Pracownicy morza/Część druga/Księga druga/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Pracownicy morza
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1929
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. Les Travailleurs de la mer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Gilliatt podstawia krypę.

To ratowanie maszyny zamierzone przez Gilliatta było, jak już powiedzieliśmy, prawdziwem wydobyciem jej z więzienia a znaną jest cierpliwość uciekających więźni. Znaną również ich pomysłowość dochodząca do cudowności, tak jak cierpliwość do konania. Taki naprzykład Thomas uwięziony na górze św. Michała, znalazł sobie sposób ażeby schować połowę ściany w swój siennik i inny znowu w Tulle, w roku 1820 na więziennym placu służącym do przechadzek, wykrawa ołów, — jakim nożem? niepodobna odgadnąć; roztapia ten ołów na jakim ogniu? niewiadomo; wylewa ten roztopiony ołów — w jaką formę? to wiemy: w formę ulepioną z chleba. Za pomocą tego ołowiu i tej formy robi klucz, a za pomocą tego klucza otwiera zamek, którego dziurkę tylko widział. Taką niesłychaną zręczność posiadał i Gilliatt. Wlazłby on i zeszedł z urwiska Boisrosé. Był Trenckiem rozbitego statku i Latudem maszyny.
Morze dozorowało go jak stróż więzienny.
Zresztą dodoć tu należy, że chociaż deszcz dokuczał mu złośliwie, Gilliatt korzystał z niego; zrobił sobie niejaki zapas wody słodkiej. Ale pragnienie miał nieugaszone i prawie tak prędko wypróżniał swój kubeł jak go napełniał.
Pewnego dnia, był to ostatni kwietnia albo pierwszy maja, wszystko już było przygotowane.
Blat maszyny był jakby osadzony między ośmioma sznurami, idącemi od bloków, czterema z jednej strony a czterema z drugiej. Szesnaście otworów, przez które przechodziły owe sznury, zostały połączone z sobą tak na pokładzie, jak i pod dnem z pomocą różnych narzędzi. Drzewo było przerąbane siekierą, żelazo przepiłowane pilnikiem, obszycie blaszane nożycami przekrojone. Część pudła, na którem stała maszyna, była odcięta prostopadle i mogła sunąć się razem z maszyną, podtrzymując ją. Cała ta ogromna masa trzymała się tylko na łańcuchu, który sam zależał od kilku pociągnień pilnikiem. W tym punkcie roboty, tak już bliskiej końca, roztropność kazała się spieszyć.
Morze odpływało, chwila była pomyślna.
Udało się Gilliatowi wyjąć z osady wał od kół, mogący zawadzać swemi końcami i zatrzymać spuszczanie. Ciężką tę sztukę żelaza potrafił on umieścić prostopadle w obrębie samej maszyny.
Czas już było kończyć. Gilliatt, jak już powiedzieliśmy, nie był wcale znużony, bo nie chciał nim być, ale znużyły mu się narzędzia. Kucie żelaza stało się już prawie niepodobieństwem; kamienne kowadło pękło, maszyna dmuchająca działała coraz gorzej, w małym spadku hydraulicznym potworzyły się od wody morskiej pokłady solne i zawadzały ruchowi przyrządu.
Gilliatt udał się do zatoki Człowieka, przejrzał krypę, zapewnił się, że wszystko jest w dobrym stanie, a zwłaszcza cztery kółka osadzone po dwa w każdym boku; potem podniósł kotwicę i wiosłując podpłynął do skał Douvres.
Przestrzeń między temi skałami mogła pomieścić krypę. Było tam dość głębi i dość szerokości. Pierwszych zaraz dni przekonał się Gilliatt, że krypą można podpłynąć pod samą Durandę.
Rzecz to jednak była nader trudna, wymagała nadzwyczajnej uwagi. Wsunięcie to łodzi pomiędzy skały było tem mozolniejsze, iż dla dokonania tego co Gilliatt zamierzał, wypadało, by krypa wpłynęła sterem naprzód. Trzeba było koniecznie, by maszt i reje krypy znajdowały się poza obrębem rozbitego statku, od strony wejścia do cieśniny.
To utrudnienie czyniło manewr kłopotliwym dla samego nawet Gilliatta. Nie można tu było jak w zatoce Człowieka, skończyć jednem uderzeniem wiosła; wypadało jednocześnie popychać, ciągnąć, wiosłować i sondować. Gilliattowi przeszedł na tem najmniej kwadrans. Wszakże zrobił co chciał.
W piętnaście czy dwanaście minut krypa była ustawiona, prawie osadzona pod Durandą. Za pomocą dwóch swoich kotwic Gilliatt zatrzymał ją w miejscu. Większa z nich zapuszczona została od strony, z której należało obawiać się najsilniejszego wiatru, to jest od zachodu. Potem za pomocą lewara i windy, Gilliatt spuścił do krypy dwie skrzynie zawierające rozebrane koła. Skrzynie te stanowiły balast.
Uwolniwszy się od nich, Gilliatt przywiązał do haka znajdującego się na końcu łańcucha windy, sznury od bloków.
Przy czynności, którą przedsiębrał Gilliatt, wady krypy stawały się jej zaletami. Nie miała ona pokładu, zatem ciężar mógł mieścić się głębiej, na samem dnie. Maszt jej osadzony był na przodzie, może nawet zanadto na przodzie; więc dla ciężaru pozostawało więcej miejsca; tym sposobem maszt, znajdując się zewnątrz szczątków Durandy nie zawadzał przy wyjściu. Krypa była podłużna, co jest najlepszą formą statku morskiego.
W tem Gilliatt spostrzegł, iż zaczyna się przypływ morza; spojrzał skąd wiatr.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Medard.