Potworna matka/Część pierwsza/XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Podczas nieobecności Prospera, Garbuska nie traciła czasu.
Przede wszystkim udała się do pokoju, gdzie poprzedniej nocy położyła na łóżku zemdloną Helenę.
Omdlenie biednego dziewczęcia przeminęło prędko.
Kiedy młode dziewczę przyszło do siebie, przypomniało sobie wszystko.
Przypomniało sobie wszystko, co zaszło przy łożu śmiertelnym ojca.
Co do siebie, zrozumiała, że zemdlała w przystępie bólu.
Pełna rozpaczy i zgrozy, powstała, zapaliła świecę, chciała wyjść z pokoju, licząc na wymowę ostatniej prośby, ażeby otrzymać od matki pozwolenie na przepędzenie nocy obok zwłok ojca.
Znalazłszy drzwi zamknięte na klucz, musiała wyrzec się tej prośby, odgadując zresztą, że wszelkie błagania byłyby daremne, że Garbuska pozostałaby nie wzruszoną.
Wtedy zrezygnowana uklękła i błagała Boga o spokój dla duszy tego, który ją kochał a już przy niej nie był.
Po gorącej modlitwie nastąpiły rozmyślania.
Postępowanie matki w takiej chwili dawało jej miarę tego, co mogło być dla niej w przyszłości.
Z duszą zmrożoną drżała całym ciałem, na myśl o, gwałtach, brutalstwach, których uniknąć żadną miarą nie będzie mogła.
Przez kilka sekund Lucjan ukazał się jej, jako wykonawca.
Ale prędko odsunęła od siebie to złudzenie.
Julia Tordier nienawidziła przecież Lucjana całą siłą swej złej natury.
Potrafi więc przegrodę nie do przebycia wznieść między obojgiem młodych ludzi.
Wszystko za tym było dla niej skończone, wszystko!
Biedne dziewczę po cichu wzywało śmierci, uważając ją, jako jedyne dla siebie schronienie, gdzie mogłaby się połączyć z ojcem.
Klęczała, płacząc, zrozpaczona.
Od dawna już się rozwidniło.
Klucz zgrzytnął w zamku.
Drzwi się otworzyły.
Helena obróciła się i wstała, drżąca, widząc wchodzącą Garbuskę.
— Więc ty się nie kładłaś? — zapytała ją głosem, który usiłowała uczynić łagodniejszym.
— Nie, mamo — wyjąkało dziewczę.
— Dlaczego?
— Modliłam się, mamo, modliłam się za mego biednego ojca.
— Ja także, i ja nie spałam i modliłam się, chyba o tym nie wątpisz — odparła Julia Tordier — ale ja jestem silną i mogę nie spać jedną, a nawet więcej nocy... Ty zaś powinnaś była spocząć...
— Nie czułam potrzeby... Nie miałam chęci.
— No, przebierz się... Będziemy musiały wyjść, ażeby ci kupić żałobną suknię.
Helena, widząc, że matka jest mniej brutalną, prawie czułą, ośmieliła się ją zapytać głosem, który obawa uczyniła prawie nie wyraźnym:
— Czy pozwolisz mi, mamo, pójść do pokoju ojca?
— Naturalnie... Nie mogłam cię tam zostawić na całą noc; ale w dzień nie widzę żadnej przeszkody... No, nie płacz... Łzy nie wskrzeszą umarłych... Zresztą... musiałyśmy się spodziewać tak smutnego rozwiązania... Ojciec nie był już młodym, a jak wiesz, zdrowie jego oddawna było liche.
— On mnie tak kochał — załkało dziewczę.
— A ja to cię tak nie kocham, jak on? — rzekła Garbuska zgryźliwie.
Helena nie wiedziała, co ma wnosić z tego zapytania, i obawiała się, ażeby nieopatrzną odpowiedzią nie wywołać burzliwej sceny.
Schyliła głowę i milczała.
— Przebierz się — powtórzyła Garbuska. — Onegdaj pozwoliłam odejść służącej, bo jej matka zachorowała... sama więc muszę iść dla przygotowania śniadania... Pan Prosper Rivet będzie na śniadaniu u nas...
— Pan Prosper Rivet? — rzekła Helena, pytając matkę wzrokiem.
— Nie przypominasz go sobie?
— Nie.
— To nasz dawny komiwojażer... dobry chłopiec... prawdziwy przyjaciel, który przez życzliwość dla nas zechciał się zająć wszelkimi przygotowaniami do pogrzebu... a ja mogłam prosić tylko jego...
— I mego kuzyna mogła mama prosić — wtrąciła żywo Helena.
— Goberta! — zawołała Garbuska, a oczy jej rzucały błyskawice.
— Tak, mamo.
— Cóż znowu!... Albo ja chcę widzieć takich u siebie... Ja miałabym prosić takiego łazarza, a to wołałabym wszystko zrobić sama.
Helena zrozumiała — chociaż za późno — że popełniła wielką nieroztropność, budząc słówkiem niezręcznym nienawiść, żywioną przez matkę ku ciotce i kuzynowi.
Schyliła głowę i milczała, czując dobrze, iż byłoby nową nierozwagą i to jeszcze większą, przedsiębrać obronę tego, którego tak zacięcie potępiała Garbuska.
— Ja wychodzę — odezwała się matka.
Opuściła córkę, wzięła wielki kosz, przeznaczony do znacznych zapasów prowizji i wyszła z mieszkania, zamknąwszy je na klucz.
Od rana dnia tego wielki zamęt, wielki rwetes, panował na pensji w Saint-Leger.
Zniknięcie Heleny zauważone zastało w godzinie wstawania pensjonarek.
Marta de Roncerny, zapytywana o zniknięcie Heleny, udała, według obietnicy, że nie wie o niczym zgoła.
Pani Gévignot była oczywiście zrozpaczona, niespokojna.
Najlepsza uczenica dopuściła się takiego występku.
Co za fatalny przykład dla innych!...
A co za skandal da samej pensji, gdy się wiadomość ta rozniesie, co za triumf dla przełożonych pensji rywalizujących!
Wreszcie nadeszła depesza Julii Tordier.
Pani Gévignot odetchnęła.
Helena uciekła, ażeby zobaczyć ojca umierającego.
Znajdowała się przy matce.
Wina niewątpliwie znaczna, to prawda, ale jakże zmniejszona, i ileż obok niej okoliczności łagodzących.
Wtedy zwolniona od niepokoju i obaw, pani Gévignot rozrzewniła się nawet i żałowała losu swej pensjonarki z całej duszy.
Co się tyczy Lucjana Goberta, był on jednocześnie mniej spokojny, niż pani Gévignot.
Długo zastanawiał się nad następstwami, jakie bezwątpienia śmierć wuja pociągnie za sobą dla Heleny, a zatym i dla niego, i bolał już zawczasu.
Helena przysięgła mu, że go kocha, że kochać go będzie zawsze, że jego tylko pojmie za męża.
Ależ Julia Tordier — ten zły duch, jak ją nazywał — potrafi narzucić swą wolę dziecku osiemnastoletniemu, i nie cofnie się przed żadnym sposobem.