Pracownicy morza/Część druga/Księga druga/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pracownicy morza |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Grafia |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Felicjan Faleński |
Tytuł orygin. | Les Travailleurs de la mer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gilliatt miał swoje pomysły.
Od czasów tego mularza-c:eśli z Salbris, który w szesnastym wieku, w niemowlęctwie nauki, o wiele przed Amontonsem, który odkrył pierwsze prawo tarcia się ciał, (Lahire drugie, a Coulomb trzecie); bez rady, bez wskazówek, bez innego pomocnika oprócz swego synka, posiłkując się niezgrabnemi narzędziami, przy spuszczaniu „wielkiego zegara“ kościoła w Charité sur Loire, — rozwiązał w zasadzie pięć czy sześć zadań statyki i dynamiki, tak z sobą połączonych, jak koła u wozów, które się zawadziły i jedno drugiemu przeszkadza; od czasu tego robotnika dziwaka i pysznego, który umiał, nie zepsuwszy oni jednego mosiężnego drutu, nie wyrwawszy ani jednego koła z zazębienia, zsunąć całkowicie, cudownie a poprostu, z drugiego piętra dzwonnicy na pierwsze, tę potężną klatkę na godziny, całą z żelaza i miedzi „wielką jak buda nocnego stróża” z całym jej mechanizmem, cylindrami, walcami, bębnami, haczykami, lewarami, werkiem bijącym i werkiem wskazującym, z jej poziomem wahadłem, wychwytnemi kotwicami, plątaniną łańcuchów i łańcuszków, wagami kamiennemi ważącemi każda pięćset funtów, dzwonkami i kurantami; od czasu jak tego cudu dokonał ten człowiek, którego nie znamy już i nazwiska — nigdy nie przedsiębrano nic podobnego do tego, co zamyślał Gilliatt.
Dzieło, które miał przedsięwziąść Gilliatt było może jeszcze gorsze, to jest jeszcze piękniejsze.
Ciężar, delikatność i nawał trudności nie był mniejszy przy maszynie Durandy od trudności przy zegarze w Charité-Sur-Loire.
Gotycki cieśla miał pomocnika, swego syna, — Cilliatt był sam.
Tam była cała ludność przybyła z Meung-sur Loire, Nevres a nawet z Orleanu; mogąca w razie potrzeby dopomóc mularzowi z Salbris i dodająca mu otuchy żyżczliwemi okrzykami. Gilliatt dokoła nie słyszał innego głosu oprócz szumu wiatru i nie widział innego tłumu oprócz fal.
Nic nie dorównywa bojaźliwości nieuctwa, chyba jego zuchwalstwo. Gdy nieświadom ość poczyna się ośmielać, znaczy to, że ma w sobie busolę. Ta busolą jest poczucie prawdy, często jaśniejsze w prostym umyśle niż w wymyślniejszym.
Nieświadomość zachęca do spróbowania; jest to marzenie a zaciekawione marzenie jest siłą. Świadomość czasem odbiera odwagę a często odstręcza.
Gama, gdyby był uczonym, nie byłby się odważył na okrążenie Przylądka Burz. Gdyby Krzysztof Kolumb był dobrym kosmografem, nie byłby odkrył Ameryki.
Z tych, którzy dostali się na szczyt góry Mont-Blanc, drugim dopiero był uczony Saussure, pierwszym był pasterz Balmat.
Przypadki takie, powiedzmy to mimochodem, są wyjątkowe i nie ujmują nauce, która nazawsze pozostanie ogólnem prawidłem. Znaleźć może i nieświadomy, ale tylko uczony szuka.
Krypa ciągle stała na kotwicy w zatoce Człowieka, gdzie morze pozostawiało ją w spokoju. Gilliatt wszystko tak urządził, by mu było łatwiej dostawać się do niej. Poszedł też tam i wymierzył w wielu miejscach jej poprzeczne belki, a zwłaszcza środkową. Potem powrócił na Durandę i rozmierzył największą szerokość płyty, na której stała maszyna. Szerokość ta, rozumie się nie licząc kół, wynosiła o dwie stopy mniej, aniżeli środkowa belka krypy. A zatem maszyna mogła pomieścić się na krypie.
Ale jakim sposobem ją tam przenieść?