Potworna matka/Część druga/XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.

Helena, usłyszawszy te słowa matki, żywo podniosła głowę.
— Moje rzeczy!... Jakie rzeczy? — zawołała, a niepokój ogarnął ją wielki.
— Rzeczy z pensji — odparła Garbuska.
Helena odgadła wszystko i zbladła straszliwie.
— Więc ja już nie powrócę do Boissy-Saint-Leger? — wyjąkała.
— Naturalnie! Jeżeli ci tego, tam na na miejscu, nie powiedziałam, to jedynie dlatego, że chciałam uniknąć twoich grymasów, łez śmiesznych, słowem całej komedii! Ale teraz wbij to sobie w głowę, że już opuściłaś pensję na zawsze... Nie jesteś już małą dziewczynką... Masz lat siedemnaście... Czas już pomyśleć o twej przyszłości... Ojciec twój umarł... Jesteśmy same... A w takiej samotności życie bardzo smutne... Trzeba mieć przy sobie kogoś, co by nam był opiekunem i panem. Takim człowiekiem może być tylko mąż... Ja za mąż nie wyjdę, ponieważ nie jestem dość młodą... Co innego ty...
— Ja... — powtórzyło dziewczę przerażone.
— Naturalnie.
— Chcesz mnie wydać za mąż?
— Za trzy tygodnie to już będzie skończone.
Zdarzają się chwile, zresztą bardzo krótkotrwałe, kiedy energia wstępuje nawet w słabych, odwaga i rozpacz w najtchórzliwszych.
Chwila ta nastąpiła dla Heleny, która powstała drżąca.
— Nie! — wykrzyknęła — nie! Po stokroć nie!... Ja za mąż nie wyjdę, ja za mąż nie wyjdę nigdy, chyba, że dasz mi, matko, za męża tego, którego ojciec mój wybrał, tego, do którego serce moje i dusza należą i należeć będą zawsze...
To oświadczenie, zamiast rozzłościć Garbuskę, przejęło ją bezgraniczną radością.
— Rzeczywiście, nie mam się czego lękać — pomyślała. — Ta dziewczyna będzie miała do Prospera zawsze wstręt... Rywalką moją nie będzie.
Po czym dodała głośno:
— Mogłabym ci energicznie przypomnieć wymagania przyzwoitości, ale powiem ci bez gniewu, że w twoim wieku dziewczyny nie mają prawa mieć woli swojej, a winny ślepe posłuszeństwo rodzicom... Powtarzam ci, że za trzy tygodnie wyjdziesz za mąż i że mąż, jakiego ci dam, jest to nasz przyjaciel Prosper Rivet.
Helena nie mogła się powstrzymać od okazania odrazy.
— Prosper Rivet! — odparła. — Ten komiwojażer, którym ojciec mój pogardzał za jego złe prowadzenie... Człowiek, co się upija... Gra w karty... Rozpustnik... O! moja matko!
— To wszystko kłamstwa! Potwarz!
— Ojciec mój nie był ani kłamcą, ani potwarcą...
— Tak, ale bardzo słaby na umyśle... Nie wiedział, co mówi.
— Zabraniam matce znieważać pamięć mego ojca...
— A! ty mi zabraniasz!...
— Tak...
— Strzeż się.
Julia Tordier podniosła rękę gniewnie.
Helena żywo się odsunęła.
— Strzeż się! — powtórzyła jędza. — Zabiję cię.
— Zabij mnie, jeżeli chcesz... Ja żyć nie pragnę...
— Zaślubisz Prospera Rivet...
— Wolę umrzeć... O, moja matko, błagam cię, nie mów mi o tym małżeństwie, na litość, nie mów mi o nim! — podchwyciła Helena głosem zadyszanym, przerywanym przez łkania. — Wiesz dobrze, iż kocham i że kochać będę zawsze tylko Lucjana, któremu oddałam duszę moją całą któremu zaprzysięgłam na trumnie ojca; sama myśl krzywoprzysięstwa przeraża mnie, przejmuje zgrozą! Matko! błagam cię na kolanach, nie bądź bez litości... Uszanuj ostatnią wolę umierającego ojca... Daj mi Lucjana... Kochać cię będziemy oboje...
Im bardziej łzy Heleny płynęły, im bardziej nieszczęśliwe dziecko błagało litości, tym bardziej nikła zazdrość Garbuski, tym bardziej wzmagało się jej postanowienie wydania córki za Prospera Rivet, skoro teraz pewna była, iż Helena nienawidzieć będzie swego małżonka.
Bez gniewu więc, ale z zimną krwią, jeszcze bardziej przerażającą, niżeli gniew, wyrzekła:
— Dość tego! Nawet zanadto... Nic nie pomogą twoje łzy i fochy. Ja tak chcę, i nie ma mocy ludzkiej, która by mogła przeszkodzić temu małżeństwu.
Helena płakała zgnębiona.
— Mój Boże! mój Boże! — jąkała z rozpaczy. — Pozwól mi umrzeć... Śmierć będzie przynajmniej dla mnie wybawieniem.
Julia Tordier wzruszała ramionami i szeptała:
— No, i mamy melodramat!
Kilka minut upłynęło.
Dał się słyszeć odgłos dzwonka.
Garbusce zabiło serce.
— To może być tylko on — pomyślała, otwierając drzwi od sieni.
Rzeczywiście, to Prosper dzwonił.
— Ona jest tu — rzekła doń po cichu jędza.
— Panna Helena? — zapytał piękny komiwojażer.
— Tak, ona w swej osobie.
— Czy wie o pani projektach?
— Wie.
— Zgadza się?
— Za nic w świecie... Mówi, że woli się zabić, niżeli ustąpić.
— Więc... — odezwał się Prosper.
Julia przerwała mu.
— Więc — rzekła gwałtownie — tym bardziej musi to małżeństwo nastąpić. Mam twoje słowo, twoje słowo, mój Prosperze.
— Obiecałem, i — dotrzymam; ale...
— Żadnego ale!
— Helena kocha kogo innego...
— Tak, Lucjana, spodziewaliśmy się tego z góry.
— Nic jej nie zmusi do zapomnienia o tym gachu.
— A cóż nas to może obchodzić, to właśnie ułatwi nam projekt. Małżeństwo zawsze będzie tylko zamydleniem oczu ludziom.
— To biedna Helena będzie zmuszona zostawać w fałszywym położeniu.
— Może ją będziesz teraz żałował? Ją! Jeszcze czego. Będzie nosiła twoje nazwisko, a nie będziesz jej unieszczęśliwiał, więc nami nie będą już się zajmowali wcale... No chodź i odegraj jak możesz najlepiej rolę konkurenta.
Garbuska pociągnęła za sobą Prospera, który pomimo pewności siebie miał minę nieosobliwą, bo nie mógł się powstrzymać od uczucia wstydu za taką rolę w ohydnej komedii.
Helena, słysząc kroki, podniosła głowę a zobaczywszy Prospera, krzyknęła przestraszona:
— Panie — zawołała i wyciągnęła do niego ręce czy to prawda, że pan chce mnie wziąć za żonę?
— To moje pragnienie najgorętsze, — odpowiedz komiwojażer nie bez zakłopotania.
— Zaledwie mnie pan zna...
— Dosyć jednak, aby ocenić pani zalety.
— Pan nie możesz mnie kochać.
— Małżeństwo z rozsądku więcej daje rękojmi szczęścia niż z miłości.
— Ależ ja pana nie mogę kochać i nie będę kochać nigdy!
— Na to odpowiem: skąd pani wie?
— Kocham innego... — wyrzekła zarumieniona.
— To tylko zdaje się pani, że pani go kocha... To wszystko czas zmieni... Zapomni pani o tym prędko.
— Nigdy, nigdy, póki życia!
— To tylko słowa.
— Dla mnie to rzeczywistość... A dokąd tylko Lucjan żyć będzie, jego tylko będę żoną.
— Może umrzeć.
— O! gdyby umarł, a gdyby pan trwał w swych projektach, a matka bez litości narzucałaby mi swoją wolę, miałabym odrazę i pogardę dla pana, a w swym sercu jedynie wspomnienie żywe dla mej miłości. Nie, związek ten byłby ohydny, dom pański stałby się piekłem, bo ja bym się zastrzeliła, mówiła z dumą pełną nienawiści! Błagam cię panie, miej litość nade mną, daj się wzruszyć łzom moim, nie czyń życia mego nieszczęśliwym.
— Przeciwnie, spodziewam się, że pani zapewnię szczęście.
— Czyż to okrucieństwo, gdy się pragnie być szczęśliwym.
Garbuska jakby prawie nie słuchała prowadzonej rozmowy, a jednak każde słowo jego sprawiało jej niewysłowioną radość. Jednakże, widząc, że scena trwa za długo, przerwała ją raptownie.
— Próżne gadanie! — zawołała. — Kiedy ja jestem za tym, to musi być tak, i ani Bóg, ani diabeł, nie mogą mi przeszkodzić! Powiedziałam ci, że wydam cię za mąż. Będziesz panią Prosperową Rivet, i to nim trzy tygodnie upłynie. A teraz cicho!
Helena w stanie rozpaczy, niemożliwym do opisania, załamywała ręce:
— O! Lucjanie! Lucjanie!... Przyjdźże mi na pomoc obroń mnie, bo zginę, wyjąkała. Zabiję się!
I umilkła, rzucając na komiwojażera spojrzenie, pełne nienawiści i wzgardy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.