga Helciu — odezwała się Marta, ujmując rękę przyjaciółki i ściskając ją w swoich dłoniach — to ja prosiłam panią przełożoną, ażeby cię wezwała. Chciałam cię przedstawić mej matce.
Helena skłoniła się znowu i szepnęła:
— Pani...
Hrabina przystąpiła do niej, pocałowała ją w czoło i rzekła:
— Wiem, moje drogie dziecka, jak wielce Marta cię kocha i jak ty ją kochasz! Cieszę się, że poznałam najlepszą przyjaciółkę mej córki i poznałam tak śliczną.... Pojmuję, jak Marta musi się martwić teraz, gdy się z panią rozstanie...
— Rozstać się, musi ze mną... — powtórzyła machinalnie Helena, tonem znamionującym, iż nic nie rozumie.
Pani de Roncerny mówiła dalej:
— Marta ma się z panią pożegnać.
Helena jeszcze mniej pojmowała. Drgnęła, zbladła, serce się jej ścisnęło i głosem zdławionym, wyjąkała, spoglądając na Martę.
— Odjeżdżasz?
Panna de Roncerny nie miała siły odpowiedzieć.
Grube łzy, wytrysnąwszy spod powiek, przemówiły za nią.
— Więc jestem zgubiona! — wyrzekła Helena, czując, jak rozpacz ogarnia jej duszę.
Marta ujęła ją w objęcia i przycisnęła do serca.
— Droga pieszczotko — rzekła, całując ją — nie rozpaczaj... wrócę...
Helana opuściła głowę na ramiona przyjaciółki i płakała.
— Bądź rozsądną, moje dziecko — rzekła pani Gevignot. — Marta nie opuszcza pensji na zawsze... Zobaczysz ją jeszcze.
— A zresztą — dodała żywo, panna de Roncerny — przyszła mi myśl.
Helena, nie wyrzekłszy ani słowa, podniosła na przyjaciółkę oczy pytająco.
Manta ciągnęła dalej:
— Czy byś szczęśliwą była, przepędzając kilka dni wraz ze mną, przy mej matce, w naszym domku w Petit-Bry?
— Czy byłabym szczęśliwą? Po co pytasz? Wiesz tym dobrze — odpowiedziała Helena. — Niestety, to niemożliwe.
— Niemożliwe! A to dlaczego?...
— Niestety, nie rozporządzam sobą...
— Zależysz od matki... No, to ja zobaczę się z matką twoją... I razem z moją matką prosić ją będziemy o pozwolenie!
Helena potrząsnęła głową.
— Ona odmówi — odrzekła.
— Dlaczego? — spytała hrabina.
— O! pani... pani... — wyjąkała młoda dziewczyna, wybuchając płaczem — nie pytaj mnie pani... Marta powie ci, dlaczego... Powie ci wszystko... jak ja cierpię...
— A jednak — podchwyciła Marta — spróbujemy to, i nie odstraszy nas nie, a przyrzekam ci... przysięgam! Ja potrafię tak prosić... tak błagać będę; moja dla ciebie miłość doda mi takiej wymowy, że matka nie będzie miała odwagi upierać się przy odmowie...
Posępne wejrzenie jakby mówiło:
— Widocznie nie znasz mojej matki!
Panna de Roncerny mówiła dalej:
— Odwagi, moja przyjaciółko!... Odwagi moja siostro!...
I, całując Helenę, szepnęła z cicha do niej:
— I jego też postaram się zobaczyć.
Te ostatnie nawet wyrazy nie ożywiły Heleny.
— Ty odjeżdżasz, a z tobą odchodzi moje życie — wyjąkała. — Ojciec mój odszedł na zawsze... Ty mnie opuszczasz... Cóż mi pozostaje?
Pani Gevignot przycisnęła pensjonarkę do serca.
— Ja ci zostaję, drogie moje dziecko — rzekła do niej — ja cię kocham! Uczynię wszystko, możliwe, dla złagodzenia twojej boleści...
Helena osunęła się, drżąca, złamana, w objęcia przełożonej pensji.
— Joasiu! — odezwała się nagle Marta, zwracając się do byłej pokojówki matki.
Mała garbuska drgnęła, usłyszawszy głos dziewczęcia.
Podniosła głowę.
Twarz miała zalaną łzami.
Zobaczywszy Helenę w żałobie, tak zrozpaczoną, tak wzruszającą, uczuła dla niej niezmierną litość, przywiązanie nagłe i głębokie dla biednej ofiary, i od pierwszego wejrzenia oddała jej całe serce.
— Co, panienko? — zapytała, ocierając łzy i podchodząc do Marty.
— Proszę cię, zajmij się naszymi rzeczami — odrzekła ta ostatnia.
— Joanna nie wraca z nami do Petit-Bry — odezwała się pani de Roncerny.
— Jakto! — zawołało dziewczę bardzo zdziwione — Joasia nie wraca z nami?...
— Nie, moje dziecko.
— A cóż się z nią będzie robiło?
— Zostaje tutaj...
— Na pensji?
— Tak, pani Gevignot ją przyjmuje.
— Czy to podobna, Joasiu, abyś opuszczała moją matkę, abyś opuszczała nasz dom? — spytała Marta z widoczną wymówką.
— Tak, panienko — wyszeptała Joanna, spuszczając głowę.
— Ale dlaczego?
A gdy mała garbuska milczała, pani de Roncerny odpowiedziała za nią:
— Później ci wytłumaczę przyczynę tego rozstania, droga Marto, ale wiedz, że Joanna opuszcza nas dobrowolnie, ze wspólną zgodą, ale niemniej mamy dla niej przywiązanie i zawsze ją widzieć — będziemy z wielką radością.
— Joanna będzie przy starszych pensjonarkach — dodała pani Gevignot — i będzie mogła mówić o tobie z Helenką.
Córka Garbuski podniosła głowę i spojrzenie jej zatrzymało się na Joannie Bertinot, której dotąd nie zauważyła.
Widząc tę istotę bezkształtną, która jej przypominała w sposób nadzwyczajny bezkształtność matki, drgnęła, a na twarzy jej odmalowało się przerażenie.
Wiedziała aż na zbyt dobrze, biedna dziewczyna, jakie serce przewrotne może się mieścić w takiej potwornej powłoce.
Ale wzrok jej zarazem spotkał się ze w urokiem Joanny, z jej wejrzeniem łagodnym i nagle uczuła usposobienie inne dla niej.
Zdawało się jej, że tajemniczy głos szepcze jej do ucha:
— Kochaj ją!... Ona cię kochać będzie!...
Marta ujęła garbuskę za rękę.
— Joasiu — rzekła tonem bardzo łagodnym, a jednak zarazem poważnym — kocham Helenkę, jak gdyby była moją siostrą... Kocham ją szczerze... Otóż ja wymagam coś od ciebie, co mnie uszczęśliwi bardzo...
— O! panienko, co mam uczynić? — spytała Joanna, wielce wzruszona.
— Trzeba, ażebyś ukochała Helenkę tak, jak ja ją kocham, ażebyś była dla niej z całym poświęceniem, mówiła o mnie często, a gdy ją zobaczysz kiedy zniechęconą, stroskaną, powiedz jej zawsze te słowa: „Odwagi, panienko... Bóg cię nie opuści...“ Ja ciebie znam dobrze Joasiu... Znam twoją duszę... Ona należy do najlepszych i najpiękniejszych... Twoje przywiązanie wielce jest cenne... Czy mi przyrzekasz, że cała będziesz oddana mej przyjaciółce Helence?
Joanna uczuła się na wskroś wzruszona, łzy dławiły jej głos i zaledwie wyjąkała:
— O! tak, panienko... przyrzekam ci... przysięgam.
Marta zwróciła się ku Helenie i rzekła:
— Ja ci za nią ręczę!... Pokochaj ją... ona cię kochać będzie!
Helena drgnęła znowu.
Słowa Marty de Roncerny były te same, jakie przed chwilą szeptał je w duszy jakiś tajemniczy głos.
Czyż to było przeczucie?