Potworna matka/Część druga/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Pozostawimy obu przyjaciół w restauracji, a wrócimy do hrabiego de Roncerny i jego służącej małej garbuski Joanny Bertinot.
Przypominamy, że pojechali w powozie do willi Petit-Bry.
Była to willa, malowniczo położona, na jednym z pagórków, w pobliżu rzeki Marny.
Rodzina Roncerny mieszkała tu siedem miesięcy do roku, pięć miesięcy zaś spędzała w pałacu hrabiego przy ulicy Murilla.
Pan de Roncerny pochodził ze staroszlacheckiego rodu, jak i jego żona, z domu Treslin-Lagarde.
Był to mężczyzna lat pięćdziesięciu, z powierzchowności i obejścia prawdziwy dżentelmen.
Hrabina o lat dziesięć młodsza od męża, w swoim czasie niepospolita piękność, zachowała jeszcze w większej części tę urodę.
Państwo de Roncerny mieli jedno tylko dziecko, śliczną Martę, którą już znamy, jako przyjaciółkę Heleny Tordier.
Mąż i żona byli wielkiej dobroci, ale zarazem nieubłaganej surowości, gdy chodziło o uczciwość i honor.
To tłumaczy, dlaczego bez litości oddali w ręce sprawiedliwości pokojówkę swoją Joannę Bertinot, gdy byli zdania, że dziewczyna dopuściła się kradzieży.
Na skutek skargi, przez nich wniesionej, żandarmi aresztowali nieszczęśliwą pokojówkę na oczach wszystkich domowników.
Joanna nie mogła zapomnieć tej chwili wstydu i bezmiernej rozpaczy.
Dlatego nie chciała przyjąć znów tego samego miejsca tam, gdzie jej wyrządzono tak okropną krzywdę.
I teraz nawet, gdy powóz zajechał na podwórze, Joanna, pomimo próśb hrabiego, nie mało dotkniętego całym zdarzeniem, zapłakała, nie mogąc się powstrzymać od łez.
Wszyscy domownicy willi stali zebrani na ganku.
Hrabia z powozu wysiadł pierwszy, zwracając się do Joanny, która po cichu wciąż płakała, i podał jej rękę, mówiąc:
— Chodź, moje dziecko... Chodź.
Joanna łkając, dała rękę panu de Roncerny, tenże pociągnął ją za sobą łagodnie na schody ganku.
Pani de Roncerny wyszła na jej spotkanie i z otwartymi rękoma zawołała:
— Moje dziecko, moje biedne dziecko... Przebacz mi. Przebacz mi, błagam cię!... Gdybyś wiedziała, jak się męczę na samą myśl, ileś ty wycierpiała z mojej winy.
Młoda dziewczyna mogła tylko wyjąkać:
— O! pani, przebaczam ci z całego serca.
— Czy to prawda?
— O! naprawdę, pani.
— Wszyscy, co tutaj są — wyrzekła dalej hrabina — wszyscy wiedzą, jak okrutna była nasza omyłka!... Wszyscy tutaj żałują cię, szanują, kochają i pragną jedynie należeć do naprawienia tego złego, co się stało.
— Tak... tak... Joanno! — odezwały się zewsząd głosy.
I ręce wszystkich wyciągnęły się do dziewczyny.
— Dziękuję... dziękuję, moi przyjaciele — wyjąkała Joanna, a wzruszenie dławiło jej gardło.
Hrabina odezwała się:
— Chodź, Joanno.
I pociągnęła za sobą do salonu swą byłą pokojówkę, która zaledwie trzymała się na nogach.
Hrabia podążył za nimi.
Pani de Roncemy posadziła ją na krześle, sama usiadła naprzeciw niej i, trzymając ją wciąż za rękę, mówiła dalej:
— Powiedziałaś mi, Joanno, że mi przebaczasz, ale widzę, że ciągle masz do mnie urazę.
— Nie... nie, pani — odpowiedziała młoda dziewczyna, starając się wyrazić głosem spokojniejszym — ja nie mam do pani żalu, przysięgam... Pozory mnie oskarżały... pani nimi się kierowała... To mój los już taki... Jednak... przez te dwa lata, jak u pani służyłam... mogła pani przekonać się, jak zasługiwałam na zaufanie...
— I zasługujesz, moje dziecko. Pozwól mi tego dowieść.
— W jaki sposób, proszę pani?
— Oto powróciłaś znów do nas, bądź zawsze przy mnie...
Joanna schyliła głowę, nic nie odpowiedziawszy.
— Dlaczego milczysz, Joanno? — pytała dalej hrabina.
— Ponieważ ona nie chce — wtrącił pan de Roncerny. — Sama mi to oświadczyła...
— A gdybym ja bardzo ją o to prosiła.
— Sądzę, że byłoby to daremne, maja droga... Serce bywa drażliwe, łatwo to zrozumieć... Jeżeli Joanna tu przyjechała ze mną, to jedynie dlatego, ażeby okazać, że nie ma do nas żalu za naszą niesprawiedliwość względem niej... Lepiej będzie, gdy znajdzie się w innym domu, gdzie prędzej zapomni o tak okrutnie doświadczonej krzywdzie.
— Więc taka wola twoja, Joanno? — zapytała hrabina.
— Tak, pani. — Dla mnie, czuję to, niepodobieństwem byłoby pozostać tutaj, gdzie jeszcze wspomnienia są zanadto żywe... Ja bym tutaj umarła... O! tak, umarła!
— Skoro tak, niech się stanie według twojej woli — podchwyciła pani de Roncerny — ale przynajmniej pozwól, moje dziecko, ażebyśmy się tobą zajęli, ażebyśmy nad tobą czuwali!
— Przyrzekłem Joannie — rzekł hrabia — że ją umieszczę u pani Gévignot w Sain-Leger... u przełożonej na pensji, gdzie jest nasza córka... Zawiozę ją tam jutro, jadąc po Martę, która kilka dni przepędzi u nas... Wiesz dlaczego?
— Doskonale.
— Joanno! pozostajesz więc w willi, zapakujesz rzeczy a jutro z rana pojedziemy razem na pensję do Marty... Zgoda, moje dziecko?
— O! dziękuję państwu... dziękuję.
— O! nie dziękuj... bo nasza wina jest wielka... ale uczynimy dla ciebie w przyszłości wszystko, co będzie możliwe.
Rozmowę przerwało wejście lokaja, który oznajmił, że obiad podano na stół.
— Moje dziecko — odezwała się do niej hrabina — siądziesz do stołu wraz ze mną i panem de Roncerny, po czym wrócisz do swego pokoju, a jutro towarzyszyć mi będziesz do Saint-Leger.
Joanna spojrzała na hrabinę wzrokiem, pełnym wdzięczności.
— Dziękuję pani, dziękuję! — zawołała z uniesieniem. — Jaka pani dobra.
Przeszli do sali jadalnej.
Lokaj otrzymał rozkaz, ażeby na stole postawić jeszcze jedno nakrycie dla Joanny.
Spełnił w głębokim zdumieniu rozkaz, o którym opowiedział reszcie służby, po ukończeniu usługiwania przy obiedzie.
Dziewczę, po obiedzie, udało się do pokoju, który zajmowało w willi od dwóch lat i gdzie znajdowały się jej rzeczy.
Nic się tu nie zmieniło, odkąd opuściła ten pokój. Rzeczy, porozrzucane wszędzie, przypomniały jej rewizję, jaką tu uskuteczniono w poszukiwaniu znikłego pierścionka.
Nowe łzy napełniły jej oczy.
Otarła je i zapaliła świecę.
Usiadła przy stoliku, wzięła arkusik papieru listowego i, zatrzymując się, od czasu do czasu, ażeby chustką otrzeć wilgotne oczy, pisała.
Kiedy wszystkie cztery strony zapełnione już były pismem trochę nieregularnym, ale bardzo czytelnym, dziewczyna raz jeszcze odczytała list i zakopertowała.
Po czym na tej kopercie nakreśliła adres następujący:
Piotrowi Andrzejowi Bertinot
Więźniowi
Włożyła list do szuflady, po czym spakowała rzeczy, pomodliła się kilka minut, położyła się do łóżka, i wyczerpana wrażeniami, natychmiast zasnęła.