Potworna matka/Część pierwsza/XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Nareszcie z bramy domu wyniesiono trumnę.
Za nią ukazały się natychmiast Garbuska z córką.
Helena zaledwie trzymała się na nogach. Płacz jej był przejmujący.
— Biedna mała — szeptano w tłumie. — To córka tej złej kobiety. Doprawdy, godna pożałowania...
Julia Tordier i Helena stanęły zaraz za karawanem.
Dalej za nimi Lucjan z matką, po czym następowali zaproszeni.
Orszak dążył do kościoła.
Z kościoła miano się udać na cmentarz Montparnasse.
Helena chwiała się za każdym krokiem.
Pani Gévignot, przełożona pensji w Boissy-Saint-Leger, przybyła właśnie w chwili, gdy orszak wyruszył z przed domu nieboszczyka, i, wyszukawszy wzrokiem swą wychowankę, zbliżyła się do niej mówiąc:
— Oprzyj się na mym ramieniu, drogie dziecko.
Helena, usłyszawszy głos pani Gévignot, doznała pewnej ulgi w swej boleści.
Wydało się jej, że już nie jest samą.
Czuła nad sobą opiekę, z wielką wdzięcznością wsparła się na nadstawionym ramieniu.
Piękny komiwojażer, bynajmniej nie pysznił się swoją rolą, i z wyrachowania, postarał się jak najmniej zwracać na siebie uwagę.
Krył się więc, jak tylko mógł, w potrójnym rzędzie, który stanowił orszak.
Józef Włosko szedł na samym końcu, nadsłuchując uwag, których nie szczędzono umyślnie pod adresem Garbuski i świadczących o ogólnym wstręcie, jaki budziła swą osobą.
W kościele krótko się zatrzymano.
Wyruszono znów w drogę i po upływie trzech kwadransy przybyto na cmentarz.
Julia, wcale nie wzruszona, nie okazała też żadnego żalu, gdy grabarze opuścili trumnę do mogiły.
Oczy jej pozostały suche.
Helena prawie straciła przytomność.
Musiano ją zanieść do karety, którą Prosper zamówił, ażeby matkę z córką odwiozła po pogrzebie na ulicę Anbry.
Przełożona pensji wsiadła razem z nimi do karety.
Garbuska; przed rozkazaniem stangretowi odjechać, zamieniła kilka słów po cichu z Prosperem.
Tenże zamknął drzwiczki, pozwolił, aby mu po raz ostatni ścisnęła rękę okropna wdowa, i kareta potoczyła się.
Powoli cmentarz opróżnił się.
W końcu pozostała tam tylko pani Gebert ze swym synem.
Oboje klęczeli jeszcze przy mogile, na którą grabarze kończyli sypać ziemię.
Lucjan był bardzo blady.
Grube łzy staczały się po jego policzkach.
— Dziecko moje, jestem cała złamana — rzekła doń matka, podnosząc się — chodźmy...
— Biedny wuju, biedna Heleno! — szepnął młodzieniec, rzucając ostatnie spojrzenie na mogiłę. — O, matko moja, Bóg nie pobłogosławił naszej miłości! Kto teraz zbliży nas, Helenę i mnie, teraz, gdy jego nie ma?...
— Odwagi moje dziecko!
— Odwagi?... ja już jej nie mam... wyznaję... Ani odwagi, ani nadziei...
— Dlaczego rozpaczać? Bóg nas nie opuści...
Lucjan pokiwał smutnie głową i, podtrzymując matkę, podążył z nią powoli ku bramie cmentarza.
W godzinę później pani Gévignot wiozła z sobą Helenę na pensję, a jednocześnie Prosper Rivet, posłuszny radom swego przyjaciela, jechał do Joinville, wprzód zmieniwszy ubranie.