Pracownicy morza/Część druga/Księga druga/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Pracownicy morza
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1929
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. Les Travailleurs de la mer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Sub umbra .

Czasami w nocy Gilliatt roztwierał oczy i spoglądał w ciemność.
Czuł się dziwnie wzruszonym.
Oko wpatrujące się w ciemność — żałobna to sprawa; trwoga.
Cień wywiera nacisk.
Niewysłowione sklepienie cieniów; wysoka, niepodobna do zgłębienia ciemność, światło przymięszane do tej ciemności — ale światło nie wiedzieć jakie, zwyciężone i ponure. Jasność na proch roztarta — jest li to nasienie? może popiół? Miljony pochodni a żadnego oświetlenia, rozległe rozpromienienie niewyjaśniające swej tajemnicy; rozkład ognia na proch, który wydaje się być zatrzymanem stadem lecących iskier, nieład wiru i bezwładność grobu, zadanie przedstawiające otwór przepaści; zagadka ukazująca i ukrywająca swe oblicze, nieskończoność pod pokrywą ciemności. — Oto jest noc. Tyle smutnych rzeczy — to gniecie człowieka.
To zbiorowisko tylu naraz tajemnic kosmicznych i fatalnych — cięży ludzkiej głowie.
Nacisk cienia oddziaływa w odwrotnym kierunku na rozmaite dusz rodzaje. Wobec nocy człowiek uznaje się niezupełnym. Widzi ciemność i czuje swą ułomność. Czarne niebo, to jak człowiek ślepy. Człowiek oko w oko z nocą, uchyla się, pada na twarz, bije czołem, czołga się ku norze, lub szuka skrzydeł. Prawie zawsze chce uciec od tej bezkształtnej obecności, nieznanej potęgi. Pyta sam siebie, co to jest? i drży, korzy się — bezwiedny. Czasem znowu chce iść ku ciemnicy.
Iść — dokąd?
Tam.
Tam? Co to jest? i co jest tam?
Jest to widocznie ciekawość rzeczy wzbronionych; z tej bowiem strony wszystkie mosty dokoła człowieka są zerwane. Niema arki w potopie nieskończoności. Ale to co wzbronione — przyciąga, bo jest przepaścią. Gdzie noga dostać się nie może, tam wzrok dostać się może; gdzie wzrok się czuje powstrzymany — tam myśl dosięga. Niema człowieka, jakkolwiek byłby słaby i niedołężny, któryby nie doświadczył swej natury. Człowiek wobec nocy jest albo badaczem, albo zdumionym. Dla jednych jest to granica, przestrzeń dla drugich. Widowisko nie jest radosne, a mięsza się doń nieokreśloność.
Jestli noc pogodna? To głębia cieniów. Jestli burzliwa? To głębia dymu. Bezgraniczność jednocześnie poddaje się doświadczeniem i odmawia na nie zezwolenia; zamknięta dla badań, otwiera się dla przypuszczeń. Niezliczone świetlane punkta czynię jeszcze czarniejszą ciemność bezdenną. Karbunkuły, iskrzenie się, gwiazdy. Uznana obecność w nieznanem; straszliwie wyzywający nakaz nie dotykania tych jasności. Są to drogowskazy twórczości w przestworzu; znaki odległości, tam, gdzie odległość już nie istnieje; jest to jakieś ponumerowanie — niemożebne, a jednak rzeczywiste, zapadłych głębin. Błyszczy jeden punkt mikroskopijny, potem drugi, potem inny, potem znów inny; to nieujętość, to ogrom. To światło jest ognistą gwiazdę, ta gwiazda słońcem, to słońce światem, ten świat — niczem. Każda liczba jest zerem wobec nieskończoności.
Te światy — będące niczem, istnieją. Uznając to, czuje się różnicę, jaka istnieje między: być niczem a nie być wcale.
Niedostępność, połączona z tem, co się nie daje objaśnić — oto czem jest niebo.
Z takiego rozpamiętywania wywiązuje się szczytny fenomen: spotęgowanie duszy przez zdumienie; Święta trwoga właściwą jest człowiekowi tylko; zwierzę nie zna tego uczucia. W tem wysokiem przerażeniu rozum znajduje swe zaćmienie i dowód swego istnienia.
Cień jest jednolity — stąd ta okropność. Jednocześnie jest on złożony — stąd przestrach. Jednolitość jego ciąży nad naszym rozumem i odejmuje chęć oporu. Złożoność jego sprawia, że oglądamy się dokoła; zdaje się, iż należałoby obawiać się nagłego zjawiska. Poddajemy się i czuwamy. Jesteśmy wobec wszystkiego, stąd poddanie się — i wobec mnóstwa, stąd nieufność. Jedność cienia zawiera mnogość — mnogość tajemniczą, widzialną w materji, uczuwaną w myśli. To milczy. Jeden powód więcej, by mieć się na baczności.
Noc — piszący te wyrazy, powiedział Już w innem miejscu — noc jest to stan właściwy i normalny specjalnego tworzenia, którego częścią jesteśmy. Dzień, krótki w swem trwaniu jak i w przestrzeni, jest tylko bliskością gwiazdy.
Powszechny cud nocy nie dokonywa się bez tarcia, a wszelkie tarcie takie, maszyny, jest kontuzją życia. Tarcie maszyny wytwarza to, co nazywamy Złem. Czujemy w tej ciemności złe, tajny zarzut boskiemu porządkowi, domniemane bluźnierstwo faktu zbuntowanego przeciw ideałowi. Złe wytwarza jakąś tysiącogłową terotologję, która zamąca rozległą jednozgodność kosmiczną. Złe wszędzie jest obecne, jako protestacja. Jest huraganem — i przeszkadza poruszeniom okrętu; jest chaosem — zawadza wykluciu się świata. Dobre posiada jedność, Złe wszędobecność. Złe zamąca życie, które jest logiką. Ono to każe ptakowi pożerać muchę, a komecie planetę. Złe w stworzeniu, to jak podskrobanie pisma.
Ciemność nocna pełna jest zawrotu. Zalewa tego, kto ją zgłębia, a on się w niej szamocze. Niema znoju, któryby mógł iść w porównanie z tem badaniem ciemności. Jest to studjum unicestwiania.
Nigdzie stanowczego miejsca dla oparcia rozumu. Punkty wyjścia, bez punktu przybycia. Skrzyżowanie sprzecznych rozwiązań, wszystkie wątpliwości przedstawiające się jednocześnie w zetknięciu; rozgałęzienie zjawisk, bezustannie zrzucających liście przy nieustającem rośnięciu; wszystkie prawa, przelewające się jedno w drugie; niezgruntowana mieszanina, sprawiająca, że minerały rozrastają się, że roślinność żyje, że myśl ma wagę, że miłość promieniuje, a siła ciężkości jest miłością; niezmierny szereg wszystkich zadań uformowany do ataku rozwijającym się frontem w ciemności bez granic; przywidzenia, szkicujące nieznane rysy; kosmiczna jednoczesność w pełni się ukazująca, nie dla oka, ale dla rozumu, w wielkiej nieujętej przestrzeni uwidomiona niewidzialność. Oto jest cień. — Pod tem wszystkiem jest człowiek.
Nie zna on szczegółów, ale w ilości zastosowanej do sity swego umysłu nosi potworny ciężar ogółu. Takie pęta pędziły chaldejskich pasterzy ku astronomji. Objawienia takie mimowolnie występują z porów stworzenia; wyziewy nauki wywiązują się pod pewnym względem same sobą i opanowują nieśwadomego. Każdy samotnik pod wpływem tego tajemniczego nasiąkania staje się często, sam o tem nie mając przeświadczenia, naturalnym filozofem.
Ciemność jest niepodzielna. Jest zamieszkała. Zamieszkała bez usunięcia jej z kategorii bezwzględności — zamieszkała też i względnie. Niepokojąca to rzecz poruszać się w tem wszystkiem. Święta twórczość wytwarza tam przemiany. Rozmysł, potęga, przeznaczenie, wyrabiają tam swe dzieła bezmierne. Okropne i wstrętne życie tam się mieści. Istnieją wielkie ruchy ciał niebieskich, rodziny gwiazd, rodziny planet, pyłek zodjakalny, Quid divinum nurtów, wypływy polaryzacje i atrakcje. Jest uścisk i antagonizm, wspaniały przypływ i odpływ wszechświatowej antytezy, swoboda nieważkości pośród stałych punktów, sok w globie, światło poza globem, atom zbłąkany, zarodek rozproszony, krzywizna zapłodnienia, spotkanie się dla zespolenia i dla walki; hojność niesłychana, odległości podobne do marzeń, krążenia o szał przyprawiające, pogrążanie się światów w nieobliczoności, cuda uganiające się za sobą w ciemnościach, mechanizm jeden do wszystkiego, oddech sfer uciekających, koła, których czuć obrót. Uczony wnioskuje, prostak zgadza się i drży, — jest coś i znika, — niezdobyte, niedostępne. Czujesz się przekonanym aż do uczuwania przemożności, czujesz na sobie jakąś czarną oczywistość. Nic nie można pochwycić. Niedotykalność dławi.
Wszędzie niezrozumiałość i nigdzie bezrozum.
Do tego wszystkiego dodajcie straszliwe zapytanie: ten byt czy jest Istotą?
Jesteś pod cieniem. Patrzysz. Słuchasz. Tymczasem ciemna ziemia idzie i toczy się. Kwiaty mają poczucie tego ogromnego ruchu: silena (lepnica) roztwiera się o jedenastej wieczorem, emerocala (szarłat) o piątej rano. Uderzająca ścisłość.
W innych głębiach kropla wody staje się światem, wymoczek rozmnaża się, olbrzymia płodność wyrusza się z żyjątka; niedostrzegalne, roztacza swą wielkość; odwrotna strona niezmierzoności ujawnia się, wodorost w godzinę płodzi tysiąc trzysta miljonów odrośli.
Co za ogromny zastęp zagadek razem wziętych! Jest tu obecne to nawet, co się już zmniejszyć nie da.
Jesteś zniewolony do wiary. Musić wierzyć — taki jest wynik. Ale wiara nie wystarcza do spokoju. Wiara ma jakąś dziwną potrzebę formy. Stąd religje. Nic niemasz bardziej ciążącego, nad wiarę bezkształtów.
Cokolwiekby przez myśl i przez zachcenie przeszło, jakikolwiek miałoby się w sobie opór, zawsze wpatrywanie się w cień nie będzie wpatrywaniem się, ale rozpamiętywaniem.
Co począć z temi zjawiskami! jak się poruszać pod ich skupieniem? Niepodobna rozłożyć cały ten nacisk. Jakie znaczenie przymierzać do tych tajemniczych zadzierzgnięć? Co za wyjaśnianie niedociekłe, nagłe, niedorzeczne, zaciemniające się samem swem mnóstwem! rodzaj jąkania się słowa! Cień jest milczeniem, ale milczenie to mówi wszystko. Z tego wypływa wspaniały wynik. Bóg! Bóg! to nieujęta świadomość. Tkwi ona w człowieku. Syllogizmy, spory, przeczenia, systemata, religje, przechodzą nie zmniejszając jej. Świadomości tej potakuje cała ciemność. Ale zamęt panuje nad resztą. Straszliwa nierozdzielność! Niewysłowiona zgodność sił ujawnia się w utrzymaniu całej tej ciemności w równowadze. Świat wisi, nic nie pada. Bezustanna i niezmierzona zmiana miejsca bez wypadków i uszkodzeń. Człowiek przyjmuje udział w tym ruchu, a ilość doznanych wstrząśnień nazywa przeznaczeniem. Gdzie się zaczyna przeznaczenie? Gdzie kończy natura? Jaka jest różnica między wydarzeniem a porą, między smutkiem a deszczem? między cnotę a gwiazdę? Godzina czyż nie jest falę? Koła w ruch wprawione, nie odpowiadając człowiekowi odbywają swe beznamiętne obroty. Gwiaździste niebo jest wymarzonym bytem kół, wahadeł i przeciwwagi. Jest to najwyższe zastanowienie, zdwojone najwyższem rozpamiętywaniem. Jest to cała rzeczywistość powiększona o całą abstrakcję. Pozatem nic niema. Czujesz się ujętym. Niema sposobu ucieczki. Widzisz siebie w zazębieniu koła, jesteś niezbędną częścią całości nieznanej; czujesz nieświadomą siłę, w tobie samym tajemniczo bratającą się z takąż nieznaną potęgą poza obrębem ciebie. Jest to wzniosła zapowiedź śmierci. Co za konanie i zarazem co za zachwyt wcielać się w nieskończoność! być przez to zespolenie doprowadzonym do przypisywania sobie samemu koniecznej nieśmiertelności, wieczności może! ktoż to wie? Czuć w cudownym napływie tego potopu niedającą się zatopić uporczywość własnego ja! patrzeć na gwiazdę i mówić: otchłanią jak i ty!
Te niezmierności — to noc.
Wszystko to, zwiększone przez samotność, ciążyło na Gilliacie.
Czy rozumiał to? nie.
Czy czuł? tak.
Gilliatt był to wielki umysł — zmącony i wielkie serce — zdziczałe.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Medard.