Potworna matka/Część pierwsza/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Oczy garbuski wpatrzyły się w tę fotografię, z niezwykłym uśmiechem.
Formalnie padały z nich błyskawice, cała twarz się rozjaśniła.
Uśmiech bachantki, pijanej winem i miłością, zjawił się na jej ustach koloru krwi.
Ręce jej kościste zaczęły drżeć, tak dalece wielkim było wzruszenie.
Po kilku chwilach wpatrywania się w twarz mężczyzny, zbliżyła do ust fotografię, ucałowała ją, szepcząc głosem już teraz słodkim:
— Ach! gdyby on wiedział, jak ja go kocham...
Po tym uniesieniu uspokoiła się trochę.
Pani Tordier spojrzała jeszcze po raz ostatni na wizerunek mężczyzny, położyła go znowu na stole i wzięła drugą fotografię.
Obrazek ten przedstawiał twarz młodej dziewczyny lat szesnastu lub siedemnastu, piękności wielce wytwornej, delikatnej i niewinnej.
Dwa grube warkocze włosów jasnych opasywały, głowę.
Oczy wielkie, pełne wdzięku, musiały być zapewne koloru niebiesko-stalowego.
Twarz garbuski zasępiła się.
Oczy jej przybrały wyraz okrutny, głosem głuchym z pewnym szyderstwem wyszeptała:
— Ładną jest ta lalka! Piękną nawet jest!... Piękną, ale jak lalka z wosku... Ona nie jest...
Garbata przerwała sobie, a twarz jej się wykrzywiła.
Czuć było, że niedomówiony wyraz palił jej wargi.
Ruchem szybkim zwinęła w bibułę fotografie i schowała je znów do biurka, po tym stała jeszcze przez chwilę, milcząc, nieruchoma, z głową, zwieszoną na piersi, które falowały szybko, jakby zadyszane.
Nagle podniosła głowę, przystąpiła do szafy ze zwierciadłem, w którym mogła się widzieć cała i przejrzała się w lustrze.
Dreszcz wstrząsnął nią od stóp do głowy.
— Ona dobrze zbudowana — wyjąkała — a ja jestem bezkształtna!... Ona młoda! a ja nią już nie jestem!... Ona pociąga do siebie, a ja od siebie odpycham!... Kiedy ona idzie, to na nią każdy patrzy... Zachwycają się nią!... Ja kiedy idę, słyszę zaraz wrzaski: „Patrzcie! idzie garbuska!“ A przecież serce moje bije tak, jak i jej, a nawet silniej... Ja umiem tak kochać!... Ja kocham tak, jak ona nigdy kochać nie będzie!...
I cóż mi z tego, że jestem bogatą?...
O! gdyby piękność kupić było można, jak drogo gotowam za nią zapłacić... Okupiłabym ją chętnie całym moim majątkiem i nie żal mi byłoby biedną być, po zapłaceniu za nią!...
Garbuska ukryła twarz w dłoniach i łzy wściekłości popłynęły z jej oczu.
Ten atak nerwowy po chwili już przeszedł.
Pani Tordier wyprostowała się, o ile jej na to pozwalała bezkształtność, odpędziła od siebie ponure myśli, które ją trapiły, wzięła receptę, położoną na stole i, wyszedłszy z pokoju, skierowała się do pokoju mężowskiego.
Chory, zobaczywszy ją wchodzącą, podniósł się z trudnością.
— Cóż powiedział doktór? — zapytał głosem słabym, ledwie zrozumiałym.
— A! powiedział, że to nic — odparła garbata.
— Nic!... — powtórzył Tordier, opadając na poduszki.
— To rzecz najwyżej kilku dni.
— Ja jednak cierpię... bardzo cierpię...
— Czegóż to dowodzi? Cierpienie jeszcze nie stanowi o niebezpieczeństwie!... A doktór jest człowiekiem bardzo zdolnym i zna się doskonale! Skoro twierdzi, że wyzdrowiejesz, to musi być tego pewny. Ponieważ jesteś tak zestrachany, zapisał lekarstwo, ażeby cię uspokoić, ale to nawet zbyteczne. Jesteś po prostu chorym z przywidzenia i przy najmniejszej dolegliwości tobie się zaraz wydaje, że umrzesz...
— Umrzeć! — wyrzekł chory z goryczą — dla mnie byłoby to rzeczą obojętną... gdyby nie moja córka.
— Nie grajże przynajmniej komedii! — odparła garbuska tonem drwiącym. — Nikt na świecie nie boi się tak śmierci, jak ty!... Dlatego zawsze wszystko przedstawia ci się jak najgorzej... A ci doktorzy, te lekarstwa, to drogo kosztują... bo przecież ciągle płacę i płacę rachunki aptekarzowi.
— Ależ ja nic nie brałem... — wyjąkał lękliwie chory.
— No... no... dobrze... dobrze. Kto ciebie o to pyta... Lepiej byłoby, żebyś milczał.
— O! wyszeptał nieszczęśliwy, usiłując ręce podnieść ku niebu. — Bóg mi świadkiem, że gdyby nie Helena, pragnąłbym śmierci!
— A skończysz ty jęczyć! — zawołała garbata. — Wiesz, że ty mnie zabijasz tymi swymi ciągłymi jeremiadami... Tego już dosyć mam! Ładny interes!... Czy ty na co się przydasz na tym świecie?... wielkie nieszczęście nie byłoby, gdybyś umarł, ale ty nie umrzesz!... Ho! ho!... ty jeszcze niestety jesteś krzepki!
— Czuję, że tym razem umieram! — odpowiedział chory. — Z łóżka już mnie podniosą po to tylko, ażeby ułożyć do trumny. Wprzód jednak chciałbym się zobaczyć z Heleną... moją córką... Tego nie możesz mi odmówić...
— A jednak odmawiam...
— Dlaczego?
— Doktór zabronił.
— Ależ nie prawda, ty tylko nie chcesz.
— Powiadam ci, że zabronił — przerwała garbuska — a gdy co mówię to chyba można mi wierzyć... Cóż poradzi twa córka na taką chorobę?... Myślisz może, że ona potrafi cię lepiej pielęgnować niż ja?... Ta mała indyczka nie umiałaby nawet przyrządzić filiżanki rumianku.
Jakub Tordier wydał stłumione westchnienie.
To westchnienie przyprowadziło garbuskę do wściekłości.
— No! dosyć już tego! — zawołała brutalnie. — Schowaj sobie te kaprysy na kiedyindziej!... Śpij, to lepiej ci robi; niż to jęczenie... Ja idę do apteki po lekarstwo... Także pieniądze rzucone w błoto.
— Chciałbym zobaczyć córkę! — wyjąkał chory z uporem. — Chciałbym zobaczyć moją córkę...
Julia nie raczyła nawet odpowiedzieć. Wyszła pogardliwie ruszywszy ramionami.
Jakub Tordier zasłonił kołdrą zmienioną twarz.
Ukrywał łzy.
Garbuska wróciła do swego pokoju.
Włożyła na szlafroczek ciemny wełniany szary szal, na głowę kapelusz, przerabiany przez nią samą z dziesięć razy i wyszła z mieszkania, pozamykawszy drzwi na klucz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.