Potworna matka/Część pierwsza/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Przypominamy sobie, że Julia Tordier zatrzasnęła drzwi znienacka przed swym siostrzeńcem.
— O! — wyrzekła ze złością — spodziewasz się, że zaślubisz Helenę, myślisz, że ona ma milion... O, ten milion jest mój, i ja go z ręki nie wypuszczę... Helena grosza z tego nie zobaczy... ani ty, Lucjanie Gobert... Matka twoja czyniła wszystko, ażebym nie zaślubiła twego wuja... Ja jej dowiodę, że mam pamięć dobrą!...
I wybuchnęła złowrogim śmiechem.
Temu śmiechowi zawtórował głos chrapliwy z sąsiedniego pokoju.
Był to głos nieszczęśliwego Jakuba Tordier, który wśród okropnych cierpień, zdobył się wreszcie na tyle siły, że wołał i prosił o lekarstwo.
Garbuska trzymała wciąż butelkę w ręce.
Skierowała się do sypialni mężowskiej i otworzyła drzwi.
Chory miał twarz wykrzywioną, oczy błędne. Na usta wystąpiła krwawa piana.
— Lekarstwo... lekarstwo... — jęknął głosem urywanym, bo coraz bardziej słabszym.
Garbuska zbliżyła się do łóżka.
— A jest to twoje lekarstwo — rzekła, pokazując choremu flaszeczkę, na której spoczęło jego spojrzenie.
— Daj... — wybełkotał, wyciągając rękę.
— Nie, nie dam ci — odparła piekielna istota, z zaciśniętymi zębami, z syczeniem żmii — dość mam tych nudów!... Ja chcę być wolną... Chcę robić, co mi się spodoba... Ty dosyć się już nażyłeś... a ja jestem jeszcze młoda, silna i bogata!... Mam milion!... Czy słyszysz, Jakubie, milion! I chcę go użyć...
Ganbuska wyrzucała z ust jedne po drugim te ohydne słowa, nachyliwszy się nad chorym i piorunując go nienawistnym wzrokiem.
Tordier przestraszył się.
Ręce mu się kurczowo zacisnęły.
Umysł jego był o tyle przytomny, że mógł sobie zdawać sprawę z tego, co się dzieje.
W przystępie też rozpaczy zawołał głosem przejmującym:
— Córko moja... Córko... Broń swego ojca!...
Na to Garbuska odpowiedziała śmiechem złowrogim:
— O! możesz wołać córki... nie ma niebezpieczeństwa, ażeby przyszła... Twoja córka jest na pensji, a opuści ją dopiero wtedy, gdy przyjedzie na twój pogrzeb... A kiedy umrzesz, zaraz się jej pozbędę... wydając za mąż, jeżeli znajdzie się kto, co zechce ją wziąć bez posagu... ale tym mężem nie będzie twój siostrzeniec Lucjan Gobert, którego kochasz, a który był tu w przedpokoju i chciał się z tobą widzieć, lecz ja go wyrzuciłam za drzwi.
Oczy chorego rozszerzyły się niepomiernie.
— Potworem jesteś! — wyjąkał.
— Potworem — powtórzyła Garbuska. — To grzecznie, bardzo grzecznie... Ale możesz znieważać mnie, bo mało mnie to obchodzi... Ja trzymam w ręku zemstę... Widzisz tę flaszeczkę... Ona zawiera w sobie lekarstwo, zapisane przez doktora... Podobno sześć łyżeczek mikstury przywrócić mogłoby ci zdrowie. O! ale nic z tego... Patrz!...
Potem zbliżyła się do kominka, gdzie leżała jeszcze kupka popiołu i, odkorkowawszy flaszeczkę, wylała całą jej zawartość.
W tejże chwili Jakub Tordier jakby odzyskał nieco sił.
Wsparł się na łokciach, podniósł się na posłaniu i, odrzuciwszy kołdrę, wysunął z łóżka nogi jak u szkieleta i głosem chrapliwym zawołał:
— Potworze! zabijasz mnie! Ale jest Bóg na niebie! jest jeszcze sprawiedliwość... Będę krzyczał... wołał, a ktoś przyjdzie...
Nieszczęśliwy chciał postąpić choć jeden krok... na próżno... nie mógł się utrzymać na nogach.
Resztka życia, jaka w nim pozostała, wyczerpała się w tym ostatnim wysiłku bezwładnego gniewu.
Upadł w poprzek łóżka, głowa uderzyła się z głuchym łoskotem o ścianę; krew rzuciła mu się z ust.
Garbuska zaśmiała się znów złowrogo.
— Wołajże teraz o pomoc! — rzekła następnie, nachylając się nad łóżkiem i okrywając męża kołdrami. — Tak ci się uda, jak z tym wołaniem córki!... Nikt tu nie wejdzie, prócz tych, którzy przyniosą trumnę.
I kiedy właśnie obmierzła istota wymawiała te ostatnie wyrazy, w przedpokoju dał się słyszeć dzwonek.
Julia Tordier drgnęła.
Postawiła pustą flaszeczkę na stoliku nocnym, wyszła z pokoju, rzucając na męża spojrzenie pełne nienawiści, i zamknęła drzwi poza sobą.
Rozległ się nowy odgłos dzwonka.
Garbuska zatrzymała się, wstrząśnięta gwałtownym wzruszeniem.
— To On! To On! — wyjąkała, przyciskając prawą rękę do serca — czuję go tam!... odgaduję po biciu serca!... Muszę go zobaczyć, i muszę pomówić z nim... Ale spokoju... spokoju... zimnej krwi... od dwóch lat go kocham, a skoro tak długo czekałam, ażeby mu dać o tym do zrozumienia, będę miała siłę zaczekać jeszcze.