Prostaczek/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Prostaczek |
Pochodzenie | Powiastki filozoficzne / Tom drugi |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia »Czasu« w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
X. przeor, czując się nieco w wieku, i rozumiejąc iż Bóg zesłał mu bratanka na pociechę jego starości, ułożył sobie w głowie, że mógłby mu przekazać swój urząd duchowny, gdyby mu się udało ochrzcić go i skłonić do włożenia sukienki Zakonu.
Prostaczek miał wyborną pamięć. Wrodzona krzepkość dolnobretońska, zahartowana klimatem Kanady, dała głowie jego taką tęgość, iż, kiedy w nią było tłuc, zaledwie że czuł cośkolwiek, co zaś wyryto wewnątrz, nie zacierało się nigdy. Nigdy niczego nie zapomniał. Inteligencyę miał żywą i jasną; ponieważ dzieciństwa jego nie przeładowano niepotrzebnemi bredniami, któremi dławią je u nas, pojęcia wchodziły w jego głowę nie zaćmione niczem. Przeor postanowił wreszcie dać mu do czytania Nowy Testament. Prostaczek wchłonął go z wielką przyjemnością; ponieważ jednak nie wiedział gdzie i kiedy zdarzyły się wszystkie te przygody, nie wątpił iż teatrem wypadków była Dolna Bretania i przysiągł że obetnie nos Kajfaszowi i Piłatowi, o ile spotka kiedy tych hultajów.
Stryjaszek, uradowany temi dobremi skłonnościami, oświecił go w krótkim przeciągu czasu; pochwalił jego zapał, ale pouczył go iż zapał ten jest zbyteczny, ile że ludzie ci pomarli jakieś tysiąc sześćset dziewięćdziesiąt lat temu. Niebawem, Prostaczek nauczył się prawie całej książki na pamięć. Zadawał czasami pytania, które stawiały przeora w wielkim kłopocie. Często zniewolony był radzić się księdza de Saint-Yves, który, nie wiedząc co odpowiedzieć, sprowadził dolnobretońskiego jezuitę iżby dokończył nawrócenia Hurona.
Wreszcie, łaska podziałała: Prostaczek przyrzekł zostać chrześcijaninem. Nie wątpił, iż trzeba mu będzie zacząć od poddania się obrzezaniu. „Nie widzę bowiem, mówił, w książce, którą mi dano do czytania, ani jednej osobistości aby nie była obrzezana: oczywistem jest tedy, że muszę uczynić ofiarę ze swego napletka; im prędzej, tem lepiej“. Nie namyślał się długo; posłał do miasteczka po chirurga, i prosił o dokonanie zabiegu, mniemając iż niezmiernie ucieszy tym faktem pannę de Kerkabon i całe towarzystwo. Frater, który nie pełnił jeszcze podobnego rękoczynu, uwiadomił rodzinę, która podniosła krzyk. Poczciwa Kerkabońcia drżała, aby bratanek, chłopiec rezolutny i chybki do czynu, nie uczynił sobie tej operacyi sam i bardzo niezręcznie, i aby nie wynikły stąd smutne następstwa, któremi damy interesują się zawsze przez dobroć serca.
Przeor sprostował pojęcia Hurona: przedstawił mu, że obrzezanie wyszło już z mody, że chrzest jest o wiele łagodniejszy i bardziej zbawienny; że zakon łaski inny jest niż zakon surowości. Prostaczek, który miał wiele prawości i rozsądku, spierał się, ale uznał swój błąd (co jest, w Europie, między dysputującymi dość rzadkie); wreszcie przyrzekł dać się ochrzcić kiedy rozkażą.
Trzeba było, najpierw, wyspowiadać się: i to było najtrudniejsze. Prostaczek miał wciąż w kieszeni książkę, którą dostał od stryjaszka. Nie znalazł tam, aby bodaj jeden z apostołów się spowiadał, i to uczyniło go bardzo opornym. Przeor zamknął mu usta, pokazując, w liście św. Jakóba młodszego, słowa, które tyle krwi psują heretykom: Wyznawajcie swoje grzechy jedni drugim. Huron zamilkł i wyspowiadał się Franciszkaninowi. Kiedy skończył, wywlókł Ojca z konfesyonału chwytając go krzepkiem ramieniem, zajął jego miejsce, jego zaś rzucił na kolana przed sobą: „Nuże, przyjacielu, powiedziano jest: Wyznawajcie swoje grzechy jedni drugim; ja ci powiedziałem moje, nie wyjdziesz stąd, póki mi nie opowiesz swoich“. To mówiąc, gniótł go tęgo kolanem. Franciszkanin zaczął drzeć się na cały kościół. Zbiegli się ludzie i ujrzeli katechumena, jak dławił mnicha w imię św. Jakóba młodszego. Radość ochrzczenia hurońsko-angielskiego Dolnobretończyka była tak wielka, iż darowano mu te wybryki. Wielu nawet teologów było zdania iż spowiedź nie była potrzebna, skoro chrzest zastępuje wszystko.
Umówiono dzień z biskupem z Saint-Malo, który, jak można sobie wyobrazić, mile połechtany nadzieją ochrzczenia Hurona, przybył we wspaniałym stroju, otoczony klerem. Panna de Saint-Yves, błogosławiąc Boga, włożyła najpiękniejszą suknię i posłała po fryzyerkę do Saint-Malo, aby godnie wystąpić na ceremonii. Lubiący pytania delegat przybył wraz z całą okolicą. Przystrojono wspaniale kościół, ale, kiedy trzeba było Hurona zaprowadzić do zakrystyi, okazało się że go niema.
Stryj i ciotka rozwinęli poszukiwania. Mniemano, iż, wedle zwyczaju, poszedł na polowanie. Uczestnicy rozbiegli się po lasach i siołach: ani śladu Hurona.
Zaczęto się obawiać, czy nie wrócił do Anglii. Przypominano sobie, iż mawiał że bardzo lubi ten kraj. Przeor i jego siostra byli przeświadczeni iż w krainie tej chrzest jest nieznany, i drżeli o duszę bratanka. Biskup, stropiony, zabierał się do odwrotu. Przeor i X. de Saint-Yves byli w rozpaczy. Delegat wypytywał wszystkich przechodniów ze zwykłą powagą. Panna de Kerkabon płakała; panna de Sainte-Yves nie płakała, ale wydawała głębokie westchnienia, świadczące o jej upodobaniu w sakramentach. Przechadzały się smutno wśród wierzb i trzcin okalających pobliską rzekę, kiedy ujrzały, w pośrodku rzeki, dużą postać dość białą, z rękami skrzyżowanemi na piersiach. Wydały głośny krzyk i odwróciły się. Ale, niebawem, ciekawość przemogła wszelkie inne względy; obie panienki wślizgnęły się nieznacznie między trzciny, i, upewniwszy się że ich nikt nie widzi, starały się zobaczyć co to takiego.