Pracownicy morza/Część druga/Księga druga/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Pracownicy morza
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1929
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. Les Travailleurs de la mer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
Sposoby tego, któremu wszystkiego braknie.

Jaskinia ta niełatwo wypuszczała gości. Wejście do niej było niebardzo wygodne, ale wyjście z niej jeszcze trudniejsze. Wszakże Gilliatt dał sobie radę, ale już drugi raz tu nie powrócił. Nie znalazł tam nic z tego czego szukał, a czasu dla zadowalniania swej ciekawości nie miał.
Zaraz zajął się robotą w kuźni. Brakło mu narzędzi — zrobił je sobie.
Za paliwo służyły mu szczątki statku, za siłę poruszającą woda, wiatr do rozdmuchiwania, za kowadło kamień, instynkt za umiejętność, wola za siłę.
Z zapałem wziął się Gilliatt do ciężkiej pracy.
Pogoda zdawała się być mu życzliwą. Było ciągle sucho i znośnie, o ile można wymagać od pory roku, w której przypada porównanie dnia z nocą. Nadszedł marzec, ale spokojny. Dnie stawały się dłuższe. Błękit nieba, łagodność ruchów w przestrzeni, pogoda południa, zdawały się zaręczać — ża niema złych zamiarów. Morze było na słońcu. Przedwstępna pieszczota, to przyprawa zdrady. Takich pieszczot morze bynajmniej nie skąpi. Gdy się ma do czynienia z tą niewiastą, nie należy ufać jej uśmiechowi.
Wiatru było niewiele — tem lepiej działała hydrauliczna dmuchawka. Nadmiar wiatru przeszkadzałby raczę}, niż pomagał.
Gilliatt przywiózł z sobą piłę — a ukuł pilnik; piłą radził sobie z drzewem, pilnikiem z piłą. Potem urobił sobie dwie kowalskie ręce: kleszcze i cęgi. Kleszcze ściskają, cęgi służą do obracania; jedno działa jak pięść, drugie jak palce. Narzędzie jest to organizm. Powoli Gilliatt przybrał sobie pomocników i utworzył zbrojownię. Z kawałka blachy zrobił daszek nad ogniskiem.
Jednem z głównych jego zajęć było rozgatunkowywanie i naprawa bloków. Ponaprawiał koła i podczepki wind. Poodcinał uszkodzone części wszystkich balów i wyrównał ich końce. Do swych robót ciesielskich miał on, jak rzekliśmy, mnóstwo rozmaitego drzewa, złożonego na składzie i uporządkowanego według rozmiarów, kształtu i gatunku. Z jednej strony dębina, sośnina z drugiej; osobno sztuki zakrzywione, jak belki, do których przybija się obszycie dna okrętowego, a osobno proste, jak bale pomostowe. Był tam cały zapas podpór i lewarów, których z czasem mógł bardzo potrzebować.
Kto zamierza podnieść jaki ciężar, ten powinien zaopatrzeć się w belki i drągi; ale niedość tego — potrzeba sznurów. Gilliatt ponaprawiał liny cieńsze i grubsze; rosnuł nitki podartych żaglów i udało mu się wyrobić z nich doskonałe pasma, z tych sznury, któremi posztukował liny. Tylko, że takie wiązania, jako nienasycone smołą, wystawione były na gnicie; należało więc pospieszać z zastosowaniem ich do użyca. Gilliatt mógł wyrabiać tylko takie sznury, do których niepotrzeba było smoły.
Ponaprawiawszy sznury, ponaprawiał potem łańcuchy.
Mając na swem kamiennem kowadle róg jeden okrągło zaostrzony, mógł wyszukać na niem grube, ale mocne ogniwa, któremi łączył porozrywane kawałki łańcuchów i tym sposobem je przedłużał.
Kuć samemu, bez pomocnika, jest więcej, niż niedogodne. Jednak Gilliatt radził sobie. Prawda, że miał do wyrobienia tylko kilka sztuk niewielkiej objętości, które mógł jedną ręką obracać w cęgach, podczas gdy drugą uderzał młotem.
Pociął na kawałki żelazne poręcze od wystawy, z której wydają się rozkazy na statku; odkuł na jednym końcu takiego kawałka ostrze, na drugim szeroki płaski łepek, i tym sposobem narobił sobie dużych gwoździ, na stopę prawie długich. Tego rodzaju gwoździe, bardzo często używane przy stawianiu mostów, są przydatne, gdy trzeba co przymocować w szczelinach skał.
Dlaczego Gilliatt zadawał sobie całą tę pracę? Zobaczymy.
Nieraz musiał przekuwać ostrze swej siekiery i zęby piły. Do ostrzenia piły zrobił sobie trójgraniasty pilnik.
W razie potrzeby posługiwał się wielką windą Durandy. Hak od jej łańcucha złamał się. Gilliatt ukuł drugi.
Za pomocą cęgów i kleszczy, posługując się dłutem jak śrubsztakiem, zamierzył rozebrać oba koła statku — i dopiął swego. Takie rozebranie kół było możebnem: już one zbudowane były w ten sposób. Bębny z desek dotąd okrywające koła, zostały teraz zamienione przez Gilliatta w skrzynie, w których złożył wszystkie sztuki koła stanowiące, starannie je ponumerowawszy.
Ów kawałek kredy znaleziony na statku bardzo mu się przydał.
Obie skrzynie umieścił na pokładzie Durandy w miejscu trzymającem się zupełnie dobrze.
Po ukończeniu tych przedwstępnych robót, Gilliatt miał do zwalczenia trudność największą. Teraz już szło o to, co począć z maszynę.
Rozebrać koła było możliwem, ale nie rozebrać maszynę.
Najprzód nie znał się dobrze na tym mechanizmie maszyny. Robiąc naoślep, mógł mu zadać rany nieuleczone. Wreszcie, nawet gdyby był tyle nieroztropnym i próbował rozłożyć maszynę na części, potrzebaby do tego innych narzędzi, niż te, jakie można zrobić w pieczarze zastępującej miejsce kuźni, przy wietrze wiejącym szparą, a zastępującym miech kowalski, i na kamieniu wyobrażającym kowadło. Próbując rozebrać maszynę, można było zepsuć ją zupełnie.
W tym więc wypadku można było uważać rzecz za niepodobną do wykonania.
Zdaje się, iż Gilliatt znajdował się wobec przeszkody, która się nazywa niepodobieństwem.
Co począć?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Medard.