Potworna matka/Część trzecia/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Zdziwiła się niepomiernie, gdy ujrzała odźwiernego z Montmartre.
— Co tu robisz, zamiast pilnować domu? — krzyknęła ostro.
— Pani, — odpowiedział stróż zmieszany — sądziłem, że jest moją powinnością donieść o tym, co się stało.
Pewnie przysłano nakaz wdowie Gobert zapłacenia, co winna, lub zlicytowania ruchomości i wyrzucenia z mieszkania?...
— Wiedziałam o tym... Winna jest, niech płaci...
— Jest jedna rzecz, o której pani nie wie... nakaz nie mógł być doręczony...
Odźwierny wyjął z kieszeni kartę pogrzebową.
— Oto jest zawiadomienie o pogrzebie pani Gobert.
— Pogrzeb pani Gobert?... — powtórzyła Garbuska, cofając się.
— Tak, pani, umarła nagle wczoraj, w kilka minut po odejściu pani...
Julia Tordier spuściła głowę, ręce jej się zatrzęsły.
— Ha! może lepiej się stało — rzekła, otrząsując się z chwilowego wrażenia — uwolniła nas od siebie...
Stróż, słysząc to, zatrząsł się z oburzenia, a Garbuska mówiła dalej:
— Kiedy pogrzeb?
— Jutro o dziesiątej.
— Kto koszta opłaci?
— Znaleziono trochę pieniędzy po nieboszczce.
— Pozwoliłeś dotknąć się pieniędzy, które mnie się należą?... — wrzasnęła Julia. — Trzeba było udać się do Dobroczynności, złożyć świadectwo ubóstwa...
— Proszę pani, sąsiedzi tak zarządzili; znaleźli pieniądze i nie pozwolili, ażeby nieszczęśliwą kobietę pochowano, jak żebraczkę.
Garbuska milczała, patrząc ponuro; nareszcie odezwała się:
— Daliście jeść papudze?
— Ja sam ją nakarmiłem.
— Ten ptak wart jest najmniej sto pięćdziesiąt franków — to będzie część mojego długu... Ruszaj do domu i pilnuj, ażeby nic nie zginęło...
Odźwierny wyszedł, a Garbuska mruczała:
— Nie powiem nic Helenie... zawsze dowie się i tak za prędko...
Odźwierny, wróciwszy do Montmartre, zastał Joannę i opowiedział jej o bytności u Julii Tordier.
Joanny nie zdziwiło bynajmniej okrutne postępowanie tej kobiety, zapytała tylko, czy przyjdzie na pogrzeb.
— Mówiła, że będzie, lecz nie oznaczyła godziny.
— Czy widział pan jej córkę?
— Nie, przyjęła mnie w przedpokoju...
— Biedna panna Helena! Jakżebym pragnęła wiadomości o niej!... Pójdę do siebie, tam noc przepędzę, lecz rano powrócę tutaj...
— Dobre serce masz, panienko, Bóg ci to wynagrodzi... To nie tak, jak ta przeklęta właścicielka... Jestem pewny, że lepsze od niej gilotynują na placu Roquette!
Joanna przed wyjściem, pomodliła się przy nieboszczce, potem wsiadła w omnibus i udała się na ulicę Anbry.
Przyszedłszy przed swoje mieszkanie, spojrzała w okna na przeciwko; wszystkie były otwarte.
Zapuściła wzrok do mieszkania Garbuski, lecz nie mogła dojrzeć nikogo.
Czekała parę minut, nareszcie zwróciła się do usługującej w domu, w którym mieszkała, i zręcznie zwróciła rozmowę na sąsiadów z przeciwka.
Służąca była gadatliwa, lecz nic nowego nie wiedziała o rodzinie Tordier. Mówiła o bliskim zamążpójściu panny Heleny za komiwojażera, przyjaciela domu.
— Czy panna Helena jest obecnie przy matce? — zapytała Joanna.
— Prawdopodobnie, bo pani Tordier odebrała ją z pensji przed kilku dniami.
Widząc, że nic nowego nie usłyszy, poszła do swego pokoju, i nie żałowała tego, ponieważ zobaczyła Garbuskę w pokoju stołowym, zajętą przygotowaniem do obiadu.
Julia Tordier postawiła trzy nakrycia.
Joanna wiedziała, co to znaczy: jedno dla Garbuski; drugie dla córki, trzecie dla Prospera Rivet, — to dowód, że matka nie odstąpiła od zamiaru wydania Heleny za komiwojażera.
Dzwonek odezwał się u Garbuski, a za chwilę weszła młoda kobieta z dużym pakietem.
Wtedy Joanna usłyszała, że matka przywołuje córkę.
Ukazała się Helena.
Ujrzawszy jej bladą i zmienioną twarzyczkę, Joanna uczuła, że serce jej się kraje, a oczy zachodzą łzami.
Zamknięto okna.
Po upływie godziny znów je otworzono.
Joanna ujrzała, że nieznajoma zabiera pakiet i wychodzi. Zeszła więc co prędzej na dół i czekała w bramie.
Za chwilę młoda kobieta z pakietem wyszła z domu pani Tordier. Joanna poszła za nią i na rogu ulicy Saint-Denis zaczepiła ją:
— Przepraszam panią — rzekła.
Młoda kobieta stanęła zdziwiona.
— Czy panna do mnie mówi? — zapytała.
— Tak, pani... Jeżeli się nie mylę, to pani idzie od pani Tordier? Czy pozwoli pani, abym ją zapytała?...
— O co?
— Pani widziała pewnie pannę Helenę, córkę pani Tordier?
— A tak... Przymierzałam jej suknię ślubną, a matce dwie strojne toalety...
— Czy panna Helena nie wydała się pani cierpiącą?
— Znalazłam ją bardzo bladą... Sądzę, że to małżeństwo, a przynajmniej mąż, którego jej dają, wcale jej się nie podoba... Widziałam narzeczonego... piękny mężczyzna...
okazały, lecz pewnie panienka zajęta kim innym... Zdarza się to często...
— A kiedy ślub będzie?
— Za sześć dni...
— Czy nic nie mówiła panna Helena, przymierzając suknię?
— Ani słowa... Pozwalała się ubierać, jak nieżywa.
— Dziękuję pani.
— Nie ma za co, panienko.
— Wszystko skończone — mówiła Joasia, wracając. — Kto wie, czy pod tą rezygnacją nie kryje się jaki zamiar straszliwy!.. O, muszę koniecznie z nią się widzieć!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.