Potworna matka/Część druga/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

— Joanno — zapytała pani Gevignot nowoprzybyłą — gdzie jest w tej chwili panna Helena?
— W ogrodzie, proszę pani — odpowiedziała młoda dziewczyna.
— Dobrze, pójdziesz do jej pokoju i spakujesz do walizy jej bieliznę, ubranie, buciki, wreszcie wszystko, co do niej należy tutaj...
Joanna nie poruszyła się.
Stała przed przełożoną pensji, niema, z otwartymi ustami.
Twarz jej pobladła nagle, ogarnięta przerażeniem.
— Czyś mnie nie słyszała, czy nie zrozumiałaś? — spytała pani Gevignot.
— Tak, pani — wyszeptała młoda dziewczyna drżąca. — Ale... czy to panna Helena opuszcza pensję?
— Tak... Oto pani Tordier, jej matka, przyjechała po nią.
— Po nią... — powtórzyła Joanna, spoglądając na Garbuskę — ona odjeżdża... Pani ją z sobą zabiera?
— Tak, bez wątpienia — odparła wdowa, sama owładnięta niewytłumaczonym wzruszeniem.
— O! mój Boże!...
— No, idź, Joanno — podchwyciła pani Gevignot — i nie uprzedzaj panny Heleny o przyjeździe matki... powiesz wtedy dopiero, gdy ci to polecę...
— Dobrze... dobrze... pani...
Młoda dziewczyna, tłumiąc łkanie, wyszła krokiem chwiejnym.
— To dziecko kocha bardzo Helenę — rzekła przełożona pensji do Garbuski — i widzi pani, jakie gwałtowne zmartwienie sprawi jej ten odjazd...
— Rzeczywiście... zmartwienie to bardzo żywe... Czy ta osoba od dawna służy u pani? — Dziewięć dni dopiero.
Garbuska chciała wydać się spokojną, a jednak nie mogła powstrzymać drżenia w głosie, kiedy odezwała się z powyższym zapytaniem.
Wzruszenie jej, pomieszanie, wzmagało się z każdą chwilą.
Jakież wspomnienia budził w niej widok tego dziewczęcia.
— A! — odezwała się po chwili — pani ją ma dopiero u siebie od dziewięciu dni?
— Tak, pani.
— I ona w tak krótkim czasie stała się taką dla Heleny przyjaciółką...
— Sympatia nie zna, co to czas...
— Ale musi mieć jakąś podstawę...
— Helena ujmuje wdziękiem, a obecnie jeszcze pociąga smutkiem i cierpieniem... Joanna jest wrażliwa...
— Gdzie to dziecko służyło poprzednio?
— U pani hrabiny de Roncerny, w Petit-Bry...
Czoło Garbuski zasępiło się.
— Teraz zaczynam rozumieć — rzekła — panna de Roncerny była przyjaciółką Heleny i bez wątpienia zwierzała się ze wszystkim swej pokojówce. Ta panna de Roncerny wydała mi się bardzo egzaltowaną... To przy niej Joanna taką się czułą stała dla Heleny...
— Być może... ale czyż w tym co złego?
— Jak długo Joanna Bertinot przebywała w Petit-Bry, u swych pierwszych państwa?
— Więcej niż dwa lata.
— Szczególne są podobieństwa na tym świecie! — wyrzekła Julia Tordier tonem drwiącym.
— Z jakiego powodu czyni pani tę uwagę? — spytała przełożona pensji.
— Bo gdybym spotkała Joannę Bertinot w domu mniej zacnym, od pani, myślałabym, żem ją widziała przed dziesięciu czy dwunastu dniami wśród okoliczności szczególnych.
— Wśród jakich okoliczności, pani?
— W pałacu sprawiedliwości, z kajdankami na ręku, prowadzoną przez strażników do sędziego śledczego.
Pani Gevignot sponsowiała.
— Nieprawda — ciągnęła dalej Garbuska — nieprawda, proszę pani, że to dziwne podobieństwo?
— To nie jest podobieństwo — odparła przełożona tonem poważnym. — Pani widziała właśnie Joannę.
Julia Tordier podniosła ręce i oczy ku sufitowi.
— Cóż znowu. Żartuje pani ze mnie! To niemożebne! — zawołała.
— Rzeczywiście, i zaraz pani to zrozumie... Nieszczęśliwe dziecko zostało niedorzecznie oskarżone o kradzież kosztowności, ale dowód materialny jej niewinności wyszedł niebawem na jaw i pan de Roncerny, zrozpaczony swoją winą, pobiegł do sędziego śledczego, ażeby wyjednać uwolnienie biednej Joanny.
— A! to się wszystko tłumaczy — podchwyciła Garbuska. — Żałuję szczerze dziewczęcia... A jednak ci Roncernowie nie chcieli jej dłużej trzymać u siebie. To mi się wydaje trochę podejrzane...
— To Joanna nie chciała do nich powrócić.
— A dlaczego?
— Przez uczucie delikatności... Wstrętem było dla niej żyć w domu, gdzie ją oskarżono o kradzież.
— Pojmuję... To dziewczę godne jest pożałowania i w zupełności zasługuje, ażeby się nim zajęto... Jak rodzice musieli cierpieć, skutkiem tego, co się jej przytrafiło?
— Joanna nie ma wcale rodziców...
— Sierota? — Tak, pani.
— Czy znała matkę swą?
— Nie, pani.
— A ojca?
— On umarł, kiedy jeszcze była dzieckiem.
Garbuska słuchała ze szczególną uwagą odpowiedzi pani Gevignot.
Czoło jej było zmarszczone, brwi ściągnięte.
Rzec możnaby, że jakaś wielka praca odbywała się w jej mózgu.
— Czyżby to dziecko było podrzutkiem? — spytała nagle.
— Nie.
— Czy urodziła się we Francji?
— Nie, za granicą, ale z ojca Francuza.
Zmarszczka na czole Julii Tordier jeszcze się bardziej pogłębiła.
— Za granicą... — powtórzyła.
— Tak, w Szwajcarii.
Garbuska stała się bardzo bladą.
— W okolicach Genewy — ciągnęła dalej pani Gevignot.
Przerażenie wdowy po Jakubie Tordier rosło.
Uczyniła wysiłek, ażeby nad sobą zapanować i podchwyciła:
— I powiada pani, że matki swej nie znała wcale?
— Wcale.
— To matka jej bez wątpienia umarła?
— Ona o tym nie wie.
— Jakto nie wie!... To już nieprawdopodobne... W metryce jej musi być wymienione nazwisko ojca i matki...
— Być może. Ale jej o to nie wypytywałam.
— Wie pani jednak, że się urodziła w okolicach Genewy?
— Sama mi to powiedziała... nie pytałam jej.
— Czy wymieniła tę miejscowość?
— Veroix.
I pani Gevignot, bardzo zaintrygowana zachowaniem się zapytującej, dodała:
— Ale to zapewne nie bez powodu, zapytuje mnie tak, kochana pani... Czyżby pani znała rodziców Joanny?
— Znałam niegdyś Bertinotów, i to nazwisko mnie uderzyło i dlatego wypytywałam. Ale nie przypominam sobie, ażeby oni byli spokrewnieni z tym dzieckiem.
Garbuska zaś pocichu rzekła do siebie:
— To byłoby zbyt dziwne... — A jednak w życiu tej młodej dziewczyny jest jakaś tajemnica, którą muszę przeniknąć. Ja muszę wiedzieć, kto rzeczywiście był ojcem Joanny Bertinot... Umarł, powiadają. Gdyby ona była córką tego, o kim myślę, to byłby umarł w więzieniu.
I podchwyciła głośno:
— Ileż lat może mieć Joanna Bertinot? — Osiemnaście lub dziewiętnaście, nieprawdaż?
— Dwadzieścia.
— A! W chwili, gdy Garbuska wydała ten okrzyk, zapukano do drzwi i Joanna weszła do pokoju.
Powieki zaczerwienione świadczyły o łzach, obficie przelanych.
— Wszystko gotowe — rzekła do przełożonej pensji, głosem zmienionym.
— Wszak nie uprzedziłaś panny Heleny...
— Nie, proszę pani... Wszak mi pani zakazałaś.
— Widzę, że odjazd mej córki jakby cię bardzo rozczulał mje dziecko... — odezwała się Garbuska, starając się złagodzić brzmienie swego głosu, zwykle tak ostre.
Joanna wybuchnęła płaczem.
— Kocham już pannę Helenę, jak siostrę... — wyjąkała wśród łez. — Znalazłam w niej duszę zacną i współczującą, duszę anielską, i byłam szczęśliwą, że pozwalała, ażebym i jej okazywała całą sympatię, jaką mnie natchnęła.
— Ależ znałaś ją dopiero od kilku dni...
— Czy to się liczy, proszę pani... Od pierwszej chwili, kiedym ją zobaczyła, pokochałam ją, a odtąd przywiązanie moje jeszcze bardziej wzrosło.
— Pani Gevignot mówiła mi, żeś sierota.
— Tak, pani.
— Nie znałaś matki?
— Nigdy... Nawet nie wiem, jak było jej na imię... Zawsze to ukrywano przede mną... i nie starałam się dowiedzieć... Myślałam, że ukrywano przede mną nie bez racji.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.