Potworna matka/Część trzecia/XXXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.

— Pani, czemu zachmurzać dzisiejszą twoją radość... przestańmy myśleć o tej kobiecie, a powróćmy do twego ojca, którego wkrótce ujrzysz i jeżeli będziesz chciała, nie odstąpisz go więcej...
— Czyż znajdę sposób okazania panu mojej wdzięczności?
— Znajdzie pani...
— Jaki?...
— Miej dla mnie choć trochę przywiązania...
Ostatnie te słowa, Włosko wymówił głosem drżącym ze wzruszenia.
— Czy podobna, abym mogła pana nie kochać za to? — zawołała naiwnie Joanna.
Włoskowi wszystka krew napłynęła do serca.
Ona mówiła dalej:
— Byłabym złą i niewdzięczną, nie kochając pana, który mi dasz oglądać ojca!
— Zgadzasz się pani na zamieszkanie przy nim?
— Tutaj?... Czy podobna?... — rzekła Joanna w zamyśleniu.
— Czemu nie?
— On będzie pracował! Więc i ja także powinnam...
— Pensja jego wystarczy na dwoje. Pani będziesz miała tu dość zajęcia, jestem samotny, ojciec pani i ja będziemy potrzebowali gospodyni. Lepiej wybrać byłoby niepodobieństwem... Nakoniec, mógłbym panią widywać, i od czasu do czasu usłyszeć, że masz dla mnie przywiązanie.
Joanna zwolna usuwała rękę z jego dłoni i ją także poczęło ogarniać nieznane dotąd uczucie.
Lekki rumieniec okrył jej twarz i rzekła głosem łagodnym:
— Będę pana zawsze kochała, jak się powinno kochać tych, co są dobrzy i szlachetni.
— Taka miłość jest miłością siostry dla brata!...
— Bezwątpienia.
— A jabym pragnął, aby się ona z czasem zmieniła w inne uczucie...
— W inne?... — powtórzyła zmieszana Joanna. — Ja, co znam siebie dokładnie, nie przypuszczam, bym mogła być kochaną inaczej jak siostra... jestem biednym, wydziedziczonym stworzeniem...
— O! Joanno, nie mów tak! Ty, wydziedziczona? Nigdy! Czyż piękność twej duszy nie wynagradza stokrotnie lekkiego jakiegoś zboczenia w budowie, czego ja zresztą nie uznaję zupełnie!
Joanna czuła wzrastające pomieszanie i, chcąc zwrócić rozmowę na inne tory, rzekła:
— Nie powiedział mi pan, kiedy będzie wolny mój ojciec?...
— Za jakie dziesięć dni, a może i wcześniej.
— Co za szczęście, czy pan pisał do niego?
— Nie, przyjemność zwiastowania mu tej dobrej nowiny pozostawiłem dyrektorowi, który był tak dla niego dobrym. I lepiej by było, gdyby i pani zaczekała aż on sam oznajmi ci swoje przybycie.
— Słusznie... zaczekam więc...
— Może zechce pani oczekiwać go w tym domu, wszak mieszkanie jest gotowe.
— Skoro ojciec mój je zajmie, wtedy i ja do niego podążę...
— By pozostać tu na zawsze?
— Tak.
— Przyrzeka mi pani?
— Z całego serca!
— O! Joanno, to ty czynisz mnie w tej chwili bardzo szczęśliwym!... Czy zawsze pani przebywa w Boissy-Saint-Leger?
— Nie, opuściłam pensjonat... Wynajęłam w Paryżu mieszkanko, które zatrzymam przez dni kilka, lecz stale przebywam w Petit-Bry, u hrabiny de Roncerny. Do niedawna nie byłabym przypuściła, iż powrócę do tego domu, w którym tyle przecierpiałam... Lecz bywają okoliczności silniejsze niż wola... Pielęgnuję tam chorego młodzieńca, którego matka przed niewielu dniami zmarła w moich objęciach...
Z tych słów Joanny, Włosko zrozumiał, iż będzie mógł zasięgnąć od niej wiadomości, po które wybierał się nazajutrz do Petitt-Bry. Słówko po słówku, młode dziewczę opowiadało mu wszystko o Lucjanie, jego nieszczęśliwej miłości, cierpieniach Heleny i całym bezecnym postępowaniu Julii Tordier względem córki.
Włosko, słuchając jej, uczuł dreszcz, przebiegający mu po ciele.
— Sądzi pani, że mogłaby ją zabić?... — wyszeptał.
— Wierzę w to najusilniej, że, doprowadziwszy do rozpaczy, zmusi ją do samobójstwa. Pan, który tyle dobrego zrobił dla mnie, czy nie mógłby pan wyratować nieszczęśliwej Heleny, wtedy już nie miłość, lecz uwielbienie czułabym dla niego!
— Ja sam nic nie mogę, droga moja Joanno. Lecz jeżeli ty znalazłaś jaki sposób, wskaż mi go, a przysięgam że nie cofnę się nawet przed niepodobieństwem.
— Nieszczęściem, że nie mam żadnego, i pytam samej siebie, czy istnieje jaki?
— Czekajmy więc. Może jakie światło nieprzewidziane wskaże nam drogę.
— Tak, czekajmy — powtórzyła Joanna, powstając z krzesła, — a teraz, dziękuję panu i do widzenia.
— Pani już odchodzi!... — żywo wymówił młodzieniec.
— Muszę powracać do Petit-Bry. Obiecałam pozostać tam, dopóki pan Lucjan Gobert będzie potrzebował mojego pielęgnowania.
— Czy mogę pisać do pani?
— Pod adresem pani hrabiny de Roncerny.
Były dependent wyciągnął do niej rękę.
— Do prędkiego widzenia, panno Joanno — rzekł.
— Tak, do prędkiego, i wierzaj mi pan, że szczerze i na wieki wdzięczną panu będę — odparła, ściskając jego rękę.
— Tylko wdzięczną?... O! panno Joanno, powtarzam raz jeszcze, iż spodziewam się od ciebie więcej, niż przyjaźni i wdzięczności...
— Przed chwilą, mówiąc mi o panu Lucjanie i Helenie, mówił mi pan: Czekajmy!... Ja także panu powiem: Czekajmy!..
— Tak krótką chwilkę widziałem panią... Odchodzisz... Zdaje mi się, że pustka dokoła mnie się robi...
— Wkrótce pustka ta nie będzie istniała... Adieu... Do widzenia...
I młoda panienka wyszła z gabinetu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.