Powstanie Styczniowe 1863—1864/Upadek ruchu narodowego
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Powstanie Styczniowe 1863—1864 |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia Naukowa |
Miejsce wyd. | Warszawa, Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Z aresztowaniem Trauguta znikł człowiek niezłomnej woli, żelaznej energji i wielkiego poświęcenia, w którego mocnej dłoni ster powstania spoczywał już od pół roku. Trudne jednak i niebezpieczne to stanowisko nie było długo opróżnione. Pieczęcie i najważniejsze papiery, ocalone przez Kirkorową, już w kilka dni po aresztowaniu Dyktatora dostały się w ręce jednego z ocalonych urzędników Sekretarjatu Stanu, a ten natychmiast zaprosił do objęcia rządów i zorganizowania nowej władzy powstańczej przewodniczącego w „Kole Rewolucyjnem“ — Bronisława Brzezińskiego. Nie było to łatwe zadanie. Organizacja Narodowa, rozbita nieomal zupełnie aresztami, nie odpowiadała nawet w drobnej części swemu przeznaczeniu. Organizację miejską na gwałt reformował i z olbrzymiemi trudnościami uzupełniał naczelnik miasta, energiczny Waszkowski, komunikacja z prowincją i emigracją była utrudniona do ostatecznych granic i nad wyraz nieregularna.
Wszystkie te jednak trudności, ani wzgląd na własne, mocno rozwijającą się gruźlicą nadszarpnięte zdrowie, nie odstraszyły Brzezińskiego. Dzielny spiskowiec natychmiast po wezwaniu z pomocą St. Krzemińskiego i kilku kolegów z „Koła“ stworzył nowy i ostatni już Rząd Narodowy.
Nowy ten rząd powstańczy, natychmiast skierował politykę polską zgodnie z zasadami Koła na tory rewolucyjne. Z emigracją zostały zawiązane stosunki przez reprezentanta krańcowego skrzydła Czerwieńców, znanego nam dobrze Jana Kurzynę, oraz za pośrednictwem uchodzącego za zrzeszenie krańcowych rewolucjonistów drezdeńskiego „Związku Patrjotów“, a ze spraw wewnętrznych na pierwszy ogień poszła kwestja włościańska. Za granicę został wysłany wyczerpujący memorjał w sprawie Ukazów Marcowych, wyjaśniający szczegółowo rolę Rosji w polskiej sprawie włościańskiej i jej demagogiczną politykę, jak również ideologję powstania względem chłopa polskiego, na prowincję zaś w miarę możności wysyłane były odezwy i polecenia, nakazujące energiczną agitację wśród mas włościańskich.
Tu jednak grunt dla polityki powstańczej był już bezpowrotnie stracony. Od chwili ogłoszenia Ukazów policja, wojsko, żandarmerja, którym do pomocy przybył zastęp specjalnie przez Milutina i jego najbliższych pomocników wytresowanych komisarzy włościańskich, agitowały zawzięcie. Szczególniej energicznie i umiejętnie działali tu komisarze włościańscy, między którymi było bardzo wielu ideowców demokratów, nie znających naszych stosunków, a widzących w agitacji wśród polskiego chłopa przeciw szlachcie, obok przeprowadzenia uwłaszczenia, doniosłą w skutkach działalność demokratyczną. Po wszystkich gminach rozrzucano w olbrzymiej ilości portrety Cara-Oswobodziciela, wybierano co najsprytniejszych i na agitację podatnych gospodarzy do chłopskich deputacji, które miały jechać do Petersburga i tam carowi złożyć podziękowanie polskiego ludu za wyzwolenie ze szlacheckiego jarzma, oraz darowaną ziemię i t. d. Deputacje te z ostentacją wożono po kraju, aż wreszcie uroczyście wysłano z Warszawy do Petersburga. Na miejscu po wsiach całego kraju do czerwoności rozpalano nienawiść pomiędzy dworem i wsią: podjudzano do wytaczania spraw o najdziksze pretensje, gruntowe, czy serwitutowe, przed komisarzami włościańskimi, którzy najniesprawiedliwiej w świecie przyznawali rację chłopom, podkreślając miłość cara do biednego ludu polskiego, a jego niełaskę dla buntowniczej szlachty. Rozdawano w ogromnej ilości przy każdej sposobności pustki, sporne grunta i przyznawano najbardziej krzywdzące szlachtę serwituty, rozbudzając wśród ludu łakomstwo na ziemię. Powracające z Petersburga deputacje chłopskie dały powód do ponownych carofilskich manifestacji. Dziwy rozpowiadano o przyjęciu i łasce cara. W związku z tym najniewierutniejsze bajdy o nowych nadziałach i odebraniu całej ziemi szlachcie, aby ją wiernemu dla cara chłopu polskiemu oddać, szeroko szły po kraju całym.
Wszystko to razem wywoływało wybuchy żywiołowego często moskalofilstwa i nienawiści ku szlachcie, a zarazem ku powstańcom, co jeszcze gdzieniegdzie małemi oddziałkami snuli się po kraju. Szczupłe te jednak oddziałki, obdarte, głodne, z trudnością zdobywające sobie pożywienie drogą rekwizycji, źle uzbrojone, a ścigane przez mocniejsze oddziały rosyjskie, częstokroć uzupełnione bandami obław chłopskich, pozbywały się do reszty uroku, jaki nadały powstaniu roczne przeszło zapasy z potężnym caratem. Wiele w oczach ludu szkodził powstańcom i sam skład obecnych oddziałków. W olbrzymiej części z chłopów, robotników i rzemieślników złożone nie wzbudzały one w masach tego poważania, jakie bądźcobądź otaczało dawne, bogato przybrane i dobrze uzbrojone, partje szlacheckie, lub wybornie wysztyftowane z za kordonu przybywające oddziały.
Próby więc ożywienia ruchu wśród chłopa, obalenia tego wrażenia, jakie sprawiły „Ukazy“ i poruszenia mas ludowych do broni, nie mogły dać żadnych wyników pomimo całą energję nowego Rządu. Nie lepszym rezultatem mogła się pochlubić i jego działalność zyskania poparcia zagranicą.
Trudno sobie wyobrazić stan ducha jaki w tym czasie zapanował na emigracji. Wśród ogółu wieści o klęskach w kraju, o moskiewskiej propagandzie wśród włościan, owej nadziei wszystkich nieomal obozów narodowych i o postępującym wciąż upadku patrjotyzmu w społeczeństwie, wywoływały łatwo zrozumiałą rozpacz. Rozpacz ta, w połączeniu z coraz więcej szerzącą się nędzą popychała wychodźców do rozpaczliwych kroków. We Francji wychodźcy masowo wstępowali do Legji Zagranicznej, lub do korpusu ekspedycyjnego do Meksyku. Do Meksyku też w ogromnej liczbie szli internowani po austrjackich fortecach dawni powstańcy, których przeszło 1,200 wstąpiło w ciągu pierwszej połowy 1864 roku do wojsk cesarza Maksymiljana, a z których niewielu tylko miało do Europy powrócić. Niewielka część emigracji, znalazszy pracę zarobkową, oddaliła się od spraw publicznych, ogół zaś, wśród dotkliwej nędzy, rozdarty na mnóstwo partji, spędzał czas na kłótniach i sporach. Wychodzące nieregularnie pisemka emigracyjne: wydawana przez Kurzynę w Brukselji „Wytrwałość“, „Ojczyzna“ Gillera w Dreźnie i „Biały Orzeł“ w Szwajcarji, polemizowały ze sobą, obrzucając się posądzeniami i wymysłami, które z lubością powtarzał „Dziennik Warszawski“. Poszczególni energiczniejsi emigranci i agienci Rządu Narodowego rozpoczęli politykę na własną rękę i snuli najfantastyczniejsze projekty. Tak np. Ordęga, urzędujący we Włoszech, zawarł jeszcze w początkach marca w imieniu Rządu Narodowego sojusz z rewolucjonistami węgierskimi w sprawie wspólnego powstania Węgier i Galicji, inny znów agient, T. Orzechowski, w Rumunji zaczął gromadzić broń i ochotników. Jak donosiły depesze, do Rządu Narodowego wysyłane, zebrało się tam około 1,000 emigrantów węgierskich i 500 emigrantów polskich oraz zgromadzono przeszło 9,000 broni. Do współki też z Garibaldim i Mazzinim chciano zorganizować rewolucję powszechną w Europie Środkowej...
Z ośrodka emigracyjnej polityki naszej — Paryża, gdzie skupiło się przeszło 3,000 wychodźców, między któremi byli najwybitniejsi przedstawiciele różnych obozów i zasłużeni działacze organizacji cywilnej, oraz dowódcy oddziałów, Rząd Narodowy odebrał dwie doniosłe a sprzeczne ze sobą depesze. Ks. Władysław Czartoryski w depeszy, datowanej 14 kwietnia donosił o zupełnym upadku nadziei na pomoc Europy. Pewności tej książę nabył podczas audjencji swojej u cesarza Napoleona, który wręcz oświadczył, że „krew, która dziś leje się w Polsce, jest całkiem bezpłodną“, oraz po rozmowie z przyjacielem Polski, ks. Napoleonem; ks. Czartoryski radził też ażeby Rząd Narodowy specjalną odezwą, do Narodu wydaną, ogłosił o zakończeniu powstania i nakazał powszechne rozpuszczenie oddziałów oraz rozwiązanie organizacji narodowej, sam zaś złożył swoje pełnomocnictwa w ręce Narodu. Jednocześnie z tą depeszą swego pełnomocnika zagranicznego. Rząd Narodowy otrzymał drugi dokument całkiem przeciwnej treści. Był to obszerny raport niedawno zbiegłego z więzienia lwowskiego ks. Adama Sapiehy, którego komisarz Rządu Narodowego na zagranicę, Wacław Przybylski, świeżo mianował reprezentantem Rządu Narodowego na Francję i Anglję, a który dowodził konieczności trwania ruchu i projektował szereg reform w organizacji, zarówno krajowej, jak i zagranicznej. List ten wpływowego magnata, jak również wiadomości o rokowaniach z rewolucjonistami Włoch i Węgier, listy Mazziniego z projektami wspólnej działalności, a wreszcie rozpalająca się w tym czasie wojna Szlezwicko-Holsztyńska, grożąca Europie nowemi powikłaniami, skłoniły Rząd Narodowy do odrzucenia rady ks. Czartoryskiego i trwania dalej w walce. Wobec osłabienia ruchu w kraju i bliskiego, jak sądzono, wybuchu powstań we Włoszech i na Węgrzech, rozpoczynających rewolucję ludów, Rząd Narodowy postanowił przenieść cały kierunek spraw powstańczych za granicę, pozostawiając w Warszawie jedynie Komisję Wykonawczą. Rokowania jednak, podjęte z emigracją w celu utworzenia Rządu Narodowego, w skład którego mieli wejść: Sapieha, gien. Bosak, Aleksander Guttry, oraz dobrani przez nich członkowie, nie doprowadziły do żadnego rezultatu. Rząd Narodowy musiał poprzestać na scentralizowaniu władzy nad całą emigracją w rękach Kurzyny. Ten ostro wziął się do pracy. Do stolic europejskich zamianował nowych pełnomocników, przedsięwziął nową organizację ludową w Poznańskiem i w Galicji, która stopniowo miała przejść do Królestwa. Wszystkie te jego zamiary, niestety, pozostały projektami, jak również i zapoczątkowane formowanie nowych oddziałów zbrojnych w Turcji pod wodzą gien. Kruka i pułk. Sawy. Mianowanie Kurzyny wznieciło za to całą burzę na emigracji i nie posunęło sprawy naprzód.
Jedynym śladem prób organizowania mas ludowych pozostała odezwa „Chłopów polskich do całego narodu“, podpisana: „Radni zebrani w Krakowie“, a datowana „w Krakowie przy Kopcu Kościuszki, 13-go Stycznia 1864 r.“ rozpowszechniona jednak dopiero w maju i to w niewielkiej bardzo ilości po kraju. Nie mając żadnych widoków powodzenia, agitacja wśród ludu bardzo szybko ustała.
Zamieszanie na emigracji powiększał jeszcze książę A. Sapieha, przerzucający się od jednej ostateczności do drugiej i przy każdej sposobności zarzucający Rząd Narodowy najsprzeczniejszemi propozycjami i wiadomościami, a ze względu na swoje dawne zasługi w Galicji, oraz energję i stanowisko w kraju odgrywający wielką rolę i z uwagą słuchany. Ze zdziwieniem też Rząd Narodowy otrzymał od Kurzyny wiadomość o rozpędzeniu przezeń, jako gieneralnego komisarza Rz. Nar. na emigracji, zjazdu, zwołanego przez Sapiehę w celu powzięcia decyzji zaprzestania ruchu zbrojnego i rozwiązania Organizacji narodowej, a jednocześnie od tegoż Sapiechy odebrał kopję protokułu Rady wojennej, która była za dalszym trwaniem ruchu. Rada ta, złożona z gien. Różyckiego, gien. Kruka, Ruprechta, Wacława Przybylskiego, J. K. Janowskiego i Aleksandra Bułanowskiego, nie licząc przewodniczącego Sapiehy, odbyła się 22-go maja 64 r. Całą winę dotychczasowej przegranej Rada składała na fałszywy kierunek ruchu. „Inaczej być nie mogło — czytamy w jej uchwale — skoro walkę o nieprzedawnione prawa Polski całej i o jej zupełną niepodległość zacieśniono do szczupłych rozmiarów wojny z Moskwą; skoro dla utrzymania jej w tych granicach pilnie strzeżono, aby nie rozbudzić narodowych namiętności, któreby ją na szersze wyprowadziły pole i przysparzając wprawdzie bezpośrednich trudności, przysposobiły zarazem możliwość tryumfu; skoro wreszcie starano się o względy dyplomatyczne, a zaniedbano wezwać o czynną pomoc w imię rewolucyjnej solidarności i sprawiedliwości bezwzględnej przychylne nam ludy“.
Rada też wojenna do energicznej i rewolucyjnej działalności wzywała Rząd Narodowy: „Czego Europa unika, o to niezłomnemi usiłowaniami starać się powinniśmy. Należy więc wytrwać na stanowisku walki i zmusić ludy i rządy do bezpośredniej interwencji, lub przynajmniej do dania nam bezpośredniej pomocy... Powiedzmy Europie, że nie przeciw Moskwie samej, lecz przeciw wszelkiemu walczymy ciemięstwu, wezwijmy uciśnione ludy do zrzucenia gniotącego je jarzma niewoli i despotyzmu... Przeciwko powstającym wystąpią wspólnemi siłami interesowane w ich niewoli rządy; koalicja zaś taka przeciwną będzie interesom i wpływom innych ludów lub państw, które położeniem Europy do wojny zmuszonemi zostaną“.
Powyższe postanowienie Rady, złożonej z ludzi, których cała działalność w kraju podczas powstania skierowana była, o ile to się tyczyło sprawy rewolucji, do tłumienia jej wszelkich objawów i podkreślania bezwzględnego legityzmu powstania, a którzy dziś stawali na gruncie sojuszu z krańcowemi żywiołami całej Europy i wzywali rząd do przyjęcia kierownictwa rewolucjonistów Zachodu, przekonała Rząd Narodowy o tem, że na zagranicę rachować nie może. Emigracja widocznie straciła zupełnie łączność z życiem codziennem i zrozumienie potrzeb rzeczywistości, idealizując rewolucję europejską, która ze swej strony widziała cały ratunek dla siebie w pomocy polskiej i na potrzeby której nie tak jeszcze dawno jej wódz, Mazzini, wziął od Rządu Narodowego zapomogę w sumie miljona złotych w zabranych swego czasu Listach zastawnych Tow. Kred. Ziemskiego. W tym przekonaniu Rząd Narodowy został ugruntowany przez wiadomości o ciągłych rozterkach emigracyjnych i memorjał, nadesłany wkrótce przez zasłużonego działacza, szanowanego we wszystkich obozach, znanego nam dobrze Al. Guttrego. Ostro rozprawiając się z niezrozumiałym nawróceniem się na rewolucyjność podpisanych na odezwie Rady Wojennej osobistości i podejrzewając w tym jakąś ukrytą intrygę, Guttry protestował gorąco przeciwko przeniesieniu Rządu Narodowego za granicę. „Nie powierzajcie opieki nad świętościami narodowemi macochom z zagranicy — pisał Guttry — bo ten tylko ma prawo być ich stróżem, kto wspólnie z narodem całym cierpi na miejscu, kto w jedno z nim wpleciony koło męczeństwa“.
Rząd też Narodowy postanowił działać dalej na miejscu w kraju, gdzie jednak warunki stawały się coraz trudniejsze.
Walka zbrojna wiosną 1864 r. dogorywała.
Po klęskach wojsk gienerała Bosaka, przedstawiających ostatni poważniejszy ośrodek sił zbrojnych powstania na całym terenie ziem polskich, walki rozproszonych po kraju drobnych oddziałków z olbrzymio przeważającemi siłami Moskwy przybrały charakter rozpaczliwej obrony ściganych na wszystkie strony niedobitków bez żadnej nadziei, nietylko już zwycięstwa, ale nawet ocalenia. Na terenie Sandomierskiego i Krakowskiego jakiś czas jeszcze bronił się rozpaczliwie oddział konny Junoszy, któremu podczas pościgu przez osaczającą go wszystkich stron Moskwę udało się jeszcze w kwietniu pobić wroga pod Babełnem i Zeleźnicą i wreszcie w dniu 3-im maja pod Pińczowem. To ostatnie zwycięstwo pozwoliło powstańcom wyrwać się ze śmiertelnego koła osaczających moskali i posunąć się pod samą granicę. Tu wobec braku posiłków w ludziach, zapasach i amunicji Junosza rozpuścił ocalonych z pogromu swoich żołnierzy. Gorzej udało się innym oddziałom korpusu Bosaka. Szwadron Krzywdy, dowodzony przez Anderliniego, został już 8-go kwietnia zniesiony doszczętnie pod Secyminem, oddział Denisewicza — pod Radkowicami, Waltera — pod Opocznem; w połowie kwietnia oddział Szemiota poniósł klęskę pod Wąchockiem. Dowódcy wszyscy polegli, lub zostali rozstrzelani. Niedobitki, bądź przemykali się pojedynczo lub małemi gromadkami ku granicy, bądź też poddawali się moskalom. Z ostatnich dowódców Bezkiszkin — rewolucjonista rosyjski, walczący w szeregach powstańczych, schwytany, został rozstrzelany, tak samo, jak i wydany przez austrjaków Podchaluzin-Huragan. Daniszewski — został zabity, a wojewoda Markowski, schwytany przez chłopów i wydany Moskwie, odebrał sobie życie. Bosak z trudnością przedostał się przez granicę w połowie kwietnia. W Krakowie, pomimo bacznej kontroli władz austrjackich, dzielny gienerał dalej organizował oddziały, z których jeden został rozbity pod Częstochową w końcu kwietnia, drugiemu zaś udało się dotrzeć już w miesiącu czerwcu do Ojcowa zaledwie, gdzie go spotkała klęska. Współcześnie zaś niemal oczekujące posiłków utajone w lasach Wąchockich niedobitki powstania sandomierskiego zostały zniesione doszczętnie 17-go czerwca pod Kunowem. Bosak już przedtym, zagrożony aresztowaniem, musiał wyjechać z Galicji i udał się na tułaczkę.
Z innych okolic kraju ruch zbrojny tlił jeszcze w Augustowskiem, gdzie wegetowały oddziały, wchodzące w skład trzeciego korpusu, organizowanego przez pułkownika Skałę. Kadrowe oddziały formowanych pułków piechoty i jazdy, pozostające pod komendą Miecza (A. Wolski), Nowiny (Kazigrodzki), Obuchowicza, Bugielskiego i Rodego, uwijały się po okolicach, alarmując załogi rosyjskie i zręcznie unikając pogromu, przyczym po stronie polskiej było kilka zwycięskich potyczek. Tak naprz. w połowie kwietnia Obuchowicz ucierał się szczęśliwie pod Jedwabnem, a Miecz i Nowina pod Gątorami. Już jednak 16-go kwietnia oba oddziały, pomimo pomocy, udzielonej przez Bugielskiego, poniosły walną klęskę pod Kuziami niedaleko Kolna. Obuchowicz jeszcze do 16-go maja niepokoił moskali, póki nie został na głowę rozbity i ujęty pod Dobrzyjałowem, Bugielski został również ujęty po klęsce swego oddziału 10-go maja pod Grabowem. Po tych klęskach trzymały się czas jakiś jedynie słabe oddziałki straży narodowej, dzięki przychylności drobnej szlachty miejscowej, oraz zakordonowej ludności. Rode i dowódca tej straży, Góralczyk, kilkakrotnie jeszcze w maju alarmowali moskali, drobne zaś grupki konnych i pieszych partyzantów, ogłoszone za bandytów, trzymały się po lasach sejneńskich, kalwaryjskich i marjampolskich, utrzymując stosunki z resztkami organizacji cywilnej, aż do lipca. Ostatni oddział powstańczy na Litwie przetrwał w lasach pod Poniewieżem aż do 12-go października 1864 r., pod wodzą dzielnych dowódców: Ign. Głuchowskiego i Kaz. Pusłowskiego, wciąż oczekując zapowiedzianego przez emigrację wznowienia powstania. Dnia tego oddział ten, wykryty przez zdradę i zaskoczony znienacka przez przeważające siły moskali, został zniesiony doszczętnie.
Tak samo, jak dzielni Żmudzini, oczekiwał pomocy i wznowienia działań powstańczych ks. Brzózka na Podlasiu. Wyruszywszy w pole w pamiętną noc styczniową, ks. Brzózka ani na chwilę nie złożył broni przez cały czas walki, choć coraz mniej widział obok siebie towarzyszy walki, natomiast coraz ciaśniejszym kołem osaczał go wróg nieubłagany. W kwietniu 64-go roku jeszcze obszary Podlasia i Lubelskiego, obok Brzózki, przebiegał nieustraszony Krysiński, który walczył pod Zawieprzycami i Ułężem. Tu oddział jego został pobity i rozproszony, poczym sam Krysiński na czele zaledwie 10-ciu ludzi, czas jakiś kręcił się po obu województwach, zanim, straciwszy wszelką nadzieję poruszenia Królestwa, przekroczył granicę. Z innych potyczek głośniejsze były: starcia Lewandowskiego pod Cisownikiem, gdzie rozbiły i zmniejszony do 40-tu ludzi oddział przeszedł w Lubelskie i tam pod Krupem został zniesiony. Pod Rachowem silna kolumna moskiewska rozbiła oddział, organizujący się z resztek dawniej rozbitych partji. Niedobitki jazdy korpusu gien. Kruka pod wodzą majora Rokitnickiego pobite 1-go maja pod Zamościem, wparte zostały do Galicji i tam rozbrojone przez austrjaków. Ostatnim partyzantem w Lubelszczyźnie po ostatecznym pogromie chłopskich partji Pręzyny i Flisa, był dowodzący resztkami pułku Leniewskiego Józef Przychański, starozakonny polak który w końcu kwietnia i na początku maja uwijał się i staczał utarczki między Łęczną i Krasnymstawem, poczym prawdopodobnie przedostał się za kordon. Latem 1864 roku pozostał na czele kilkudziesięciu konnych i dobrze uzbrojonych, a dzięki sympatji ludu niezgorzej w żywność i amunicję zaopatrywanych, żołnierzy ks. Brzózka. Założywszy swoją kwaterę na okolonej zewsząd przepastnemi bagnami wysepce w Błotach Jackich, wśród lasów Łukowskich, oddział ten niezmordowanie alarmował moskali, stwarzając pozór ruchawki po różnych okolicach Podlasia, coraz to w innym ukazując się miejscu. W połowie czerwca ośmielił się dzielny partyzant nawet zaalarmować Siedlce, poczym przerzucił się nad Wieprz, a zawadziwszy o Lubartowskie, znów alarmował okolice Białej Podlaskiej i t. d. Wreszcie, dzięki zdradzie wykryto wysepkę w Błotach Jackich, lecz powstańcy wymknęli się ogromnej obławie, zarządzonej na nich, i rozproszyli się po Podlasiu w połowie października. Zebrać ponownie oddziału już się nie udało i Brzózka pozostał początkowo z ośmioma, później od grudnia z czterema, a wreszcie z jednym towarzyszem swoim, dzielnym kowalem Wilczyńskim. Mimo to, dzielny partyzant trwał na stanowisku i nie chciał słuchać o emigracji, wciąż oczekując wznowienia ruchu.
W reszcie kraju powstanie zamarło na długo już przedtym: W Płockiem, po zniesieniu przybywających z Prus oddziałów w początkach kwietnia pod Szemplinem, długi czas zupełna cisza panowała, dopiero w dniu 20 maja władze zostały zaalarmowane zaborem kasy rządowej w Wyszkowie, oraz ukazaniem się gromadek powstańców w okolicach Ostrołęki: byli to jednak zdaje się przemykający się ku granicy pruskiej niedobitki. W Kaliskiem ostatnią potyczkę miała żandarmerja narodowa w d. 12 kwietnia w lasach pod Gozdami, gdzie ponieśli Polacy straszną klęskę. Niedobitki różnych oddziałów próbowały zorganizować się w okolicach Sieradza i Konina, obie jednak próby zakończone zostały pogromem gromadzących się powstańców przez przeważające siły moskali w połowie czerwca. Resztki też powstańców pojedyńczo poddawały się moskalom, lub przemykały się za kordon, bez żadnej nadziei na przyszłość i bez pomocy organizacji cywilnej.
Rząd bowiem Narodowy i Organizacja cywilna dogorywały wraz z ruchem zbrojnym. Po nieudanych próbach przeniesienia czynności Rządu Narodowego na emigrację, o których mówiliśmy wyżej, Krzemiński i Brzeziński przystąpili do wzmocnienia jego w kraju. Była to, niestety, praca bez widoków powodzenia. Ze wszystkich stron przychodziły wieści rozpaczliwe. Organizacja prowincjonalna rwała się na każdym roku, pieniędzy nie było, a ludzie, jeden za drugim wyjeżdżali na emigrację, lub szli do więzienia. Powaga dawna władz narodowych znikła bez śladu, natomiast zdrada i denuncjacje ścigały nielicznych wiernych idei i przysiędze patrjotów na każdym kroku. Wysyłani dla ożywienia ruchu i odnowienia organizacji komisarze pełnomocni, jeden po drugim, podawali się do dymisji, likwidując ostatecznie organizację na prowincji. Już w kwietniu rozwiązana została całkowicie organizacja w Lubelskiem; w tymże czasie upadła wskutek masowych aresztów i emigracji — organizacja Podlaska, w Sandomierskiem i Krakowskiem — pomimo czynnych jeszcze resztek oddziałów powstańczych, władze cywilne zaznaczały się nadzwyczaj słabo, podtrzymywane z trudnością przez kilku pozostałych uczestników.
Sandomierska organizacja cała nieomal wraz z komisarzem cywilnym Zapałowskim aresztowana została jeszcze w marcu. Wielkie za to teraz posługi wojskom narodowym oddawała nowa organizacja, przez Bosaka i ks. Koskowskiego z włościan utworzona i całkowicie „polskiemu gienerałowi“ oddana. Szerząca się w sposób zastraszający reakcja uniemożliwiła wszelką działalność Organizacji Płockiej, narażonej na ciągłe denuncjacje i srogie prześladowania, oraz Kaliskiej, która dzięki pomocy żywiołów patrjotycznych poznańskich przetrwała do maja i zasilała, ostatnia bodaj, Rząd Narodowy podatkami. Przetrwała również długo organizacja w Augustowskiem, oparta, tak samo jak w Sandomierskiem, w znacznie tylko większym stopniu, na włościanach. Zorganizowany w koła parafialne lud litewski w Marjampolszczyźnie, oraz szlachta zaściankowa i światlejsze włościaństwo w Łomżyńskiem i Biebrzańskiem, kierowane przez energicznego komisarza, Czyńskiego, podtrzymywały ruch narodowy do lata, wydając polskie i litewskie odezwy, rozchodzące się po Litwie, w Augustowskiem, a nawet w Zaborze Pruskim. Obok Sandomierskiego był to wyjątek z pośród całego ogółu oddanego Moskwie chłopstwa. Prócz tego, wychodziły w Augustowskiem przez całą jeszcze wiosnę 1864 r. porządnie redagowane „Wiadomości o naszej wojnie z moskalami“, wiele krwi psujące pachołkom Murawjewa, pod którego naczelnym zarządem znajdowała się wówczas jeszcze Suwalszczyzna. Organizacja też Augustowska jedna z ostatnich ustąpiła z placu. Na Litwie po egzekucji Kalinowskiego usiłował wznowić organizację cywilną pomocnik jego dawny, działający pod pseudonimem Rawicz, lecz napróżno. Steroryzowana Litwa już nie chciała słuchać o dalszych walkach. W marcu jeszcze nieomal cała organizacja podała się do dymisji, a nowi kandydaci nie napływali. Pomimo to, jeszcze d. 1 sierpnia skupiona koło Rawicza garstka niezłomnych litwinów wysyłała do Warszawy listy z prośbą o pomoc i stałe stosunki konspirancyjne, oraz o wskazówki, co czynić na Litwie nadal. Rząd też Narodowy w odezwie swojej z d. 9 sierpnia 1864 r. wskazówki takie daje.
Wobec zupełnego wyczerpania kraju i reakcji w społeczeństwie, zmienia się i taktyka władz narodowych. Rząd Narodowy już nie wzywa do walki i wznawiania organizacji cywilnej na szerszą skalę, natomiast nakazuje przygotowania na przyszłość, „kiedy bardziej przychylne nam okoliczności wywołają z uśpienia do życia i czynu przygnębione elementy naszej narodowości“. Przygotowania te mają streścić się w zbieraniu funduszów na przyszłość, oddziaływaniu na opińję publiczną, szerzeniu oświaty wśród ludu i propagandzie wśród mas w duchu manifestów z 22 stycznia 1863 r. i t. d., słowem, dawały program polityki, obliczonej na bardzo daleką metę.
Upadały również tak niedawno jeszcze wspaniałe organizacje: Galicyjska i Zaboru Pruskiego. Po aresztowaniu Jana Maykowskiego próbowali utrzymać rozpadającą się organizację Galicji — hr. Rey, Stanisław Jarmund i prof. Kopernicki, poczym kierunek ogólny objął nowy Komisarz pełnomocny Rządu Narodowego, Władysław Majewski. Gieneralny organizator, pułk. Struś, wysilał się na najrozmaitsze pomysły, ażeby tylko przełamać powszechny strach i apatję, ale napróżno. Wreszcie, w dniu 6 maja otrzymał od Rządu Narodowego upragnioną dymisję i wyjechał na emigrację. Następca jego, dawny „czerwieniec“, Tomasz Winnicki, który pod pseudonimem pułk. Chmurskiego próbował jeszcze szczęścia, nic już uczynić nie mógł i latem 1864 r. żadnych śladów działalności władz naczelnych Galicji już nie znajdujemy.
Dłużej i porządniej w ostatnich czasach działała organizacja Zaboru Pruskiego, która przetrwała aż do początków sierpnia. Wydział Wykonawczy działał bez przerwy, wspomagając, o ile możności, powstanie w pogranicznych miejscowościach Królestwa, wydał odezwy, gromadził i przechowywał broń i ludzi. Niesnaski, jakie przez czas jakiś panowały pomiędzy Wydziałem, złożonym głównie ze szlachty, a radykalnym, przysłanym od Rządu Narodowego komisarzem pełnomocnym, ustały po objęciu kierownictwa nad całą organizacją przez Jana hr. Działyńskiego. Nowy organizator, ogólnie lubiany i szanowany, a przytem należący do najwyższej arystokracji krajowej, zdołał, pomimo represji ze strony prusaków, oraz niechęci własnego społeczeństwa, szczególniej zaś obywateli Królestwa, utrzymać rozpadającą się organizację do pierwszych dni sierpnia, poczym nie widząc możności dalszych prac, w dniu 6 sierpnia rozwiązał organizację i podał się do dymisji.
Do upadku organizacji i ruchu całego przyczyniały się represje, jakie spadały na społeczeństwo we wszystkich zaborach bez żadnej miary i litości. W Galicji, natychmiast po ogłoszeniu stanu wojennego potworzono straże wiejskie z chłopów, które chwytały każdego cośkolwiek podejrzanego, odstawiając do więzień setki powstańców i spokojnych obywateli. Masowe aresztowania i rewizje były na porządku dziennym, sądy wojenne funkcjonowały bez przerwy, wydając drakońskie wyroki. Nie było — jak powiada historyk tych czasów — w Galicji osobistości wybitniejszej, którejby nie pociągano do sądu. Z bardziej znanych w Galicji i Polsce całej ludzi: Ignacy Maciejowski — później znany pod pseudonimem Sewera powieściopisarz, skazany został na 8 lat więzienia, Ludwik Kubala na pięć lat, Alfred Szczepański na lat 10, hrabina Zofja Wodzicka na 10 miesięcy więzienia, obostrzonego postem, a hr. Ostrowska na pięć lat i utratę szlachectwa i t. d. Zwłaszcza po ujawnieniu się rokowań prowadzonych przez agientów Rządu Narodowego z Mazzinem i rewolucjonistami węgierskimi, prześladowania i szykany wzrosły do niemożliwości. Internowanych powstańców masowo wydawano moskalom, a pomieszczonych w bardziej zachodnich twierdzach zmuszano do zaciągania się do wojsk meksykańskich... Dopiero w listopadzie ucisk rządowy nieco zelżał.
W Zaborze Pruskim masowe aresztowania i rewizje rozpoczęły się na wiosnę i trwały po całym Księstwie i w Prusach Zachodnich niemal bez ustanku do lipca, kiedy wreszcie w Moabicie rozpoczęto olbrzymi proces przeciwko kilkudziesięciu oskarżonym. Główni oskarżeni: Jan hr. Działyński, Aleksander Guttry, Bol. Lutomski, Zygm. Jaraczewski, gien. Taczanowski, Włodzimierz Wolniewicz, Władysław Zakrzewski, Ksaw. Łukaszewski, pułk. Seyfried, ks. Radecki i Filip Skoraszewski, którym zarzucano przygotowania do przywrócenia Polski w granicach 1772 r., oderwania gwałtownego Poznańskiego i Prus Zachodnich od państwa pruskiego i kierownictwo całą akcją powstania w Zaborze Pruskim, zostali skazani na ucięcie głowy toporem, sporo otrzymało wyroki kilku lat więzienia, kilkudziesięciu jednak zostało uniewinnionych. Wydana, zresztą, niedługo po wyroku amnestja ogólna całą sprawę zlikwidowała. Wogóle, trzeba przyznać, że rząd pruski ze wszystkich trzech zaborców najlojalniej jeszcze postąpił ze swymi obywatelami, jak również i z emigrantami z Królestwa, zamieszanymi w sprawy, związane z powstaniem.
W Zaborze rosyjskim prześladowania nie ustawały ani na chwilę. We wszystkich nieomal miastach i miasteczkach odbywały się egzekucje schwytanych do niewoli dowódców, czy oficerów powstańczych, lub żandarmów narodowych, bardzo często urozmaicane niesłychanemi okrucieństwami prowincjonalnych drobnych satrapów, jakimi byli z rozkazu Berga naczelnicy powiatowi.
Wszystkie więzienia Królestwa i Litwy były przepełnione. Z nich większość skazańców szła na wygnanie w tak zw. porządku administracyjnym, ci zaś, którym można było dowieść jakibądź czynniejszy udział w ruchu, przekazywani byli komisjom śledczym, sądom polowym lub audytorjatom wojennym czy polowym, gdzie ferowano surowe wyroki z zachowaniem dość nieskomplikowanych formalności. Tego rodzaju instytucji sądowych, złożonych wyłącznie nieomal z wojskowych i szpiegów, z małą domieszką przy sprawach trudniejszych zaprzedanych Moskwie Polaków-prawników, było w Zaborze rosyjskim kilkadziesiąt. W Królestwie poza Audytorjatem i Komisją Śledczą przy Namiestniku w Warszawie, sądy takie działały we wszystkich większych miastach, na Litwie — w Wilnie, Grodnie, Mińsku, Mohylowie; dla Inflant — sąd taki był w Dynaburgu, a dla Rusi — w Kijowie. Zaznaczyć należy, że wobec olbrzymiej ilości oskarżonych, stosunkowo mało wydano legalnych wyroków śmierci. Z nich zaś wykonano tylko 396, z czego w Królestwie — 263, na Litwie — 108 i na Rusi — 27. Cyfry niewielkie stosunkowo, gdy się je porówna z cyframi ofiar sądów polowych i wojennych w okresie ostatniej rewolucji w Królestwie, kiedy ruch zbrojny nie istniał w kraju. Natomiast wyroki zesłania do robót ciężkich, rot aresztanckich, lub też na osiedlenie spowodowały niesłychany upust sił i tak już osłabionemu narodowi. Z wypełnionych więzień już z początkiem 1864 r., w ciągu lat dwu olbrzymie partje zakutych w kajdany wygnańców polskich ciągnęły na Sybir trzema sztrasznemi szlakami: na Kijów, Moskwę lub Petersburg do Irkucka czy Tobolska. Tam segregowano nieszczęśliwych, rozmieszczając ich po katorgach i tajgach Sybiru. Okradani bez litości, zaopatrywani na straszne zimowe etapy w byle jak uszyte marne ubrania, nieszczęśliwi wygnańcy wymierali masami po strasznych i brudnych szpitalach, po etapach, gdzie szkorbut i tyfus panował stale i wreszcie — po turmach sybirskich. Ilości wysłanych i zmarnowanych w ten sposób obliczyć niepodobna: cyfry bowiem wyroków nie dają nawet przybliżonego pojęcia o tym spustoszeniu, jakie wśród bardziej uświadomionych żywiołów narodu uczyniła reakcja moskiewska i zemsta caratu za powstanie. Z ojcami rodzin, wysyłanemi z wyroku, szła zazwyczaj dobrowolnie rodzina, kobiety i małoletnie dzieci, a liczbę wygnańców z wyroków sądowych lub administracyjnych powiększyły tysiące szlachty drobnej, którą dziki Murawjew całemi wsiami i zaściankami przenosił na osiedlenie do gubernji syberyjskich: Tobolskiej, Jenisejskiej, Tomskiej, a najbliżej — w stepy Orenburskie. Według cyfr urzędowych na samą katorgę wydano wyroków 3,399, z czego 1,699 otrzymała szlachta, 705 — chłopi, 676 — mieszczanie, 212 — żołnierze, a 98 — księża. Wyroki zesłania nie są możliwe do obrachowania dotychczas. Słabe o ich ilości pojęcie może dać urzędowa cyfra przechodzących przez etapy sybirskie Polaków — 18,673, lub np. takie dane, jak tyczące się przybyłej na zesłanie do gubernji Syberji Wschodniej, szlachty z Białorusi 2,092, z Królestwa Polskiego — 1,244, z Ukrainy, Wołynia i Podola — 916 i t. d. W każdym jednak razie ilość zesłanych pod różnemi postaciami na Sybir Polaków o wiele przeniosła 50,000 i to — co najdzielniejszego żywiołu.
Latem 1864 roku, Berg postanowił odprawić uroczystość ostatecznego tryumfu nad powstaniem, urządzając komedję procesu ostatniego Rządu Narodowego. Z pośród całej masy aresztowanych, wybrano kilkanaście osób, co do których były jakie takie poszlaki wspólnej pracy w Organizacji Narodowej współcześnie z Traugutem i kazano uformować z ich aktów jedną wspólną sprawę. Dla potwierdzenia swych domysłów, co do roli poszczególnych oskarżonych w pracach owego, niby to wykrytego Rządu Narodowego, Komisja Śledcza uciekała się do najwstrętniejszych sposobów. Więźniów bito rózgami, znęcano się w najokropniejszy sposób nad ich rodzinami, odmawiano książek, spacerów, widzeń z najbliższemi i t. d. Traugut np. zmuszany był do zeznań trzymaniem w zimnych piwnicach z wybitemi oknami, toż samo Kirkorowa, Dubiecki i w. in. Rafał Krajewski był bity nielitościwie, Toczyski w ciągu 71 dni trzymany był w zimnym wilgotnym lochu. Wszystko jednak było napróżno: więźniowie chorowali, dostawali obłąkania, lecz z wyjątkiem kilku zdrajców, trzymali się mocno. Wreszcie po sądzie, który polegał jedynie na sprawdzeniu tożsamości osób i odczytaniu im wyroków, podano do publicznej wiadomości w urzędowym „Dzienniku Warszawskim“ wyrok na „uczestników tajnego stowarzyszenia: Rząd Narodowy“.
Na śmierć wyrokiem powyższym skazani zostali, jako — zdaniem sądu — członkowie Rządu Narodowego: Romuald Traugut, Rafał Krajewski, Roman Żuliński, Józef Toczyski, oraz Jan Jeziorański, przyczym Trauguta, jak wiadomo, dyktatora, zrobiono prezesem Rządu, a godności jego członków nadano ludziom, którzy na nie nigdy nie pretendowali. Oprócz tego, na powieszenie było przeznaczonych jedenastu rzekomych pomocników najbliższych, wymienionych wyżej członków Rządu, a mianowicie: Tomasz Burzyński, Władysław Bogusławski, Marjan Dubiecki, Benedykt Dybowski, Roman Frankowski, Tomasz Ilnicki, Kazimierz Hanusz, August Kręcki, Gustaw Paprocki, Zygmunt Sumiński i Edward Trzebiecki; tym jednak karę śmierci zamieniono na długoletnią katorgę. Kilkanaście osób, w tej liczbie Kirkorowa, skazane zostały na katorgę, lub osiedlenie na Syberji.
W dniu 5 sierpnia 1864 r., o godzinie 10 rano odbyła się na stoku Cytadeli, wobec nieprzeliczonego tłumu publiczności, egzekucja Trauguta, Jeziorańskiego, Krajewskiego, Toczyskiego i Gulińskiego. Umierali po bohatersku. Egzekucja ta wywarła niesłychane wrażenie na ludności, a nazajutrz po niej Waszkowski w rozkazie swoim, jako naczelnik miasta, wezwał Naród do oddania czci męczennikom przez przysięgę postępowania drogą wytkniętą przez nich.
Wszelkie jednak wezwania już nie odniosły skutku. Widocznym było, że zmordowany Naród żąda przedewszystkiem spokoju. Ostoja ówczesna polskości — szlachta — przez bezwzględnie prowadzoną politykę rządu na wsi, w sprawie włościańskiej, otrzymała cios straszny; asymilacja żydów, rozpoczęta przez Wielopolskiego z dobrym skutkiem, została powstrzymana, mieszczaństwo, do niedawna wypełniające oddziały powstańcze, teraz masowo podpisywało adresy wiernopoddańcze, słowem, ruch narodowy został złamany stanowczo, nietylko na Litwie i Rusi, lecz i w Królestwie.
Rząd Narodowy, nie rozporządzając już nieomal żadną władzą i siłą poza niedobitkami organizacji miejskiej, cudem podtrzymywanej przez Waszkowskiego, musiał bezczynnie patrzeć na dalsze ciosy, wymierzane w Polskę przez tryumfującą Moskwę. Takim np. ciosem, godzącym w kulturę narodową i w całą przyszłość Narodu, był Ukaz z 11-go września, podpisany w Jugenheimie, a tyczący się szkolnictwa. Wielka reforma szkolna Wielopolskiego została przez ten Ukaz zniweczona zupełnie. Królestwo w nim traktowane już jest, jako prowincja rosyjska, zamieszkała przez kilka narodowości. Odpowiednio też do tego zamiast szkoły polskiej, otrzymało ono szkoły niższe, odrębne dla każdej narodowości. Szkolę zaś średnią i wyższą miało mieć w przyszłości rosyjską. Zarazem zaś Rząd zajął się przygotowaniem represji względem Kościoła Katolickiego: sprawą unicką, oraz zniesieniem klasztorów, które nastąpiło w jesieni t. r.
Widząc zupełną niemożliwość wznowienia organizacji na poważniejszą skalę, a z drugiej strony zrażony intrygami emigracyjnemi, Brzeziński, na którego ślad zaczynała wpadać policja, zdecydował się zakończyć istnienie Rządu Narodowego.
Ukrywszy więc dokumenty i pieczęcie, ostatni przewodniczący Rządu Narodowego w październiku opuścił Warszawę i wyjechał na wieś. Niedługo jednak potem, tropiony przez Moskwę, Brzeziński przedostał się zagranicę, gdzie już zaledwie kilka miesięcy, trawiony gruźlicą, zdołał przeżyć. Zmarł na południu Francji w początkach 1865 r. Krzemiński, którego udział w Rządzie Narodowym do końca nie był ujawniony, pozostał w kraju. Ukryty na wsi zapadłej, jako nauczyciel prywatny, zdołał on doczekać się amnestji, po której powrócił do Warszawy. Do końca życia (1912 r.) zachował wierność ideałom młodości i wśród wszystkich prądów jakie zmieniały się w usposobieniu społeczeństwa, stale i wytrwale reprezentował kierunek nieprzejednanego patryotyzmu i konieczności walki z Rosją.
Złożenie mandatu i likwidacja Rządu Narodowego przez Krzemińskiego i Brzezińskiego, spotkały się z protestem znacznej części emigracji. Zgromadzeni bowiem we Francji wychodźcy w tym właśnie akurat czasie wobec powikłań, wywołanych wojną w Danji, oraz zaostrzeniem się stosunków prusko-austrjackich, przystąpili do organizowania swego ogółu i opracowali szczegółowy program dalszej polityki powstańczej, obliczony na dłuższą metę. Według tego programu, koło którego skupiły się wybitniejsze jednostki ze wszystkich obozów, gien. Bosak, gien. Kruk, pułk. Sawa, ks. Kotkowski, Wład. Daniłowski, Al. Guttry i w. in., kraj należało organizować w duchu przygotowania sił i opińji do wybuchu, przy pierwszej nadarzającej się sposobności. Dla tych zamiarów likwidacja Rządu Narodowego w tej właśnie chwili była bardzo nie na rękę. Odpowiedni więc manifest ustępującego Rządu dzięki temu ogłoszony nie został. Z drugiej zaś strony Kurzyna, jako gieneralny reprezentant Rządu Narodowego zagranicą, porozumiał się z nieustraszonym i upartym Wyszkowskim, który, tak samo, jak ks. Brzózka na Podlasiu, nie chciał nawet myśleć o emigracji, i skłonił go do formowania nowej organizacji.
Wszystkie już jednak usiłowania Waszkowskiego były daremne. Chętnych do podjęcia organizacji już nie było, a zresztą policja Trepowa, mając wśród siebie już sporo zdrajców z dawnej organizacji narodowej, paraliżowała wszelkie usiłowania. Sam Waszkowski, ścigany przez policję i tropiony zajadle, nie był w stanie prowadzić żadnej konspiracji. Ujęty wreszcie w grudniu 1864 r., ostatni naczelnik miasta Warszawy, po kilkumiesięcznym śledztwie, został w dniu 17-ym lutego 1865 roku powieszony.
W miesiąc po jego egzekucji w sposób niesłychanie tragiczny zakończyły się usiłowania rozbudzenia ruchu narodowego, podejmowane przez Emigrację paryską. Wysłani do kraju emisarjusze, z pułk. Sawą i Daniłowskim na czele, wpadli w ręce prowokatorów moskiewskich i cała wznowiona przez nich organizacja narodowa, w liczbie koło 20-ciu osób, została aresztowana.
Wywołało to straszną burzę i rozterki na emigracji. Kurzyna, któremu przypisywano winę całej tej wyprawy, legł w pojedynku z ręki Guttrego i cała działalność emigracyjna w duchu wznowienia ruchu w kraju wiosną 1865 r., została zlikwidowana.
Równocześnie niemal w zapadłej wsi podlaskiej, Sypitki, wykryta została kryjówka ostatniego partyzanta Powstania Styczniowego, ks. Stanisława Brzózki. Ujęci po zbrojnym oporze, dzielni: kapłan-żołnierz i jego ostatni adjutant, kowal Franciszek Wilczyński, zawiśli na szubienicy w Sokołowie 24-go maja 1865 r.