Potworna matka/Część druga/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Józef Włosko zaczął się śmiać.
— Powiada pani, nóż na gardle! — zawołał — czy to o tym pani mówi?
I ręką prawą wskazał nóż kuchenny, poplamiony rdzą krwawą.
Bladość Julii Tordier stała się siną.
Dawny dependent ciągnął dalej:
— Zresztą ufam najzupełniej podpisowi. Jeżeli nie ma pani tutaj w szufladzie dziesięciu tysięcy franków, co jest bardzo możliwe, zadowolnię się najzupełniej czekiem na okaziciela do bankiera pani.
Garbuska rzuciła spojrzenie na broń złowrogą.
— Zaraz panu wyliczę dziesięć tysięcy franków biletami bankowymi — odparła. — Ale za to odda mi pan ten przedmiot.
Włosko, spokojny i uśmiechnięty, włożył nóż w gruby papier, który go obwijał, i schował do kieszeni, mówiąc:
— Przyzna, kochana pani, że miałaby mnie za ostatniego z naiwnych, gdybym ustąpił żądaniu pani, i miałaby pani najzupełniejszą rację!
— Ależ... — wtrąciła Julia.
Przyjaciel Prospera Riveta nie pozwolił jej dokończyć.
— Czy nie rozumie pani sama, że broń, którą mam w ręku stanowi moją jedyną siłę. Gdybym jej już nie miał, kpiłaby sobie pani z oskarżenia, bo nie mógłbym go poprzeć żadnym dowodem.
Wtedy musiałbym się wyrzec szczęśliwych rezultatów naszego układu, który przecież zawarliśmy, a mamy go ukończyć jutro, o godzinie dwunastej z rana. Pani by wtedy śmiała się ze mnie i mówiłaby, że zapłaciła o dziesięć tysięcy franków za wiele.
Mówię to pani otwarcie, a nawet brutalnie, iż ja panią trzymam i wtedy dopiero puszczę, gdy nie będę miał żadnego interesu, ażeby panią trzymać.
— Słowem, jestem na łasce pana! — wyszeptała Garbuska tonem posępnym.
— Ale nie powinna się pani bać, ponieważ moje wymagania są skromne... Wiedz pani przy tym, że w każdej okoliczności mieć będzie pani ze mnie pomoc i poparcie. Jutro o dziesiątej czekać będę na panią u rejenta, a teraz racz pani mi wypłacić dziesięć tysięcy franków.
Z zaciśniętego gardła Garbuski wyrwał się głuchy ryk.
Nozdrza jej drgały.
Była to jakby pantera pod prętem żelaznym pogromcy, czuła się pokonaną, bezsilną niewolnicą.
Nagle źrenice jej zajaśniały.
— Zaczekaj pan — rzekła — pójdę po pieniądze.
— Przepraszam, przepraszam! — odrzekł żywo dawny dependent, niedowierzający. — Ma pani otworzyć kasę. Niech mi więc będzie wolno towarzyszyć pani... Nieraz kasy zawierają rewolwery, a we własnym pani interesie, pragnąłbym zaoszczędzić pani pokusy zabawienia się takim cackiem.
— Więc chodź pan ze mną — odparła Garbuska zniechęcona.
Włosko podążył za nią do sypialni.
Tu Garbuska otworzyła kasę, wyjęła kupkę dziesięciu banknotów, spiętych szpilką, i podała młodzieńcowi.
— Przelicz pan — rzekła.
— Nie omieszkam.
I po przeliczeniu papierków dodał:
— Zgadzam się. Naturalnie, kochana dobrodziejko moja, nie proponuję pani nawet kwitu... Teraz pozostaje nam tylko ukończyć główny interes... Muszę się już z panią pożegnać, przepraszając, żem tak wiele zajął pani czasu... Do jutra...
Skierował się do przedpokoju.
Garbuska podążyła za nim, z zaciśniętymi pięściami, z oddechem gwiżdżącym.
Włosko sam otworzył drzwi, wychodzące do sieni, obrócił się, wychodząc, i dodał:
— Więc jutro o dwunastej zrana u rejenta Gortier. Niech kochana pani nie zapomni.
Po czym znikł na schodach, gdy Julia podniosła pięść w powietrze.
— O, zbóju! — wyjąkała — zbóju! O, gdybym cię mogła zmiażdżyć!
Wróciła do pokoju i, usiadłszy na krześle, zaczęła rozważać całe położenie.
— A więc — pomyślała z wściekłością i rozpaczą — a więc człowiek ten widział wszystko, zrozumiał — wszystko i wszystko odgadł!... Ktokolwiek on jest i z jakiego źródła pochodzą jego wiadomości, wszystko jest prawdziwe, wszystko może być udowodnione, i ja jestem jego niewolnicą!
Gdyby ode mnie był zażądał całego majątku, byłabym go mu dała, byleby uniknąć sądu przysięgłych, więzienia, a może rusztowania.
Nie mam zgoła tej wolności zupełnej, bezwzględnej, o której marzyłam, której pragnęłam za jaką bądź cenę, i nie tylko jej nie mam, ale nawet sama ukułam na siebie łańcuch daleko jeszcze cięższy od dawnego i niemożliwy do rozerwania.
Ja sama wykopałam przepaść, w której mogę zginąć!
On nade mną panuje, ten nędznik! Ale mu zapłaciłam, i opłacać go, będę, ja dotrzymam uczynionych umów, a on będzie milczał! Jaki interes miałby mnie zgubić, skoro zadowolniłam jego żądania?
Nie ma żadnego, bo mogłabym go za sobą pociągnąć. Milczeniem swoim stał się moim wspólnikiem... i wspólnikiem pozostanie. Zatem z tej strony nie ma się czego bać.
Włosko opuściwszy dom przy ulicy Anbry, był tak spokojny, jak w chwili gdy stamtąd wychodził. Z miny jego nikt by nie odgadł, jak ważne przed chwilą odniósł zwycięstwo.
Spokój taki dawał mu nieraz wielką przewagę.
Udał się na ulicę Mutorgueil do geszefciarza, gdzie pobierał skromniutką pensyjkę i oświadczył mu tonem najnaturalniejszym, że mała sukcesyjka powołuje go na prowincję, i prosił, ażeby od jutra poszukał na jego miejsce zastępcy.
Stąd Włosko poszedł do biura targowego i również oznajmił, ażeby już nadal nie liczono na niego.
Następnie dawny dependent wynajął pokój, prawie wykwintny w hotelu przy ulicy Chatelet, podał nazwisko swe, zapłacił z góry za dwa tygodnie, objął nowy lokal w posiadanie, schował do szuflady pod klucz nóż kuchenny Julii Tordier i dużą tekę pełną papierów, wreszcie wyszedł, uprzedzając, że przyśle niebawem walizę.
Wreszcie Włosko odwiedził swą dotychczasową siedzibę, „Hotel Niewiniątek“ i, tutaj zapłaciwszy cały rachunek i obdarzywszy dość hojnie zdziwionego tym służącego, który zawsze mu usługiwał, kazał przenieść swoje skromne manatki do hotelu Chatelet.
Teraz postanowił zobaczyć się z Prosperem Rivet.
Właśnie o godzinie ósmej miał się z nim spotkać, po powrocie pięknego komiwojażera do Paryża z wycieczki do Joinville. Udał się na dworzec kolejowy i zaczekał na przyjazd pociągu.
Podróżni wysiedli z wagonu nieliczni, więc z łatwością ujrzał Prospera i dotknął go w ramię.
— To ty! — zawołał tenże zdziwiony — skądże tutaj?...
Włosko położył palec na ustach i pociągnął za sobą towarzysza.
Wkrótce znaleźli się na pustym placu Bastylii.
— Co się tutaj dzieje? — zapytał Rivet, zwalniając kroku.
— O wszystkim ci powiem przy obiedzie.
— Dlaczego nie zaczekałeś na mnie w „Hotelu Niewiniątek“, jakeśmy się umówili?
— Ja tam już nie mieszkam.
— Tak!... a od kiedy?
— Od dzisiaj... ale pamiętaj o jednej rzeczy... wobec Julii Tordier wcale się nie znamy, nigdyśmy z sobą nie mówili.
— Cóż to znowu nowego?
— O, jeszcze wiele innych rzeczy!
— Znalazłeś rozwiązanie dla swego zadania?
— Tak.
— Naprawdę?
— O, bez najmniejszych żartów.
— I cóż to jest?
— No, bo kupuję zakład Julii Tordier, przy ulicy Verrerie wraz z filiami...
— No, mówże jaśniej — rzekł Prosper zdziwiony. Ja nic cię nie rozumiem.
— O, mnie to nie dziwi bynajmniej! Chodźmy na obiad do restauracji, tam w gabinecie wszystko ci wyjaśnię.
— Widziałeś się z Julią Tordier?
— A tak.
— I wszystko ci idzie po myśli?
— Interesy twoje są na dobrej drodze, na bardzo dobrej... I moje także...
Zdziwienie Prospera nie zmniejszało się.
Obaj młodzieńcy weszli do restauracji, poprosili o gabinet i Włosko kazał podać wykwintne potrawy.