Potworna matka/Część druga/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Pani Gevignot, jak wiemy, natychmiast po pogrzebie Jakuba Tordier, odwiozła Helenę na pensję, nie szczędząc słów pociechy biednemu dziewczęciu.
Tu na pensji, jeszcze większą pociechą było dla Heleny towarzystwo i wielka przyjaźń, jaką jej okazywała Marta de Roncerny.
Przed swoją przyjaciółką zwierzało się nieszczęśliwe dziewczę z rozpaczy, jaką przejmowało ją postępowanie matki i myśl, że nigdy nie spełni się jej marzenie zostania żoną Lucjana.
Marta krzepiła ją słowami otuchy i nadziei.
W parę dni potem, jednostajny tryb życia na pensji, przerwany został przyjazdem hrabiny de Roncerny, która przybyła wraz z Joanną Bertinot.
Przełożona pensji widziała kilkakrotnie małą garbuskę w willi Petit-Bary i słyszała od pani de Roncerny o wysokich zaletach jej charakteru, dlatego też została zdziwioną, dowiedziawszy się, że jej proponowano wzięcie dziewczęcia do domu, że hrabina chce się z nią rozłączyć.
Pani de Roncerny była zbyt rozsądną, ażeby nie zrozumieć zdziwienia przełożonej, i dlatego opowiedziała jej całą historię, która wzruszyła panią Gévignot i rozproszyła wszelkie podejrzenia, jakie mogłaby powziąć.
— Zatrzymuję cię u mnie, moje dziecko — odezwała się łaskawie do Joanny — i kochać cię będę, jak cię kocha pani de Roncerny... Co zaś do płacy, pobierać będziesz taką samą, jak w willi Petit-Bry.
Joanna podziękowała słowami, pełnymi prostoty, i zapytała, co będzie obowiązana robić.
Przełożona odpowiedziała, że służba polegać będzie na zajmowaniu się pokojami ośmiu starszych pensjonarek, utrzymywaniu w porządku ich bielizny i ubrań, przy czym dodała:
— Wśród tych ośmiu pensjonarek, mieć będziesz panną Martę, a sądzę, że to ci będzie bardzo przyjemne.
— O! tak, pani — odparła młoda dziewczyna.
— Będziesz też usługiwała przyjaciółce panny Marty... Biedne to dziecko bardzo smutne i jak teraz bardzo opuszczone...
— Czy to nie o pannie Helenie, pani mówi? Moja córka tyle mi o niej dobrego naopowiadała, to jest jej największa przyjaciółka?
— Tak.
— Czy jest cierpiąca?
— Dusza jej cierpi!... Straciła tylko co ojca, przezacnego człowieka, którego kochała, z całego, serca. Śmierć ta zadała jej cios tak bolesny, tak ją zgnębiła, że przez dwa tygodnie poleciłam jej wstrzymać się od wszelkich nauk... Kochana Marta spędza przy niej część dnia i nie pozwala jej rozpaczać.
— No, a edukacja Marty już skończona, nieprawdaż? — wtrąciła hrabina.
— Ukończyła ją świetnie.
— Marta zacznie wkrótce rok dziewiętnasty... To już kobieta... i musimy już pomyśleć o jej przyszłości...
— Chcecie mi ją państwo zabrać? — zawołała przełożona pensji z wyrazem szczerego żalu.
— Myślimy o jej małżeństwie.
— Już!
— Skończyła lat osiemnaście... Ja w jej wieku byłam już żoną. Męża nie chcemy jej narzucać... Pozostawimy jej najzupełniejszą swobodę wyboru... bo pewni jesteśmy jej rozsądku...
— Czy można zapytać... mają też państwo kogo na widoku?
— Pytanie pani tłumaczy jej troskliwość... Ponieważ pani wychowała Martę... Odpowiem ci więc z całą szczerością... Jutro przyjmować mamy w willi syna jednego z najlepszych przyjaciół mego męża, młodego oficera, którego przyszłość zapowiada się bardzo dobrze... Jego pragnęlibyśmy na męża... Spodziewamy się, że kilka dni przepędzi w Petit-Bry i chcielibyśmy bardzo, ażeby się poznał z Martą.
Zobaczy go, zbada jego charakter, a jeśli będzie chciała, my damy swe błogosławieństwo.
Na czas więc pewien, mamy zabrać pani, naszą córkę.
— Pojmuję tę konieczność — odpowiedziała pani de Gevignot — i nie dziwię się bynajmniej.
W tej chwili otworzyły się drzwi od pokoju i Marta, zawiadomiona o przyjeździe matki, rzuciła się w jej objęcia.
— Mateczko! — mówiła, śmiejąc się z radości — jakaś ty grzeczna, żeś przyjechała, jaka ja szczęśliwa, że cię widzę!
Pieściła ją i całowała.
— A jakże się miewa, papa?
— Doskonale, jak zawsze.
— O! co za szczęście! co za szczęście!... A Joanna! — zawołała, spostrzegając garbuskę. — Cieszę się, że i ciebie tu widzę!
— Jaka panienka dobra! — wyjąkała Joanna.
— Czy mama cały dzień ze mną spędzi? — zapytała Marta matkę.
— Cały dzień, moje drogie dziecko, ale nie tu...
— Jakto?...
— Przyjechałam po ciebie.
— Ażeby mnie zabrać...
— Do Petit-Bry.
Czoło Marty zasępiło się nagle.
— Opuszczam pensję? — zapytała smutnie.
— Na miesiąc... nie na dłużej.
— O! — wyrzekła Marta boleśnie.
— Co znaczy ten smutek? — rzekła pani de Roncerny z pewną surowością. — Doprawdy, nie rozumiem. Wiadomość o tym, że spędzisz dłuższy czas z ojcem i ze mną, zamiast cię ucieszyć, sprowadza smutek tak, jak gdybyś nie chciała jechać ze mną?...
— O! mateczko, jakże możesz tak myśleć? — odparła Marta, a oczy jej zwilgotniały. — Widzisz... ja tylko pomyślałam o Helenie... co ona tu robić będzie... sama... beze mnie... taka nieszczęśliwa...
Te słowa Marty rozrzewniły zarówno matkę, jak przełożoną i Joannę.
Pani de Roncerny przycisnęła córkę do piersi.
— Drogie dziecko — rzekła, całując ją. — Szczęśliwą jestem i dumną z twego poczciwego serca! Ale tkliwość twoja jest nieco przesadzona... Przyjaciółka twoja znajdzie inne koleżanki, które zastąpią ciebie...
Marta potrząsnęła główką.
— Nie — odparła — one mnie nie zastąpią... Ona mnie tylko kocha... Ja tylko mogłam ją trochę pocieszyć.
— Więc taka nieszczęśliwa?
— O! tak... mój odjazd jeszcze ją bardziej unieszczęśliwi. O! gdybym mogła...
Dziewczę umilkło.
— Co takiego? — spytała hrabina.
— Zabrać ją z nami do Petit-Bry.
— Ty tego pragniesz?
— O! tak! jaka radość byłaby dla mnie, gdyby zaznała u nas choć trochę szczęścia rodzinnego, którego jej dotąd brakło zupełnie.
— To jednak, czego chcesz, moje dziecko, zgoła niemożliwe.
— Dlaczego? Pani Gevignot przyszła hrabinie z pomocą.
— Ja, moje dziecko — rzekła — choć pragnę wszystkiego dobrego dla ciebie i dla Helenki, nie mogłabym jej puścić z pensji, bez zezwolenia jej matki.
— Musisz to rozumieć, moja Marto — poparła hrabina.
— Rozumiem — odparło dziewczę — ale może by to zezwolenie dało się otrzymać.
— W jaki sposób?
— Prosząc o nie...
— Nie możemy prosić.
— Dlaczego?
— Bo nie znamy wcale pani Tordier.
— Cóż to szkodzi, mateczko. A od tego zależałoby zdrowie, a może nawet życie Helenki.
Potem, nie dając czasu pani de Roncerny na odpowiedź, Marta rzekła, zwracając się do przełożonej:
— Przed odjazdem chciałabym jeszcze, proszę pani, widzieć się z moją przyjaciółką.
— Dobrze!