Potworna matka/Część druga/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Przełożona pensji zdziwiona była tą niespodziewaną wizytą.
— Proszę pani — odezwała się Julia Tordier, po przywitaniu — tyle rzeczy zaszło od śmierci mego męża, iż potrzebuję mieć Helenę przy sobie w Paryżu.
— Więc pani po nią przyjechała?
— Tak, pani.
— Czy to ma być chwilowa nieobecność Helenki, czy też odjazd bez nadziei powrotu?
— Zapewne już nie wróci. Wykształcenie, jakie Helena otrzymała, jest moim zdaniem, więcej niż wystarczające...
Odbieram córkę na zawsze.
Pani Gevignot milczała przez chwilę.
Była to przezacna kobieta, jakeśmy powiedzieli, i wiemy, że kochała Helenę.
Myślała z trwogą, ile biedne dziecko wycierpi przy swej matce.
Myślała również o staraniach, jakie hrabina de Roncerny i Marta poczyniły u Julii Tordier, i pytała sama siebie, czy właściwie te starania nie wpłynęły na to tak raptowne postanowienie.
— Zapewne, Helena otrzymała wykształcenie — odparła wreszcie — ale nie spodziewałam się, ażebym z nią tak prędko się rozłączyła... Pozwoli pani, że zauważę, iż chwila obecna nie dość stosowną jest dla zabrania jej z pensji.
— Doprawdy! — przerwała Garbuska tonem ironicznym. — A to dlaczego?
— Ona bardzo jest smutna... trochę cierpiąca... a świeże powietrze, jakiego tu mamy pod dostatkiem może przyśpieszyć jej zupełne wyzdrowienie.
— O! bądź pani spokojną... W Paryżu nie braknie jej opieki...
— Nie wątpię; lecz czy będzie miała spokój umysłu, połączony z rozrywkami życia towarzyskiego?
— Będzie miała rozrywki innego rodzaju...
— Dla wychodzącej z pensji po latach kilku — podchwyciła pani Gevignot — zaczyna się zawsze nowe życie, do jakiego trzeba się przyzwyczajać, a nie zawsze to łatwo... Helena ma wciąż na myśli bolesną stratę, jaką poniosła... Powrócić tak prędko do domu, skąd widziała niedawno wynoszoną trumnę ukochanego ojca, to będzie dla niej zwiększeniem zmartwienia.
— A ja myślę przeciwnie — odpowiedziała oschle Garbuska.
Przełożona pensji zrozumiała, iż wszelkie naleganie będzie daremne; jeszcze bardziej jednak żałowała Helenę.
— Ha, to wydam rozkazy, ażeby były poczynione przygotowania do odjazdu panny Tordier — rzekła — a tymczasem spiszę rachunek...
— Jak pani chce, ale sądzę, po namyśle, że lepiej będzie, aby Helena jeszcze nie wiedziała o moim przyjeździe... Najlepiej uprzedzić ją dopiero wtedy, gdy wszystko będzie gotowe... Uniknę w ten sposób zapytywań, próśb i scen... Wszystkim będzie z tym lepiej.
— Niech i tak będzie.
Pani Gevignot zadzwoniła.
Wbiegła jedna ze służących.
— Powiedz Joannie Bertinot, żeby do mnie przyszła — rozkazała.
Służąca wyszła.
Garbuska, usłyszawszy nazwisko Joanny Bertinot, zadrgała i zbladła.
To nazwisko, które ją uderzyło tak żywo owego dnia, kiedy była w sądzie u sędziego śledczego, sprawiło i teraz na niej takie samo wrażenie.
Ogarnął ją znów trudny do opisania niepokój.
A może się przesłyszała co do nazwiska.
Czekała z głębokim niepokojem nadejścia Joanny Bertinot.
Po chwili zapukano do drzwi.
— Proszę wejść — odezwała się przełożona.
Drzwi się otworzyły i ukazała się Joanna Bertinot.
Julia Tordier cała się wzdrygnęła.
Dziewczyna, którą teraz zobaczyła przed sobą w Boissy, była ta sama, którą widziała na korytarzu, prowadzącym do sędziów śledczych, pod strażą policji, ze związanymi rękoma, a która w godzinę później wychodziła już wolna.
Oczy jej wlepiły się w Joannę.
Spojrzenie biednego dziecka skrzyżowało się z wejrzeniem Julii Tordier; ale nie przypomniała sobie, gdzie już widziała tę kobietę, której bezkształtność tak podobna była do jej kalectwa.
A jednak mimo woli uczuła jakieś wzruszenie.