Potworna matka/Część trzecia/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

Joanna powróciła do siebie.
Noc już zapadła, okna Julii Tordier były pozamykane, znikła więc wszelka nadzieja porozumienia się z Heleną.
Joanna położyła się spać, a przebudziwszy się rano, ubrała się i poszła na ulicę Kanoniczek, gdzie właśnie przyniesiono trumnę dla pani Gobert.
Żałobnicy z pomocą młodej dziewczyny ułożyli ciało na wieczny spoczynek i znieśli trumnę przed dom, gdzie już sąsiadki oczekiwały z wieńcami.

Joanna za własne pieniądze kupiła dwa wieńce, jeden z napisem:
Ukochanej Matce od nieobecnego Lucjana.

Przy drugim zaś były te słowa: Ukochanej Ciotce od Heleny, niestety! także nieobecnej.
W pustym mieszkaniu pozostała papuga, krzycząc boleśnie i czasami prawie ludzkim głosem wymawiając te dwa imiona: Lucjan. Helena.
Po czym zmieniała głos i skrzeczała przeraźliwie:
— Złodziejka!... Złodziejka!...
Odźwierny poszedł ją nakarmić a potem zamknął mieszkanie i zabrał klucze.
Elegancka kareta zatrzymała się przed domem; odźwierny, który otworzył drzwiczki, pomógł wysiąść pani i pannie de Roncerny.
— Niech panie raczą wejść do mojej izby, zaraz zacznie się ceremonia pogrzebu.
Hrabina z córką poszły za odźwiernym, Joanna przysunęła się do nich.
— Czy pan de Beuil otrzymał uwolnienie pana Lucjana? — zapytało dziewczę z obawą.
— Trudno mu bardzo było, jednak otrzymał uwolnienie za parę dni Lucjana za kaucję; — odrzekła hrabina.
— Niestety, nie pójdzie... sędzia nie chce nawet, aby się teraz o tym dowiedział.
— Biedny pan Lucjan myśli, że jego matka żyje, mój Boże! co będzie, jak się prawdy dowie!...
— Helena nie mniej godną jest pożałowania — odezwała się Marta.
— Nie widziałam się z nią, proszę pani, lecz wiem, że cierpi ponad siły. Pani Tordier znalazła sposób przyśpieszenia małżeństwa jej z panem Prosperem Rivet; za sześć dni ślub ma się odbyć.
— O, biedna, biedna, Helena!
— Czy myślisz, Joasiu, — zapytała hrabina — że matka pozwoli jej przyjść na pogrzeb ciotki?
— Sądzę, że nie pozwoli, za mało ma na to serca, a wreszcie lepiej, żeby nie była, biedne dziecko i tak się napłacze...
Kilka osób weszło w tej chwili, mówiąc: otóż przyjechała właścicielka domu...
— Za parę dni!... więc pan Lucjan nie pójdzie za trumną matki?
Julia Tordier rzeczywiście ukazała się pomiędzy zebranymi na podwórzu.
Bystrym spojrzeniem rzuciła do mieszkania odźwiernego, a potem spojrzała na wieńce i przeczytała napisy: Ukochanej matce. Ukochanej ciotce.
— Kto kupił te wieńce? — zapytała odźwiernego.
— Panna Joanna te z napisami, a resztę sąsiadki — odparł zapytany.
Garbuska zadrżała.
— Kto to jest ta panna Joanna? — zapytała.
— Młoda panienka, znajoma pani Gobert.
— Czy ona jest tutaj?
— Jest w mojej izbie, z dwiema paniami, podobno z hrabiną Roncerny i jej córką.
Julia zbladła; spostrzegła w tej chwili, że oczy wszystkich zebranych są na nią zwrócone, bynajmniej nie z wyrazem przyjaźni.
Minęła szybko trumnę, nie spojrzawszy nawet na nią i weszła do izby odźwiernego.
Skłoniła się paniom Roncerny, które nie oddały jej ukłonu, i zbliżyła się do Joanny.
— Okazuje się, że panna znała panią Gobert?... — rzekła.
— Znam wszystkich, którzy cierpią przez panią...
Garbuska zgrzytnęła zębami i pomyślała:
— Ta dziewczyna była na pewno wspólniczką Lucjana i Heleny...
— Gdzie są klucze od mieszkania nieboszczki? — zapytała, zwracając się do odźwiernego.
— Oto są, proszę pani.
— Podaj mi, idę na górę.
Joanna rzuciła się i ujęła klucze.
— Nie! nie! — krzyknęła. — Nie wejdzie pani do mieszkania, dopóki ciało tej, co je zajmowała, znajduje się tutaj!... Skoro szacowne te szczątki spoczną już w grobie, wtedy zrobi, co pani się podoba!... Oceni pani sobie sprzęty, okradnie pani syna, na zapłacenie tego, co pani się nie należy... Lecz teraz nie puszczę pani!
Julię Tordier gniew dusił.
Miała właśnie odpowiedzieć po swojemu, gdy wszedł żałobnik z oznajmieniem, że orszak z ciałem wyrusza już do kościoła.
Wtedy Joanna zwróciła się jeszcze do Julii Tordier:
— Ofiara pani już odchodzi, — rzekła, — idź teraz, obdzieraj jej syna.
Potem pośpieszyła połączyć się z orszakiem, rzuciwszy pod nogi Julii Tordier klucze od mieszkania pani Gobert.
Julia została sama w izbie, w przystępie wściekłości.
— Więc to ona... ona tak mnie traktuje!... — syczała z gestem groźby okrutnej. — Jakaż fatalność postawiła ją na mej drodze!... Dlaczego ojciec jej nie udusił w chwili urodzenia, jak mu to przykazałam? Co za traf szatański stawia ją obok Heleny?... Pogardza mną!... O! gdyby wiedziała, że jestem jej matką, wtedy wszystkiego mogłabym się od niej obawiać!... nawet bez tego... czuję z tej strony niebezpieczeństwo... Cóż znowu, w głowie mi się chyba miesza!... Ona nic nie wie i nigdy nie będzie wiedziała... a wreszcie śmieję się z niebezpieczeństwa, a przeszkody obalam...
Podniosła klucze i poszła na schody, prowadzące do mieszkania pani Gobert.
Papuga przyjęła ją ostrym krzykiem i biciem skrzydeł.
— Dobrze będzie wyglądała w klatce... w oknie, na ulicy Anbry — rzekła.
Zabrała się do obejrzenia sprzętów, porachowała w szafach bieliznę, a papuga tymczasem, trzepiąc się na grządce, krzyczała:
— Złodziejka! złodziejka! złodziejka!
— Gdyby nie to, że można za ciebie wziąć pieniądze, z rozkoszą bym ci łeb ukręciła... — mruczała Garbuska.
Zabrała się do przerzucania szuflad w komodzie.
— Będę miała czym sobie zapłacić!... — mruczała, przeglądając rzeczy. — Wszystko sprzedam, zgarnę pieniądze... a jednak stracę przez tych żebraków, a musiałam cierpieć, że tu mieszkali!...
— Na koniec pozbyłam się ich, matka nie żyje, syn w więzieniu! a więzienie to także grób w swoim rodzaju...
Zabrała nareszcie papugę z klatką i wyszła z mieszkania, zamykając je za sobą.
Nie przemówiwszy słowa do odźwiernego, wsiadła do oczekującej na nią dorożki i kazała się wieźć na ulicę Anbry, pod nr 7.
Helena, spodziewając się ujrzeć Joannę, wyglądała oknem, lecz skoro zobaczyła matkę wysiadającą z dorożki z klatką i papugą, doznała bolesnego ściśnienia serca i cała myśl jej zwróciła się do pani Gobert.
Julia Tordier wbiegła niebawem do stołowego pokoju, gdzie Helena się znajdowała i, stawiając klatkę na stole, powiedziała:
— Powieś mi to w oknie...
Dziewczyna krzyknęła; przeczucie nowego nieszczęścia zrodziło się w jej duszy.
— Jakim sposobem papuga mojej ciotki znajduje się w ręku twoim, matko?
— Winni mi są za mieszkanie, więc zabrałam — odparła Garbuska — trzeba sobie płacić, jak można...
— Ciotka przystała na rozstanie się z ptakiem, którego tak lubi?
— Widać, że przystała, kiedy jest tu... Powieś mi go prędzej w oknie... — dodała i wyszła z pokoju.
Jacquot, usłyszawszy słodki głos Helenki, przechyliła łeb i zawołała:
— Helena!... Helena!... Lucjan!... Lucjan!...
— O, nie powtarzaj tego imienia — szepnęła Helenka, jak gdyby ptak mógł ją rozumieć, — gdybyś wiedziała, co ja cierpię...
Ptak jakby ją zrozumiał, bo ucichł.
Garbuska weszła, wołając:
— Kładź kapelusz i okrycie, wychodzimy.
— Dokąd chcesz mnie zaprowadzić, matko?
— Do notariusza.
— Do notariusza! po co?
— Dla podpisania umowy ślubnej; pan Rivet tam czeka...
— O, matko! więc koniecznie chcesz tego?
— Koniecznie.
— Ani łzy moje, ani cierpienia nie wzruszą twego serca?
— Zwariowałaś chyba! Czego ty się spodziewałaś?... Lucjan Gobert, zamknięty, oczekuje na karę zasłużoną... Pokrzyżowałam mu plany i wyrachowania, lecz pomimo to zgubił cię w oczach świata i gdyby nie małżeństwo z panem Rivet, który jest człowiekiem wielkiego serca i uważa twoją ucieczkę z domu, jako dzieciństwo, cóżby się z tobą stało?... On ci przywraca cześć straconą! A ty pytasz, czy trwam w zamiarze wydania cię za niego?
— Ja się zabiję!
— Tak to się mówi, a jednak...
— Matko! nie masz więc litości! nienawidzisz więc mnie tak bardzo?
— Czy to nienawiść, gdy chcę twego szczęścia?
— Jedyne możebne szczęście dla mnie obecnie, to wstąpić do klasztoru, tam bym spokój znalazła przynajmniej...
— Nie jesteś panią swoich czynności; skoro rozkazuję, musisz słuchać!
— Przeklęty niech będzie dzień, w którym na świat mnie wydałaś, matko!... — rzekła Helena, załamując ręce.
— Melodramat!... winszuję! — odezwała się Julia, wzruszając ramionami. — Nie dajże mi czekać na siebie, wiesz, że nie jestem cierpliwa.
Czując, że opór na nic się nie przyda, nieszczęśliwa dziewczyna wzięła kapelusz i okrycie i poszła za matką.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.