Pracownicy morza/Część pierwsza/Księga pierwsza/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pracownicy morza |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Grafia |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Felicjan Faleński |
Tytuł orygin. | Les Travailleurs de la mer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zdania co do Gilliatta były podzielone.
Jeżeli kobieta ma siedmiu synów, jednego po drugim, to siódmy z nich jest strzygą. Nie będzie takim, gdy choć jedna dziewczyna chłopców przegrodzi.
Otóż Gilllatte miano za takiego strzygę, albo też, ta pochodzi z takiego samego gniazda co i Robert-djabeł.
U strzygi znajduje się koniecznie wyciśnięte na jakiejkolwiek części ciała wyobrażenie kwiatu lilji; to jej nadaje moc leczenia skrofułów, tak dobrze jak królom Francji. Strzyga znajduje się potrochu w całej Francji, głównie zaś w okolicach Orleanu. W Gatinais każda wioska posiada jednę. Dla wyleczenia skrofułów dość jest by taki człowiek dmuchnął na ranę, lub dotknął jej swym liljowym kwiatem. Leki takie, szczególnie udają się w noc Wielko-piątkową. Przed dziesięcią laty do jednego bednarza, nazwiskiem Foulon, posiadającego własny wóz i konia, udawano się po radę z całego obwodu Beauce. By zapobiedz jego cudom, musiano aż wezwać żandarmów. U niego kwiat lilji był na lewej stronie poniżej piersi. Inni miewają go w innych miejscach.
Tego rodzaju istoty znajdują się w Jersey, Aurigny i Guernesey; wypływa to bezwątpienia z praw, jakie Francja ma do Normandji. Bo gdyby tak nie było, to na cóż ów kwiat lilji?
Na wyspach kanału znajdują się też I skrofuliczni; dlatego potrzeba tam lekarzy na tę chorobę.
Kilka osób było raz obecnych przy tem, jak się Gilliatt kąpał w morzu i zdawało się im jakoby widzieli na jego ciele kwiat lilji. Zapytany o to, zamiast odpowiedzieć zbył ich śmiechem. Bo i on się czasami śmiał jak inni ludzie. Od owego czasu nie widziano już go więcej w kąpieli, której używał tylko w miejscach niebezpiecznych i samotnych; prawdopodobnie czynił to w nocy, przy świetle księżyca; że to rzecz podejrzana, łatwo zgodzić się na to.
Ci którzy utrzymywali uporczywie, że Gilliatt jest synem szatana, mylili się widocznie. Powinni byli wiedzieć, iż tacy znajdują się tylko w Niemczech. Ale przed pięćdziesięciu laty Valle i Saint-Sampson były jeszcze krajami ciemnoty i nieświadomości.
Dziś, gdyby kto wierzył, że na wyspie Guernesey ktokolwiek jest synem szatana — uważanoby to na pewno za przesadę.
Rady Gilliatta zasięgano dlatego już samego, że mu nie ufano. Wieśniacy ze strachem mówili mu o swych niemocach. W tego rodzaju trwodze leży ufność; a na wsi im bardziej podejrzany jest lekarz, tem skuteczniejsze lekarstwo. Gilliatt miał własne swoje leki, które mu przekazała zmarła kobieta; udzielał ich każdemu kto żądał i nie brał za to pieniędzy. Leczył zastrzały przykładając zioła, jakimś odwarem przerywał gorączkę; aptekarz w Saint-Sampson przypuszczał, że to był odwar chininy. Najmniej życzliwi chętnie przyznawali, że Gilliatt był niezłym do rady w chorobach wymagających leków zwyczajnych; ale jeżeli go jaki skrofuliczny prosił, by mu pozwolił dotknąć się kwiatu lilji, Gilliatt za całą odpowiedź zamykał mu drzwi przed nosem; uporczywie wzbraniał się robić cuda, co jest śmiesznością w czarowniku. Nie bądź czarownikiem; ale kiedy nim jesteś, rób co do ciebie należy.
Od tej powszechnej dla Gilliatta nieżyczliwości było parę wyjątków. Jmcipan Landoys z Cios Landés pisał i utrzymywał w parafji Saint-Pierre-Port księgi urodzeń, zaślubin i zejść. Chełpił się on pochodzeniem od podskarbiego Wielkiej Brytanji Piotra Landoys powieszonego w r. 1485. Pewnego dnia imcipan Landoys, kąpiąc się, pomknął się zadaleko w morze i omal nie utonął. Gilliatt rzucił się do wody; sam tylko co nie zginął, ale uratował pisarza. Od owego dnia Landoys przestał źle mówić o Gilliacie. Tym zaś, których to dziwiło, odpowiadał: jakże chcecie bym nienawidził człowieka, który mi nic złego nie zrobił, a oddał mi przysługę? Do tego nawet doszło, że pisarz polubił niejako Gilliatta. Był to człowiek bez przesądów. Nie wierzył w czarowników. Śmiał się z tych, którzy obawiali się upiorów. Sam miał łódkę i w wolnych chwilach łowił ryby dla zabawy, ale nigdy nie widział nic nadzwyczajnego, wyjąwszy raz przy świetle księżyca białą kobietę unoszącą się nad wodą, a jeszcze i w tem nie był pewnym swego. Moutonne Gahy, czarownica z Torteval, dała mu małą torebkę, która przywiązana pod chustką na szyi chroniła od złych duchów; pisarz drwił z tej torebki i nie wiedział co się w niej znajduje; nosił ją jednak, czując się bezpieczniejszym, gdy miał taki talizman na szyi.
Kilka śmielszych osób odważyło się w ślad za imci panem Landoys zaświadczyć, iż za Gilliattem przemawiają niektóre łagodzące okoliczności, pozory niejakich zalet: trzeźwość, powstrzymywanie się od ginu i tytuniu; niekiedy oddawano mu tę piękną pochwałę: Nie pije, nie pali, nie zażywa i nie żuje...
Ale trzeźwość jest przymiotem dobrym tylko w połączeniu z innemi.
Publika miała wstręt do Gilliatta.
Niechby sobie było co chciało, to pewne, że Gilliatt mógłby leczyć skrofuły jako czarownik.
Ale cóż? gdy raz w Wielki piątek, o północy, to jest w chwili najwłaściwszej do leków tego rodzaju, wszyscy skrofuliczni z całej wyspy, każdy z własnego natchnienia, czy też umówiwszy się poprzednio tłumnie podstąpili pod dom Gilliatta i załamując ręce błagali go, by ich wyleczył; on odmówił. Przekonano się wtenczas o jego złem sercu.