Powszechne braterstwo/Rozdział XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXV.
Pan Stone czeka.

Tego samego popołudnia p. Stone, pisząc, usłyszał głos mówiący:
— Ojczulku, przestań pisać na chwilę i porozmawiaj ze mną.
W oczach jego zamigotał błysk, świadczący, że poznaje. To młodsza córka doń mówiła.
— Moja droga — rzekł — czy jesteś niezdrowa?
Trzymając wątłą, żylastą i chłodną jego rękę w ciepłym uścisku swojej dłoni, Bianka odparła:
— Nie... jestem samotna.
P. Stone, patrząc prosto przed siebie, odparł:
— Skłonność do samotności jest główną wadą człowieka, — i spostrzegłszy pióro, leżące na biurku, usiłował podnieść rękę. Bianka powstrzymała ją a pod wpływem gorącego uścisku jej dłoni, poruszyło się coś w duszy p. Stone’a. Policzki jego zaróżowiły się.
— Pocałuj mnie, ojczulku.
P. Stone zawahał się. Poczem usta jego dotknęły jej powieki.
— Wilgotna, — rzekł. Przez chwilę jakby wysilał się, żeby zrozumieć znaczenie wilgoci w związku z okiem ludzkiem. Niebawem twarz jego wypogodziła się. — Serce, — zaczął, — to ciemna studnia; głębia jej nieznana. Przeżyłem osiemdziesiąt lat Ciągle jeszcze czerpię wodę.
— Zaczerp trochę i dla mnie, ojczulku.
Tym razem p. Stone z zaniepokojeniem spojrzał na córkę i rzekł nagle, jakgdyby się obawiał, że jeśli zaczeka to zapomni:
— Jesteś nieszczęśliwa!
Bianka przycisnęła twarz do jego rękawa.
— Jak twoje ubranie ładnie pachnie! — szepnęła.
— Jesteś nieszczęśliwa, — powtórzył p. Stone.
Bianka puściła jego rękę i oddaliła się o parę kroków.
P. Stone podążył za nią.
— Dlaczego? — spytał. Poczem, chwytając się za czoło, dodał: — Gdyby wysłuchanie paru stronic zdołało ci przynieść ulgę, moje dziecko, mógłbym poczytać głośno;
— Nie, rozmawiaj ze mną!
P. Stone odparł bezradnie:
— Zapomniałem.
— Rozmawiasz przecież z tą małą dziewczyną, — szepnęła Bianka.
P. Stone wpadł w zadumę.
— Jeżeli to prawda, — mówił, idąc śladem własnych myśli, — dzieje się to za sprawą, niewygasłego jeszcze doszczętnie instynktu płciowego. Stwierdzono, że cietrzew wytańcowuje przed cieciorkami do późnego wieku, jakkolwiek ja nigdy tego nie widziałem.
— Jeżeli tańczysz przed nią, — rzekła Bianka, odwróciwszy twarz, — to czy nie możesz choćby mówić ze mną?
— Ja nie tańczę, moje dziecko, — odparł p. Stone; — postaram się rozmawiać z tobą.
Zapadło milczenie, starzec zaczął chodzić po pokoju. Bianka, siedząc przed pustym kominkiem, patrzyła na smugi deszczu, przepływające przed otwartem oknem.
— Mamy teraz porę roku, — zaczął p. Stone znienacka, — w której jagnięta wznoszą się nad ziemię, podskakując wszystkiemi czterema nogami jednocześnie. — Urwał, jakby czekając na odpowiedź; poczem głos jego odezwał się ponownie śród milczenia; dźwięczał jednak inaczej: — Niema w Przyrodzie znamienniejszego objawu tej zasady, która powinnaby być podstawą całego życia: Żyj przyszłością; nie żałuj niczego; skacz! Jagnię, które opuściło ziemię wszystkiemi czterema nogami jednocześnie, jest symbolem prawdziwego życia. Fakt, że musi znów powrócić na ziemię, jest tylko nieuniknionym wypadkiem. „W owych dniach ludzie żyli przeszłością. Skakali jedną nogą lub co najwyżej dwiema jednocześnie; nigdy nie opuszczali ziemi, a jeśli ją opuszczali, chcieli wiedzieć dlaczego. Ten to bezwład“ — p. Stone nie przerwał, lecz znalazłszy się tuż przy biurku, wziął do ręki pióro — „ten to bezwład nerwu skokowego podkopał ich postęp. Zamiast stać się miljonami skaczących w górę jagniąt, nieświadomych przyczyny skoku, byli stadem baranów, podnoszących jedną nogę i pytająych czy warto lub niewarto podnieść drugą“.
Po tych słowach nastąpiła cisza, przerywana tylko skrzypieniem pióra, którem p. Stone pisał.
Skończywszy, zaczął znów chodzić po pokoju a gdy zbliżył się do córki stanął nagle, jakby zaskoczony jej niespodziewanym widokiem. Po chwili dotknął nieśmiało jej ramienia i rzekł:
— Mówiłem do ciebie, prawda, moja droga? gdzieżemy to byli?
Bianka potarła policzek o jego dłoń.
— Zdaje mi się, że w powietrzu.
— Tak, tak, — potwierdził p. Stone, — pamiętam. Nie pozwolisz mi odbiegać znów od przedmiotu.
— Nie, ojczulku kochany.
— Jagnięta, — mówił dalej, — przypominają mi niekiedy tę młodą dziewczynę co przychodzi tu do mnie przepisywać. Każę jej podskakiwać, żeby przyśpieszyć w niej obieg krwi przed herbatą. — Oparł się o ścianę, ustawiwszy nogi w odległości dwunastu cali, i wzniósł się powoli na palcach. — Znasz to ćwiczenie? Doskonałe na wzmacnianie łydek i bioder a także dla mięśni lędźwiowych.
To mówiąc, p. Stone opuścił ścianę i zaczął ponownie chodzić po pokoju; wapno również opuściło ścianę i przywarło dużą kwadratową plamą do jego szorstkiego ubrania.
— Widziałem jak barany na wiosnę, — mówił — istotnie naśladują swoje jagnięta i wznoszą się z ziemi wszystkiemi czterema nogami odrazu.
Umilkł i stanął. Uderzyła go widocznie myśl jakaś.
— Jeżeli Zycie nie jest całkowicie Wiosną, — ciągnął dalej po chwili, — nie ma żadnej wartości; lepiej umrzeć i zacząć nanowo. Zycie jest drzewem, przywdziewającem coraz to nową zieloną szatę; jest młodym, wschodzącym księżycem... nie, tak nie jest, przecież nie widzimy wschodzącego na nowiu księżyca... to młody księżyc zachodzący, który nigdy nie jest młodszy niż wtedy, kiedy my układamy się do snu wiecznego...
Bianka krzyknęła ostro.
— Ojcze, przestań! Nie mów takich rzeczy; to nieprawda! Mnie się, wydaje, że życie jest ciągłą jesienią.
Oczy p. Stone’a zabarwiły się szafirem.
— To bezecna herezja, — wyjąkał; — nie mogę tego słuchać. Życie to zew kukułki; to zbocze wzgórza, pokrywające się zielenią; to wiatr; czuję to w sobie każdego dnia!
Drżał, jak liść na wietrze, o którym mówił; Bianka, wyciągając ręce, podążyła szybko ku niemu. Nagle usta starca zaczęły się poruszać; słyszała, że szepcą;
— Osłabłem zupełnie; ugotuję trochę mleka. Muszę być gotów, jak ona przyjdzie.
Zawsze ta dziewczyna! I, nie zwracając się już do ojca, Bianka odeszła. Idąc przez ogród ujrzała go w oknie — trzymał w ręku filiżankę mleka, z której unosiła się para.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.