Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/LII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Cyd Hamet powiada, że Don Kichot, ozdrowiawszy ze swych podrapań, przyszedł do tej myśli, że życie próżne, jakie prowadził w tym zamku, było całkiem przeciwne profesji rycerstwa błędnego, do którego zakonu należał; umyślił zatem pożegnać księstwo, aby udać się do Saragossy i wziąć udział w gonitwach, które w tym czasie miały się tam odprawiać. Mniemał, że jako zwycięzca otrzyma tam w nagrodę zbroję piękną, jak to jest w obyczaju w turniejach rycerskich. Pewnego dnia, siedząc u stołu z księstwem, miał już oświadczyć im zamysł swego przedsięwzięcia i prosić o odpuszczenie go, gdy wtem we szły przez główne drzwi komnaty dwie damy (które później dopiero za takie uznał) całe w żałobie, od stóp do głowy. Jedna z nich, zbliżywszy się do Don Kichota, padła, jak długa do nóg naszego rycerza i, przyciskając usta do jego stóp, poczęła wydawać tak bolesne, smutne i głębokie westchnienia, że wszyscy ci, którzy ją widzieli i słyszeli, pomieszani zostali. Książe i księżna domyślali się, że musi to być jakaś nowa sztuczka, co ją ich ludzie na psotę Don Kichotowi wynaleźli, widząc jednak gwałtowność, z jaką ta dama płakała, wzdychała i jęczała, sami nie wiedzieli, co o tem myśleć i trwali w zastanowieniu, dopóki Don Kichot, zdjęty litością, nie podniósł strapionej niebogi z ziemi, prosząc ją, aby zdjęła zasłonę z twarzy, zalanej łzami. Dama usłuchała prośby rycerza i okazała to, czego nikt się nie spodziewał: oblicze donji Rodriguez, ochmistrzyni książęcego domu. Druga dama była jej córką, której syn bogatego wieśniaka niecnotę wyrządził. Wszyscy, którzy znali ochmistrzynię Rodriguez, zadziwili się srodze, osobliwie, zaś księstwo, bo chociaż poczytywali Rodriguez za stworzenie głupie i z rozumu obrane, nie sądzili jednak, że będzie ona zdolna do podobnych szaleństw.
Mówiąc pokrótce, dama Rodriguez, obróciwszy się do księcia i księżnej, rzekła: „Proszę najpokorniej Wasze Wysokości, o pozwolenie rozmówienia się z panem Don Kichotem, gdyż jest to konieczne, abym wyszła z honorem z zatrudnienia, w które mnie wprawiła swywola zuchwałego niegodziwca“. Książę odparł, że daje przyzwolenie i że dama Rodriguez może oznajmić śmiało panu Don Kichotowi o wszystkiem, co zechce. Wówczas dama, obróciwszy się do naszego rycerza, rzekła: — Przed niewielu dniami, waleczny rycerzu, oznajmiłam Wam zdradę i podstęp, jakich użył ów gbur niegodny, aby osławić moją córkę najdroższą i nieszczęśliwą, która tu się przytomna znajduje. Przyrzekłeś mi, WPan, podjąć się jej obrony i naprawić krzywdę, jej uczynioną. Owóż dowiaduję się teraz, że zamierzasz z tego zamku wyjeżdżać, aby wyruszyć na poszukiwanie przygód, które oby ci Bóg pomyślne zdarzył. Dlatego pragnęłabym, abyś Wpan, wprzód nim w drogę wyruszysz, wyzwał tego zuchwałego prostaka i przymusił go, iżby się ożenił z córką moją, dopełniając obietnicy, co ją dał, nim jej plugastwo wyrządził. Sądzić, aby książę, mój pan, uczynił mi sprawiedliwość, to szukać gruszek na wierzbie, z przyczyny tajnej okoliczności, o której WPanu namieniłam. Niechaj Bóg da Waszej Miłości zdrowie wyborne, mnie zaś i córki mojej nie opuszcza.
Don Kichot odparł z najwyższą i uroczystą powagą: — Wstrzymajcie swe łzy, pani ochmistrzyni, lub lepiej rzekłszy, otrzyjcie je i pohamujcie te wzdychania. Podejmuję się uczynić słuszność jej córce, która lepiejby była uczyniła, nie dając pochopnie wiary obietnicom jednego z tych miłośników, którzy łatwo zwykli obiecywać, a rzadko słowa dotrzymać. Tak zatem, za pozwoleniem Księstwa Ichmościów, zaraz wyruszę, aby tego zuchwałego młodzieńca odszukać; zaś odnalazłszy go, wyzwę go na pojedynek i uśmiercę tylekroć, ile razy odmówi uiścić swego przyrzeczenia. Najistotniejszym obowiązkiem powołania rycerskiego jest przebaczać pokornym i karać wyniosłych, chcę rzec, być pomocny uciśnionym i wygubiać prześladowców. — Nie potrzeba się WPanu turbować — rzekł książę — szukaniem tego gbura, na którego uskarża się pani ochmistrzyni; również nie ma potrzeby żądać ode mnie zezwolenia na wyzwanie go. Trzymam go za wyzwanego dostatecznie i podejmuję się posłać mu to wyzwanie, aby je przyjął i stanął tu na zamku, aby odpowiedzieć. Dam wolne pole obu rycerzom, z zachowaniem warunków, w takich spotkaniach przyzwoitych, jednakich obydwóm udzielając praw i słuszności, do czego obowiązani są panowie i książęta, dozwalający na takie spotkania, w granicach swych posiadłości.
— Z tym glejtem a przyzwoleniem, Waszej Wysokości — odparł Don Kichot — oświadczam na ten raz i chwilę, że odstępuję praw szlachectwa, poniżając się do stanu obraziciela i równając się z nim, aby go uczynić zdolnym do potykania się ze mną. Chociaż więc tu obecny nie jest, wyzywam go dlatego, iż był wiarołomcą i zdradził tę biedną panienkę, która dawniej była dziewicą, teraz zaś już nią nie jest, z jego, winy; chcę, aby dotrzymał słowa i pojął ją w prawe stadło, albo też zginął w tym pojedynku. To rzekłszy, zdjął jedną rękawicę i rzucił ją na środek sali. Książę podniósł ją, powtarzając, że przyjmuje wyzwanie, w imieniu swego wasala, i że naznacza dzień spotkania szósty od dzisiejszego, zaś miejsce bitwy na dziedzińcu zamku, ze zwykłą bronią rycerzy: dzidą, tarczą, koszulką drucianą i innym rynsztunkiem, dobrze przejrzanym przez sędziów spotyczki, tak, aby nie było zdrady, podejścia lub jakiegoś inkluza. Aliści nadewszystko trzeba wprzód — przydał książę — aby poczciwa ochmistrzyni i ta panienka — winowajczyni poruczyły sprawę swoją JWPanu Don Kichotowi i na niego się zdały, bowiem w przeciwnym razie nic nie będzie można uczynić i całe to wyzwanie bez skutku pozostanie.
— Powierzam swoją sprawę JWPanu Don Kichotowi — odparła ochmistrzyni, „I ja takoż“ — dodała jej córka, cała tonąca we łzach i pełna wstydliwości.
Gdy umowa już została zawarta i gdy książę namyślił się, co mu w tym wypadku uczynić należało, damy w żałobie opuściły komnatę. Księżna rozkazała, aby poczynając od tego dnia, nie były traktowane jako białogłowy na jej służbie pozostające, lecz jako damy-błędne, które przybyły do jej domu, aby sprawiedliwości się domagać. Wyznaczono im zatem osobną komnatę, jak dla gości, ku niemałemu zadziwieniu służby dworskiej, nie wiedzącej, czegoby można spodziewać się, po prostactwie i bezczelności damy Rodriguez i jej córki.
Tymczasem, jakby na dopełnienie tego święta i ostatnich na uczcie wetów, wszedł do sali zamkowej paź, który woził był listy i upominki do Teresy Pansy, żony gubernatora Sanczo Pansy. Księstwo wielkie ukontentowanie odnieśli z jego przybycia, pragnęli bowiem dowiedzieć się, co mu się przydarzyło w jego podróży. Poczęli rozpytywać się zatem, jednakoż paź im odpowiedział, że nie może opowiedzieć o wszystkiem, w krótkich słowach, a do tego w przytomności tak wielu osób — prosił przeto, aby Ich Wysokoście odłożyć zechciały wysłuchanie tej opowieści do chwili, gdy pozostaną sami, tymczasem zaś zabawiły się listami. Rzekłszy te słowa, wyciągnął zza pazuchy dwa listy i powierzył je rękom księżnej. Na jednym z nich widniał napis: List do JWPani Księżnej, która nie wiem, gdzie się znajduje, na drugim: Do mego męża Sanczo Pansy, gubernatora i wielkorządcy wyspy Baratarja, któremu oby Bóg zdarzył więcej szczęśliwych lat, niźli mnie samej.
Księżna cała drżała z niecierpliwości, takiem bowiem pragnieniem pałała, aby list ten jaknajprędzej przeczytać. Wkońcu otworzywszy, przeczytała go na stronie, upewniwszy się zasię, że może go także w głos przeczytać, tak, aby książę i wszyscy przytomni z nim się zapoznać mogli, odczytała co następuje:
List, który podobało się Waszej Wysokości napisać do mnie, sprawił mi radość niezmierną, bowiem, prawdę rzekłszy, bardzo go pożądałam. Łańcuch korali jest piękny nad podziw, zaś ubiór myśliwski mego męża wcale za nim w tyle nie pozostaje. Cała wieś weseliła się z tego bardzo, że JWPani Księżna uczyniła gubernatorem mego męża, Sanczo Pansę, chociaż nikt temu wierzyć nie chce, zwłaszcza zaś bakałarz Samson Karrasko i pleban Mikołaj. Ja jednak, mówiąc prawdę, wcale o to nie dbam; ponieważ jest tak, jak jest, niechaj każdy gada, co sam chce. Mimo to, samabym w to niewierzyła, gdybym na własne oczy nie ujrzała łańcucha i sukni myśliwskiej, bowiem wszyscy w tej wsi trzymają mego męża za ociężałego prostaka i mówią, że prócz rządzenia stadem kóz, do żadnych innych rządów sposobny nie jest. Niechaj Bóg nim kieruje i prowadzi go najlepiej, wiedząc, że dzieci jego nurzają się w potrzebie. Co się mnie tyczy, Wasza Miłość, to umyśliłam (za pozwoleniem Waszej Wysokości) w tych dniach jechać do dworu, w karocy, aby tysiącom zazdrośników, o których już namieniłam, oczy na wierzch wylazły. Dlatego też proszę Waszą Wysokość, napisać do mego męża, zlecając mu, aby mi przysłał zaraz grosiwa niemało, bo u dworu jest wiele wydatków, chleb kosztuje reala, zaś funt mięsiwa trzydzieści maravedis, która to cena przez władze została ustanowiona. Jeżeli nie chce, abym jechała, niechaj zaraz mnie uwiadomi, bo mi nogi same skaczą do drogi. Moje sąsiadki i przyjaciółki powiadają, że jeżeli się wybiorę do dworu z dziećmi okazale i dobrze strojna, mąż mój stanie się znany bardziej przeze mnie, niż przez siebie samego.
Wszyscy będą się pytać mego powoziciela: „Co to są za damy, siedzące w korocy?“ — On zaś odpowie: „To Jejmoście, żona i córka JWPana Sanczo Pansy, rządcy wyspy Baratarja“. Tym sposobem Sanczo będzie rozgłoszony, ja zaś wysławiona najlepiej, jak to tylko być może, w Rzymie i gdzieindziej. Bardzo mnie to gryzie, że żołędzie tego roku nie obrodziły się u nas, jednakoż posyłam Waszej Wysokości prawie półkorca tych żołędziów, które sama po lasach zbierałam. Żałuję, że nie są tak duże, jak jajca strusie. Proszę, aby Wasza Wysokość nie zaniedbała napisać do mnie, ja zaś nie omieszkam zaraz zawiadomić Jej o mojem zdrowiu, jako i o wszystkiem, co się dzieje we wsi, gdzie pozostaję, prosząc Boga o zdrowie dla Waszej Wysokości. Sanczyka, córka moja, i Sanczyk, syn,
Odebrałam twoje pisanie, mój Sanczo ulubiony, i przysięgam ci na świętą wiarę chrześcijańską, że zaledwie dwóch palców nie dostawało, abym z radości nie oszalała. Widzisz, mój miły, gdym usłyszała, żeś został wielkorządcą, małom się na mniejscu nie rozpukła z pociechy, boś o tem słyszał dobrze, że radość, tak jak żałość, może umorzyć człowieka. Sanczyka, twoja córka, zeszczyła się po kolanach, ani się spostrzegłszy, tak była bowiem ukontentowana. Rozłożyłam przed sobą suknię, coś mi przysłał, korale, od księżnej pani, włożyłam na szyję, listy zaś w ręku trzymałam, i mimo, że posłaniec był przytomny, zdawało mi się, że wszystko, com na jawie widziała i macała, snem było, bo któżby temu kiedy uwierzył, żeby kozopas mógł zostać wielkorządcą wyspy? Wiesz dobrze, co moja matka nieboszczka mówiła, iż trzeba długo żyć, aby wiele zobaczyć. Mówię ci to dlatego, że się spodziewam więcej zobaczyć, gdy pożyję i nie zaspokoję się, dopóki cię nie będę oglądać dziarżawcą podatkowym, albo celnikiem. Chociaż powiadają, że są to djabłem podszyte urzędy, przecie wodę na swoje koło ciągną. Jejmość pani księżna oznajmi ci, ze mam chęć jechać do dworu, pomiarkuj, czy to będzie dobrze, czyli też źle i napisz mi swoją wolę. Chcę jechać w karocy, aby ci wstydu nie sprawić.
Pleban, balwierz i bakalarz, a nawet zakrystjan, nie chcą temu uwierzyć, abyś był samorządcą. Powiadają, że to wszystko udanie, albo czary, jakie się zwykły dziać twemu panu, Don Kichotowi. Bakałarz Samson Karrasco odgraża się, że chce jechać do ciebie, aby ci te głupie rządy z głowy wybić, zaś JWPanu Don Kichotowi mózg nadpsowany naprawić. Ja jednakoż śmieję się z tego, patrząc na korale, to złoto dobrze oprawne, i suknię, z której chcę zrobić kabat dla naszej córki. Posyłam żołędzie dla księżnej pani; pragnęłabym, aby ze szczerego złota były. Przyślij mi kilka sznurów pereł, jeżeli je na twojej wyspie noszą. Wieści z tej wsi są takie, że Barrucca wydała swoją córkę za mąż za malarza-paćkarza. Przybył tu do nas, aby malować wszystko, co pod rękę podpadnie. Rada gminna poradziła mu wymalować tarczę herbową Jego Królewskiej Mości nad bramą ratusza. Zażądał dwóch dukatów za swoją fatygę; dano mu je zgóry. Pracował osiem dni i po upływie tego czasu, nic nie namalowawszy, oznajmił, że nie ma nijakiej chęci takich błahych rzeczy malować. Zwrócił pieniądze, które mu dano, i mimo wszystko, ożenił się dzięki sławie dobrego rzemieślnika. To prawda, że zamienił pędzel na motykę i że biega z nią w pole, jak sam szlachcic. Syn Piotra Lobo, przyjął tonsurę i święcenia, chce bowiem księdzem zostać. Minguilla, synowicą Mingo Silvato, dowiedziawszy się o tem, natychmiast wyraziła protest, twierdząc, że obiecał ją w stadło pojąć. Złe języki mówią, że jest od niego brzemienna, ona jednak uporczywie przeczy temu. Oliwki w tym roku nie obrodziły; w całej wsi ani kropli octu znaleźć nie sposób. Przechodziła tędy kompania żołnierzy, trzy dziewczyny wiejskie poszły za nimi. Nie chcę ci pisać gdzie są teraz, być może powrócą, a nawet znajdą takich, co je w stadło wezmą, razem z ich wadami i grzechami brzydkiemi. Nasza mała Sanczyka czuje już wolę bożą — codzień z zarobku swego odkłada dwa grosze i chowa je do mieszka, zbierając na wyprawę. Jednakoż teraz, gdy stałeś się gubernatorem, nie potrzebuje już pracować. Bez troski i trudu otrzyma od ciebie stosowne wiano. Źródło na wsi wyschło. Piorun uderzył w szubienicę; pragnęłabym, aby się ze wszystkimi tak stało! Oczekuję twego odpisania, a takoż postanowienia względem mojej jazdy do dworu.
Niechaj ci Bóg udzieli więcej lat niż mnie, a przynajmniej równie tyle; bowiem nie chciałabym samego cię na świecie pozostawiać.
Listy zostały wysławione. Śmiano się z nich, szacowano je wielce i podziwiano. Na dobitek przybył umyślny, który przywiózł list Sanczo Pansy do Don Kichota. Gdy odczytano go również w głos, zaczęto powątpiewać, czy gubernator odznacza się brakiem rozumu. Księżna udała się na swoje pokoje, aby dowiedzieć się od pazia, co mu się przytrafiło we wsi Sanczo Pansy. Opowiedział jej o wszystkiem szczegółowie, nie zapominając o żadnej okoliczności. Paź wręczył księżnej żołędzie, a prócz tego ser, którym obdarzyła go Teresa, mówiąc, że jest wyśmienity i że nie ustępuje wcale serom z Tronchón. Księżna przyjęła te dary z wielkiem ukontentowaniem. Pozostawiamy ich wszystkich, aby opowiedzieć o końcu rządów wielkiego Sanczo Pansy, kwiatu i zwierciadła wszystkich wyspiarskich gubernatorów.