Powstanie Styczniowe 1863—1864/Zakończenie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Dąbrowski
Tytuł Powstanie Styczniowe 1863—1864
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ZAKOŃCZENIE.

W pobieżnym rzucie oka przebiegliśmy doniosły moment dziejów Narodu naszego.
Tak nam on bliski w czasie — ledwie żywotem jednego pokolenia od nas przedzielony — a tak daleki, tak obcy...
Nam, dziś obywatelom wolnej i zwycięskiej Rzeczypospolitej, a zrodzonym w okresie najstraszniejszej niewoli, wzrastającym w atmosferze, przesiąkłej strachem przed niedawnemi wówczas represjami Berga i Murawjewa, wśród łoskotu walonych w gruzy wrażą ręką zrębów gmachu tysiącletniej kultury polskiej — mówiono o nim ze zgrozą... Szeptano o tym „Sześćdziesiątym trzecim“, jako o przyczynie nieszczęść, o początku ruiny naszego dorobku narodowego, jak o zjawisku złowrogiem, co, niby zmora straszliwa, na piersi całych pokoleń spadła... O tych, co w mnóstwie bezimiennych grobów leśnych i stepowych lub w rowach cytadeli snem wiecznym spoczywali po zgiełku bojowym — niepodobna było mówić spokojnie.
Szaleńcy — lekkomyślnie ręką kochającą nóż w serce narodu wbijający... to był sąd najłagodniejszy dla całego Szaleństwa, jak Powstanie Styczniowe ochrzczono.
Dziś, już pół wieku od tej naszej tragedji minęło. Zarosły i zrównały się z ziemią mogiły, tak licznie po równinach i lasach polskich, w puszczach litewskich i stepach wołyńskich, czy ukraińskich rozsiane, a te, co ocalały nikną w masie mogił, znaczących zwycięski pochód wojsk Rzeczypospolitej w pogoni za ustępującym z pod murów Warszawy moskalem. Wyschły dawno łzy matek, wdów i sierot po zamordowanych ręką wroga-moskala, kata-rodaka, lub ogłupionego propagandą moskiewską serdecznie ukochanego ludu — bohaterach styczniowych... Mamy szeregi nowych bohaterów, szczęśliwszych od tamtych, bo poległych w walce jawnej, olbrzymiej a zwycięzkiej. „Rok sześćdziesiąty trzeci“ stał się drobnym epizodem — niewielkiego okresu niewoli — jednego okresu z nieprzerwanych tysiącletnich dziejów Narodu. Ucichły nieskończone spory, wyrzuty namiętne, insynuacje złośliwe...
Czas na sąd historji — sąd spokojny i bezstronny — bez złości, lecz i bezlitosny. A sąd taki Powstania Styczniowego nie potępi — nie będzie w stanie rzucić pokoleniu z przed pół wieku winy...
Wypadki zresztą same zadały kłam sędziom Styczniowego wybuchu. Nikt nie uwierzy dziś, że najstraszniejszą klęską naszą, która setki najdzielniejszych pracowników Narodu w Sybir powlokła, a tysiące młodzieży w beznadziejny bój z mocniejszym wrogiem pchnęła, był nasz protest przeciw niewoli Narodu, bo niedawno patrzyliśmy, jak półwiekowa lojalność w niewoli — miljony ludu polskiego w Sybir, a setki tysięcy w straszny bój bratobójczy pognała. Dziś nikt nie powie, że wszystkie nasze cierpienia karą za bunty nasze były po tym, jak nam otwarcie po półwiekowym spokoju zagładę narodową zapowiadano.
Historja musi powiedzieć, że Powstanie Styczniowe było koniecznością dziejową, której uniknąć nie byliśmy w stanie. Musi widzieć w nim jeden tylko epizod odwiecznej, bezlitosnej i bezwzględnej walki dwuch narodów, dwuch kultur, dwuch światów duchowych... Mały epizod walki, którą ledwie nowa wielka bitwa pod Warszawą narazie na naszą przeważyła stronę, lecz w której jeszcze ostatniego słowa nie powiedziano.
Okoliczności dziejowe złożyły się w okresie 1863 roku w ten sposób, że do zbrojnej walki przyjść musiało. Skrępowane i zduszone przez lat trzydzieści społeczeństwo, nie było w stanie normalnie rozstrzygnąć całego szeregu nabrzmiałych kwestji, długo a bezrozumnie tamowany rozwój narodowy — musiał przerwać tamy — nastąpił wybuch. Wybuch ujawnił szereg spraw, między Polską i Rosją niezałatwionych, takich, których załatwianie kompromisowe było absolutną niemożliwością. Walka musiała nastąpić.
Szanse walki były w owym momencie karykaturalnie nierówne, a musiano ją przyjąć, wyzyskując wszystkie nadarzające się atuty. Nie łudzono przytem ani siebie, ani innych.
„Wiem, że zginę ja i ci, co za mną dziś idą do lasu — mówił prosty rzemieślnik-powstaniec do statysty, chłodno obliczającego szanse ruchu. — Wiem, że zginą ci, co pójdą za miesiąc, za dwa, może i za pół roku. Ależ wierzę w to, i wiem, że wreszcie za nami pójdą tacy, dla których szczęście wolności zaświeci“.
Z taką wiarą szli w bój, by „umrzeć, niosąc ziemię ludowi i protest przeciw zdradzieckiemu kompromisowi z Moskwą“ — pierwsi powstańcy w Noc Styczniową.
I ci legli pokotem, lecz zwyciężyli swym zgonem: ziemię — lud otrzymał, a przedawnienie praw Polski do wolności nie nastąpiło.
Z taką wiarą szli i późniejsi powstańcy, łudzeni przez wyrocznię ówczesną — Napoleona III, w którym współcześni spadkobiercę geniuszu stryja uznawali, a Historja — jednego z najgieńjalniejszych szarlatanów widzieć musi. Współcześni omylili się, zostali zawiedzeni, tak jak został zawiedziony w swych rachubach na Cezara Francji — niemal cały świat ówczesny, jak pomyliła się co do niego Francja, jak zresztą na sobie zawiódł się on i sam.
Ci, co ufali Francji ówczesnej — widzieli gromy i orły Pierwszego Cesarstwa, w Drugim zaś widzieli Małachów, Solferino, a przewidzieć jeszcze nie mogli dalekiego Sedanu. A zresztą, działacze Powstania Styczniowego, poza Francją i Bonapartym, widzieli i co innego w swej sprawie.
Siłą dziedziczności głęboko odczuwało pokolenie ówczesne grozę walki dwu kultur, której ciężar odziedziczyło po dziadach i pradziadach. Tak jak i dziś, tak jak przed wiekami, tak Polska i przed pół wiekiem leżała na rubieży Wschodu i Zachodu. Naród nasz, pokolenie za pokoleniem, na swych barkach dźwiga fatalny ciężar walki, będącej tego położenia geograficznego konsekwencją. Nie pokolenia ojców i dziadów naszych z przed pół wieku winą było, że szli nie pod Złotą Bramę, Kłuszyn, czy Psków, że nie mieli za sobą „wiecznej wojny ludów“, o którą modlił się wieszcz, a która dała dzisiejszemu żołnierzowi naszemu broń i wodzów, co ich z pod Warszawy, Poznania i Lwowa pod Wilno i na pińskie błota zawiedli. Dla nich po Maciejowicach i Ostrołęce — pozostała Sołowjówka, Grochowiska lub co najwyżej Żyżyn czy Sędziejowice... To było ich tragiedją — wina była nie ówczesnego pokolenia.
Nierówną walkę na ówczesnej pozycji i w ówczesnych warunkach przegraliśmy. Szli na śmierć pewną powstańcy jedni po drugich — szli według testamentu wieszczów, jak kamienie, ręką Boga rzucane na szaniec — na stracone pikiety, które im komenda możliwie długo zatrzymać kazała.
Szli — i ginęli według rozkazu. Bojownicy Powstania Styczniowego żołnierską swą powinność spełnili. Na rozkaz walki beznadziejnej — szli w bój, kładli się pokotem trupem jednako wszyscy: zarówno studenci-puławiacy: — pod Słupczą, jak robotnicy-kosynierzy pod Węgrowem, zarówno akademicy krakowscy na ulicach Miechowa, jak i gimnaziści z Trzemeszna na cmentarzysku Mieczownickiem. Gdy potem nadszedł rozkaz, trwać w polu, trzymali się jak tylko mogli najdłużej i ostatnie oddziałki zbrojne zeszły z pola dopiero wówczas, gdy nadszedł rozkaz po temu.
Czy powstańcy „Sześćdziesiątego trzeciego“ spełnili również i swą powinność, jako najlepsi z pokolenia, będącego spadkobiercą tradycji, ideałów i dorobku kulturalnego swych ojców i dziadów?
Historja i na to odpowie — tak.
Pokolenie z przed pół wieku stało przed trudnym dylematem. Moskwa wzamian za wyrzeczenie się praw narodu do własnego bytu państwowego, do zdobyczy kulturalnych i narodowych na Wschodzie, dawała nam dobrobyt i spokój. Zdejmowała od lat trzydziestu ciążące kajdany. Pokusa była po trzydziestoletniej martyrologji wielka. Chętni do przyjęcia ugody byli, a powodował nimi patrjotyzm i rozum stanu dnia powszedniego, oraz interesów przodującej warstwy narodu a dobrobytu pokolenia. Powstanie Styczniowe handel ten dobra Narodu — za dobro jednego lub dwu pokoleń udaremniło.
Powstanie wreszcie Styczniowe dokonało likwidacji — strasznej rany naszej, sprawy włościańskiej. Chłop wprawdzie — wezwany przez nie na ostatnią pańszczyznę — na bój pod wodzą szlachty — za broń nie chwycił. Młódź jednak szlachecka i rzemieślnicza zgonem swym niosła i dała polską ziemię — chłopu polskiemu.
Dwu pokoleniom „Sześćdziesiąty trzeci“ dał straszne cierpienia — to prawda, lecz Naród Polski, owe „przeszłe i przyszłe jego pokolenia“ — otrzymał z rąk straceńców z przed pół wieku nietkniętą swą ideową spuściznę i nie przehandlowane na liczman szczęścia jednego pokolenia — graniczne swe kopce, otrzymał miljony nowych obywateli. Otrzymał prawo żądać w czasie burzy dziejowej, dla siebie państwa o dogodnych granicach.
A Naród to długi, długi szereg pokoleń...
Faktycznie rzecz biorąc, walkę w „Sześćdziesiątym trzecim“ przegraliśmy. 20,000 przeszło zabitych zaległo pola bitew i potyczek, 6,295 jeńców wzięto z bronią w ręku, 50,000 przynajmniej wygnańców poszło w tajgi i tundry Sybiru, kilkadziesiąt miljonów kontrybucji wypełniło kasy moskiewskie. Obszar ziemi polskiej w granicach dawnej Rzeczpospolitej, którą nam wydarł moskal drogą gwałtu, wzrósł do olbrzymiej liczby 5,982,000 morgów!
Wydarto nam szkoły, sądy i urzędy, zamknięto klasztory. Postrach rzucono na całe pokolenie. Niewiarę w siły narodu, lekceważenie praw jego, na pół wieku zasiano.
Zupełnie jednak inaczej klęska Powstania Styczniowego wygląda, jeżeli ów „Sześćdziesiąty trzeci“ rozpatrzymy w związku z całością naszych dziejów, a przynajmniej — łącznie z najbliższym powstaniu okresem.
Historja w tym razie ma przed sobą straszny, chorobliwy do potworności, zastój życia narodowego i upadek kultury polskiej przed powstaniem i wspaniały rozkwit tego życia, oraz potężny rozmach twórczości narodowej na każdym polu — w latach, nieomal bezpośrednio następujących po okresie ruchu narodowego 1861—65, którego „Powstanie Styczniowe“ nierozłączną jest częścią.
Widocznym jest, że, mimo klęskę i represję, okres ten odrodził i wzmocnił społeczeństwo polskie duchowo i fizycznie. Naród, zgnębiony do ostateczności trzydziestoletniemi represjami, odrodził się w ruchu narodowym; wyczerpane siły społeczne wzmogły się przez napływ do życia publicznego żywiołów mieszczańskich, przez asymilację żydowskiej inteligiencji, no i wreszcie przez rewolucję socjalną, jaką było uwłaszczenie chłopa. Po „Sześćdziesiątym trzecim“ — spadły na nas ciosy straszne. Powstanie je przyśpieszyło — rzecz pewna — ale nie ono je sprowadziło: pamiętajmy, że Milutin miał zostać naczelnikiem Rządu Cywilnego jeszcze przed Wielopolskim. Ale i to pewna, że przedpowstaniowe społeczeństwo nasze, nie odrodzone duchowo w „Sześćdziesiątym trzecim“ — ciosów tych by nie przetrzymało.
Szaleństwem — nieomal zbrodnią — nazwano „Powstanie Styczniowe“, widząc w nim wojnę polsko-rosyjską, lekkomyślnie podjętą w chwili gdy Margrabia swemi reformami szczęście Ojczyźnie przynosił.
Nic nad to fałszywszego. „Sześćdziesiąty trzeci“ nie był i nie mógł być wojną, boć wojnę prowadzić może naród, mający wolę swą, zakutą w rząd własny, a siłę narodową — w armję zorganizowaną. Tego Polska ówczesna nie miała. Co więcej, trzeba pamiętać, że skomplikowana struktura społeczna Narodu, stłoczonego przemocą w obcą i wrogą sobie organizację państwową, nie pozwoliła nawet na powstanie powszechne, w rodzaju powstań ludów bałkańskich, lub też rewolucji Stanów Zjednoczonych w XVIII w. Nie była i nie mogła być więc ani wojną, ani powstaniem ludowym walka zbrojna, w której, jak widzieliśmy, co najwyżej 20,000 żołnierza jednocześnie walczyło.
Naród, pozbawiony własnej państwowości, jedynie na demonstrację zbrojną swych żądań lub swego protestu, zdobyć się jest w stanie. Demonstracją też zbrojną i niczem więcej dla historyka jest Powstanie Styczniowe.
Krwawym protestem-samobójstwem spisku Czerwieńców, którzy jednak, sami rzucając się w przepaść, zdołali jeszcze rozsadzić krępujące Naród okowy społeczne i dać chłopu polskiemu ziemię polską — był wybuch styczniowy. Zbrojną demonstracją Narodu, żądającego niepodległości, a pozbawionego środków dla prowadzenia walki o nią — było podtrzymanie ruchu zbrojnego przez żywioły zachowawcze. Demonstracja ta, jak każda inna, musiała być i była ściśle związana z odbywającą się współcześnie kampańją dyplomatyczną, na tle wiszącej w powietrzu olbrzymiej walki Wschodu z Zachodem. Nieszczęściem jej było, że wybuchnęła ona o dwa lata przedwcześnie, że zaczęła się, zanim Napoleon III wyleczony został ze swych marzeń o przyjaźni rosyjskiej, nim Anglja została zaszachowana przez Prusy w Dańji, Austrja zaś — w Niemczech.
Fatalnością zaś było, że współcześnie z nią szła gienialna gra dyplomatyczna, w której Bismark z chaosu europejskiego — rzucając na pół wieku Polskę Rosji, budował Niemcy Zjednoczone. Demonstracja była nieudana — przegraliśmy — lecz od chwili zwycięstwa dyplomatycznego Rosji — od połowy lipca Powstanie Styczniowe stało się demonstracją protestu przeciw wyraźnym już niszczycielskim zamiarom Rosji. W tym charakterze oczekuje ono powikłań europejskich, które nastąpiły, lecz których już ruch zbrojny w Polsce nie doczekał. „Jeżeli niema pewności wygranej, to przegranej jest pewność zupełna od chwili, gdy Naród da sobie z rąk oręż wytrącić. Zwyciężonych wróg tępić będzie bez litości, za upadłemi i w oczach świata poniżonemi, nikt się nie odezwie“. Te przytoczone przez nas słowa Czartoryskiego, były hasłem „Sześćdziesiątego trzeciego“ w ciągu trzech ostatnich kwartałów jego trwania.
Taką była treść walki zbrojnej przed pół wiekiem. Widzieliśmy, jak walka ta wywołana została okolicznościami postronnemi — branką, interwencją Napoleona III — i jak bardzo pokrzyżowała ówczesną politykę irredenty polskiej.
„Błądzili wszyscy“ — powiada o działaczach „Sześćdziesiątego trzeciego“ jego historyk-publicysta i sam jego działacz wybitny, St. Koźmian. Historja nieomal w całości musi to potwierdzić, lecz ta sama historja musi zarazem powiedzieć, że te błędy „wszystkich“ były bezwzględnie nieuniknione.
Grzech pierworodny stuletniej naszej walki z Moskwą o swoje istnienie — brak państwa, które jedynie może prawidłową walkę prowadzić, zaznaczył się dobitnie w naszym dramacie „Sześćdziesiątego trzeciego“, zmuszając wszystkich jego aktorów do popełniania błędów, w innych, normalnych warunkach życia narodu — zgoła często niemożliwych.
Błądzili wodzowie — zarówno Traugut, jak Margrabia, zarówno „Pan Andrzej“, jak ks. Czartoryski — nie będąc w stanie panować nad całością kierowanego przez siebie życia narodowego.
Błądzili bezpośredni wykonawcy rozkazu wodzów, nie mając środków, ani dla dostatecznego przygotowania działań, ani do prawidłowego wykonania rozkazu.
Błądził wreszcie ogół cały, pozbawiony nakazu i organizacji własnego państwa, natomiast poddany najbezwzględniejszym represjom i najbardziej demagogicznej agitacji ze strony organów wrogich sobie państw obcych. Począwszy też od zarania ruchu narodowego od pierwszych manifestacji w 1860 roku, a kończąc na ostatnich jego przejawach — musiały mieć miejsce niezliczone błędy w szczegółach tej walki o prawa, o samo istnienie narodu, walki, którą instynkt samozachowawczy narodowi podszepnął, a która dała mu zasób sił na następne pół wieku martyrologji.
Zapisując też skrupulatnie wszystkie błędy, popełnione w szczegółach wielkiego dramatu dziejowego lat 1861—65, historja powodując się li tylko zimną rozwagą i bezstronnością, jeden tylko sąd o straceńcach „Sześćdziesiątego trzeciego“ — mimo to wypowiedzieć może:

SPEŁNILI SWOJĄ POWINNOŚĆ!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Dąbrowski.