Potworna matka/Część druga/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Prosper znajdował się w hotelu, w swoim pokoju. Po nocy, spędzonej z kolegami na obfitych libacjach, drzemał, wyciągnięty w ubraniu na łóżku. Obudziło go pukanie posłańca, który mu list oddał. Piękny komiwojażer rozdarł kopertę i spojrzał na pismo.
— A! — wyrzekł prawie głośno. — A! W samą porę! Fundusze zaczęły się już wyczerpywać straszliwie... To, doprawdy, zdumiewające, jak te pieniądze rozchodzą się w Paryżu. Ale ten diabeł Józef Włosko może sobie powinszować daru jasnowidzenia: Wszystko tak się dzieje, jak zapowiada! Nie trzeba dać czekać poczciwej niewieście... Zaraz do niej biegnę.
Ubrał się elegancko i podążył na ulicę Anbry.
Julia Tordier nie spodziewała się go tak prędko. Ujrzawszy go tak niespodziewanie, wydała okrzyk szczęścia. Twarz jej się zarumieniła, bo wszystka krew napłynęła do policzków, a łzy radości wytrysnęły z jej oczu.
— A! — wyjąkała głosem słodkim, wcale niepodobnym do jej głosu zwykłego. — Byłabym bez ciebie umarła. — I podała mu rękę.
Prosper ujął tę rękę kościstą i długą i uścisnął ją z doskonałą obłudą.
— Czy sądzi pani, — odparł tonem miodowym, udając wzruszenie, — czy sądzi pani, że ja mniej cierpiałem...
— Doprawdy, cierpiałeś także? — spytała Garbuska, mizdrząc się jak młode dziewczę.
— Czy wątpi pani?
— Chciałabym w to wierzyć.
— A! tak, cierpiałem okrutnie, ale jestem człowiekiem silnej woli, i głos honoru nie pozwolił mi słuchać głosu cierpienia. A jednak, widzi pani, skoro tylko pani napisała do mnie, natychmiast przyszedłem. Spodziewałem się, że ma mi pani oznajmić coś nowego.
— A co byś powiedział, Prosperze, mój Prosperze, gdybym znalazła sposób, którego szukaliśmy nadaremnie... Sposób pogodzenia wymagań naszej miłości z wymaganiami świata wciąż podejrzliwego i złośliwego? Sposób, który by pozwalał ci żyć przy mnie, bezustannie w stosunkach najbliższych, a przecież złe języki nie miałyby najmniejszej okazji do obmowy?
— Znalazła pani taki sposób? — zawołał Prosper, udając zdziwienie.
— Znalazłam!
— O! mów pani... Mów prędko!
— Tak... Tak... Będę mówiła; Prosperze mój, ale naprzód... chodź... siadaj przy mnie... Dowiesz się o wszystkim, i przekonasz się, że poświęcenie to wielkie, na jakim gotowa, ażeby ci dowieść miłości, i że do takiego poświęcenia żadna kobieta nie byłaby zdolną!
— Poświęcenie? — zapytał Prosper, grając dalej rolę tonem doskonałym. — Co za poświęcenie?
— O! niezmierzone, niesłychane!
— Jakież?
— Nie zgadujesz?
— Jakże mógłbym zgadnąć?
— Prawda! Zaledwie będziesz wierzył własnym uszom! Wkrótce zostaniesz mężem Heleny!
— Mężem córki pani? — zawołał młodzieniec.
— Tak, mężem mej córki. Ją tobie poświęcam.
— Doprawdy, wierzyć pani nie mogę... Ja zięciem pani! Chyba pani żartuje?
— Czy to nie jest jedyny sposób uczynić możliwą rzeczą obecność swoją stałą przy mnie... pośród rodziny?
— I pani mówi to poważnie?
— Tak, przysięgam ci!
— Tak, to pewna, że sposób jest dobry, że nawet jest niezawodny. Ale wydaje mi się bardzo nieprawdopodobnym przyzwolenie pani na ten związek.
— Zgodzę się, ponieważ wierząc w twą miłość... Bo jestem pewna, że mnie kochasz i nie będziesz kochał nigdy Heleny... Czyż się mylę?
Głos Julii drżał, gdy wymawiała ostatnie wyrazy.
— Nie, z pewnością, — odpowiedział Prosper — pani się nie myli.
Garbuska ciągnęła dalej z ożywieniem:
— Zgodzę się, ponieważ Helena kocha kogoś, kocha tak, iż gotowa umrzeć z miłości i że będzie miała tylko miłość! Przysięgnij mi, że, zaślubiając Helenę, będziesz miał w tym jedyny cel zbliżenia się do mnie... Przysięgnij mi, że Helena będzie dla ciebie zawsze tylko żoną z nazwy, a małżeństwo to nastąpi i ocalimy pozory!
— Jakże można traktować poważnie gąskę, wychodzącą zaledwie z pensji! To byłoby, jak bawić się lalką. Nie może pani nawet o tym myśleć — odparł piękny komiwojażer, z miną pełną pogardy.
— I będziesz mnie zawsze kochał?
— Naturalnie.
— O! — podchwyciła Garbuska, a spojrzenie jej przybrało wyraz dziki. — O! gdyby było inaczej, gdybym została zdradzoną, zabiłabym ją i zabiłabym również i ciebie.
Prosper Rivet zadrżał pomimo woli, tak dalece spojrzenie jędzy było przerażające, ale ten dreszcz przeminął z szybkością błyskawicy.
— Przede wszystkim małżeństwo, — rzekł do siebie — kiedy już zostanę mężem, zobaczymy później, co trzeba robić. I dodał głośno: Ale pytanie jeszcze, czy Helena zgodzi się na to małżeństwo?
— O! choćby nie chciała... to ją zmuszę.
— Nie trzeba, ażeby ludzie podejrzewali przymus i dziwili się.
— Nikt się nie będzie dziwił! Mam prawo wydać córkę za mąż, jak mi się podoba.
— Oczywiście!
— Zatem nic naturalniejszego! A ciebie nawet nie będą mogli pomawiać, że się żenisz dla pieniędzy... Helena nie ma nic, lub prawie nic... Dwadzieścia pięć a najwyżej trzydzieści tysięcy, w postaci nieruchomości, której połowa należy jeszcze do mnie.
— O! do diabła! — rzekł do siebie duchu Prosper, zaniepokojony raptownie. Przypomniał sobie jednak nauki swego przyjaciela Józefa Włoski i odezwał się:
— Jak na teraz, to dobrze... Ale trzeba pomyśleć o przyszłości.
— Pomyśleć o przyszłości — powtórzyła Garbuska. — Alboż to wszystko co mam, nie należy do ciebie?
— Wszystko co pani ma, należy lub przynajmniej należeć będzie kiedyś do córki pani, a prawo jej niezaprzeczalne.
— O! nic dla Heleny... nic. Wszystko dla ciebie!
— Nie możesz jej pani wydziedziczyć, testament taki byłby nieważny.
— Ale mogę za życia rozporządzać moim majątkiem z ręki do ręki.
— O! co do tego najzupełniej. To możesz pani uczynić.
— Ja uczynię... później... nic nie ma pilnego... Jeszcze nie umieram!...
— Na szczęście, droga Julio! — rzekł obłudnie Prosper, ujmując jej rękę i niosąc do ust. — Na szczęście dla naszego szczęścia!... Tak długie lata życia jeszcze masz przed sobą... Ale rozmawia się o interesach, nie dlatego, ażeby się umierało...
— Jabym chciała pomówić nie o interesach... ale o miłości... — westchnęła Garbuska.
— Na wszystko przyjdzie czas!... Wiesz pani, że jeżeli zaślubię Helenę w tych warunkach, w jakich małżeństwo ma nastąpić, wiesz, co się stanie?
— Cóż takiego?
— Zapewne pomyślałaś pani o tym, że spokój nie zawsze panować będzie w naszym domu... Helena kocha innego człowieka, a zaślubiwszy mnie wbrew swej woli, będzie starała się wszelkimi sposobami, rozerwać to nienawistne małżeństwo... i prawo daje jej pewien sposób...
— Sposób rozerwania małżeństwa! — zawołała Garbuska.
— Tak, mój Boże...
— Jaki?
— Czy przypomina sobie pani bardzo niedawny proces. Pewna żona otrzymała rozwód, ponieważ dowiodła, że mąż jej był mężem tylko z nazwy. Helena mogłaby się powołać na ten sam wzgląd, i bez najmniejszej wątpliwości osiągnęłaby ten sam rozwód. Byłoby więc przymusowe rozłączenie.
— Rozłączenie z Heleną, ale nie ze mną — zawołała Garbuska.
— Mąż, rozwiedziony z córką pani, nie mógłby dłużej mieszkać przy tobie. Nic by to nie tłumaczyło, nic by nie usprawiedliwiało obecności jego w domu pani...
— Mielibyśmy się rozłączyć... o! mój Boże! — wyjąkała Julia Tordier, tuląc się wystraszona do Prospera — o! ja bym tego nie przeżyła.
— Ani ja bym tego nie przeżył. Ale trzeba wszystko przewidzieć... Gdyby śmierć zabrała panią pierwszą... Gdyby zmartwienie, zamiast od razu położyć kres moim cierpieniom, zabijałoby mnie tylko powoli, cóżby się ze mną stało?!... Moim losem byłaby nędza!... Cały majątek pani przeszedłby do mej żony rozwiedzionej, do córki pani...
— To byłaby nikczemność! — wykrzyknęła Garbuska. — Ja nie chcę, ażeby ta nikczemność mogła się stać.
— To musi pani rozumieć, co ma pani uczynić. Miłość pani dla mnie pokieruje tobą... Ją zapytaj o radę.
— Tak... tak... wszystko dla ciebie... oddam ci wszystko... bylebym w zamian miała twoje serce! — wyrzekła Julia w uniesieniu.
— Wiesz pani dobrze, że ci je dałem i że go nie odbiorę nigdy.
— I będziesz nienawidził Helenę tak wielce, jak mnie kochać będziesz?...
— Biedna dziewczyna! Dla niej mieć będę nie nienawiść... ale co więcej... pogardę!...
— No, to jutro pojadę po nią do Boissy-Saint-Leger... Wieczorem oznajmię jej moje projekty, a raczej moją wolę... Kroki prawne zostaną poczynione pojutrze, a w dwa tygodnie nastąpi to małżeństwo, które nas rozłączy na pozór, aby nas złączyć w rzeczywistości.
— A! — wyszeptał Prosper, zmuszając się do nadania oczom wyrazu uniesienia — to będzie szczęście!...
Po czym dodał natychmiast:
— A pomyślisz pani o tym, co ci mówiłem o przyszłości, nieprawdaż?
— Tak... pomyślę... nawet już pomyślałam! — żywo odpowiedziała Garbuska — uczynię wszystko, ażebyś był szczęśliwy! Chcesz dostać dom przy ulicy Rivoli?
— Tobie nie mogę nic odmówić! Masz jeszcze pralnię przy ulicy Stefensona...
— I ją chcesz także?
— Mogłabyś jeszcze dodać dom przy ulicy Anbry-Rzeźnika... Sprzedaż fikcyjna ułatwiłaby wszystko.
— Pralnię... dom — wykrzyknęła Julia z przestrachu. — A cóż mnie się zostanie?
— Pozostanie ci wszystko, ponieważ kocham cię i nie rozłączymy się nigdy! — odpowiedział komiwojażer, przyciskając wargi do czoła jędzy.
— To prawda... prawda... masz słuszność! — wyjąkała, zahipnotyzowana Garbuska. — I jaką radością będzie dla mnie pomyśleć, że to ty mnie wzbogacasz, mój Prosperze.
Znużony aż nadto komedią, którą grać musiał, tą rolą trudną, której musiał się podjąć, młodzieniec wkrótce pożegnał Garbuskę, umówiwszy się z nią co do następnego widzenia.
Ta nazajutrz zrana — jak zapowiedziała Prosperowi Rivet — pojechała na pensję do Boissy-Saint-Leger, skąd zamierzała sprowadzić córkę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.