Potworna matka/Część druga/XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

Józef Włosko nie dał jednak poznać po siebie ździwienia.
Wstał z uśmiechniętą twarzą na spotkanie Julii Tordier, skłonił się jej, podał rękę i rzekł:
— Witam panią, czy byłbym tyle szczęśliwy, że pani potrzebowałaby mnie w czymkolwiek?
— Tak — odparła Garbuska. — Potrzebuję pana.
— Rad moich?
— Rad pańskich, jak i pańskiego udziału.
— Wie pani, że jestem cały na pani usługi.
— Wiem, i dlatego tu przyszłam.
— Niech pani przede wszystkim siada; następnie powiedz mi pani, o co idzie, a jeżeli się nie mylę, zapewne mówić będziemy o panu Prosperze Rivet.
— Myli się pan.
— O! czyżby pani znalazła jaki inny praktyczniejszy sposób, od podanego przeze mnie?...
— Nawet nie szukałam... Przekonał mnie pan.
— O! tak być musiało... Pani jest zbyt rozsądna, ażeby pojąć, iż mam słuszność... Więc wzięła pani do siebie córkę?
— Jeździłam dziś po nią na pensję...
— Czy została uprzedzona o małżeństwie, jakie pani dla niej zamierza?
— Dowie się po moim powrocie do domu.
— Wybornie! Nigdy nie trzeba do jutra odkładać, co można zrobić dziś. Czy spodziewa się pani ze strony panny Heleny jakiego oporu?
— Oto mniejsza. Musi być posłuszną.
— Tym lepiej! Więc o cóż pani chodzi teraz?
— Jaki jest sposób otrzymania metryki osoby, której chciałoby się stwierdzić tożsamość?
— Najprostszy w świecie — odpowiedział Włosko. — Czy ta osoba pochodzi z Paryża?
— Nie.
— Trzeba przesłać merowi gminy wiadomość o miejscu urodzenia, co najmniej trzy franki na różne koszta i prosić, żeby pani wysłał pocztą ten akt, dobrze byłoby wskazać w prośbie dokładne daty, ułatwiające poszukiwanie.
— Czy pan by się podjął zażądania takiego aktu dla mnie?
— Czemu nie! Ażeby pani usłużyć...
— Prośbę napisze pan w swoim imieniu...
— A! to pani nie chce, ażeby...
— Tak.
— Bardzo dobrze... Pan mer tylko ze mną będzie miał do czynienia... Niech mi pani poda nazwisko i przypuszczalne daty...
Włosko wziął pióro i przygotował się do pisania.
Garbuska dyktowała:
Joanna Julia Bertinot.
— Urodzona?
— W styczniu 1864 roku.
— Gdzie?
— W Veroix, kantonie genewskim w Szwajcarii.
— Córka?
— Piotra Jędrzeja Bertinot.
— A matki?...
— Nie wiem, jak matce było na imię... — odparta Julia Tordier. — Nawet przypuszczam, że nie zapisane jest w aktach stanu cywilnego.
— To zobaczymy...
— Ale — dodała żywo Garbuska — gdyby nawet jej nazwisko było zapisane, żądam, ażeby mi pan przyrzekł, iż nikomu o tym nie powie.
Były dependent od notariusza uśmiechnął się tajemniczo.
— Sekretarz pani kochana pani — odparł — będzie i na przyszłość tak niemym, jak i dotąd... Może pani liczyć zupełnie na moją dyskrecję... Napiszę natychmiast do mera w Veroix... Jeżeli od razu zabierze się do roboty, będziemy mieli odpowiedź za cztery dni.
— Czekaj pan...
— Czy jeszcze jest co innego?
— Tak.
— Cóż takiego.
— Chciałabym jeszcze dowiedzieć się, czy Piotr Jędrzej Bertinot, ojciec Joanny Bertinot, umarł?
— Ma pani powód przypuszczać, że tak jest?
— Tak mówią.
— Więc...
— Ale ja wątpię... Jak się o tym upewnić?
— Trzeba napisać tam, gdzie może się znajdować ten Bertinot.
— Jeżeli żyje, musi być w więzieniu...
— O! do diabła! W jakiej miejscowości?
— Nie wiem.
— Może pani wie, jaki trybunał sądził tego Bertinota?
— Wiem.
— Wiem. Stawał przed sądem przysięgłych w departamencie d‘Ain...
— Zatem w Bourges?
— Tak.
— Jak dawno temu?
— Piętnaście lat.
— A skazany został?
— Na dwadzieścia lat — za kradzież z włamaniem.
— No! to musiał być wyprawiony do Nimes?
— To może by pan tam napisał?
— Dobrze! Wszędzie napiszę.
I podczas gdy Garbuska przeglądała gazetę, Włosko napisał listy, a do adresowanego do mera włożył trzy franki znaczkami.
Zakopertował, podał listy Julii Tordier, mówiąc:
— Oto są, kochana pani, a ja zawsze na usługi pani...
— Dziękuję! — odparła Garbuska, ściskając mu rękę — pan przynajmniej dotrzymuje obietnic.
— Ponieważ jestem człowiekiem uczciwym!... perłą uczciwości! — odrzekł Włosko z uśmiechem.
Julia skrzywiła się mimo woli i wyszła, zabierając listy. które miała oddać na pocztę.
— Ho! ho! ho! — pomyślał dawny dependent, patrząc za odchodzącą. — To mi się wydaje bardzo podejrzane. Kochana pani musi mieć na sumieniu jeszcze inną brzydką sprawkę, prócz zgładzenia doktora Reyniera... Ja to wyświetlę, a jeżeli mnie przeczucie nie myli, to się i z tego obłowię!
Julia Tordier udała się z powrotem na ulicę Anbry.
Po wyjściu matki, Helena, gdy się znalazła sama, odetchnęła swobodniej.
Ale ta ulga, zwłaszcza że się nią łudziła, mogła być tylko chwilową.
Czuła, że się przeciw niej coś knuje ohydnego.
Instynkt mówił jej, że ma w nią uderzyć cios, jeszcze straszniejszy od poprzednich.
Julia, wróciwszy, zastała ją nieruchomą, jakby bezwładną, na tym samym miejscu, na którym ją zostawiła.
— Mogłaś była sprzątnąć ze stołu! — odezwała się do niej brutalnie. — Jesteś do niczego...
Dziewczę wstało i usiłowało matce dopomóc w gospodarstwie.
— Mamy kogoś na obiedzie — rzekła Julia Tordier. — Ale nie potrzebujesz się stroić... Tak ci dobrze... Gościa naszego już znasz... To przyjaciel domu... Z nim nie ma ceremonii... Zresztą jeszcze rzeczy twoje z pensji nie nadeszły...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.