Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XXXVI
KTÓRE OPOWIADA O DZIWNEJ I NIGDY NIE SŁYSZANEJ PRZYGODZIE DAMY DOLORYDY, ZWANEJ TAKŻE GRABINIĄ TRIFALDI, A TAKOŻ O LIŚCIE, KTÓRY SANCZO PANSA NAPISAŁ DO SWEJ ŻONY, TERESY PANSY

Marszałek książęcego dworu był człek przemyślny, wesoły i mający dowcipu biegłość. Ów udał osobę Merlina, całą już opowiedzianą przygodę, przysposobił i napisał wiersze, które wypowiedział młody pazik, za Dulcyneę przebrany. Teraz zasię, za zgodą i przy udziale pary książęcej, wynalazł inną przygodę, pełną przemyślności i krotochwilności. Nazajutrz księżna spytała Sanczę, jeżeli już był zaczął pokutę, którą dał odprawiać dla uwolnienia Dulcynei od zaklęcia. Odpowiedział, że już i że wczorajszego wieczoru dał sobie pięć plag na rachunek zadatku. Księżna zapytała znów, czem się biczował?
— Ręką — odparł Sanczo.
— Ale to — rzecze Księżna — jest raczej łechtać się i głaskać, niż grzmocić. Mniemam, że mag Merlin nie będzie ukontentowany z tego pobłażania. Trzeba, aby Sanczo używał dyscypliny z surowego rzemienia, na którym są kulki żelazne umocowane, albo pomietelka z głogu, tak, żeby się lepiej dały poczuć te uderzenia. Każda nauka bowiem coś kosztuje, a wolność tak znakomitej damy, jaką jest księżniczka Dulcynea, łatwo i za podły okup przyjść nie może. A do tego wiedz, mój Sanczo, że uczynki miłosierne, których się dokonuje niedbale i z leniwem opieszalstwem, nie mają żadnej zasługi i ważności.
Na to odparł Sanczo:
— Niech mi Wasza Dostojność da dyscyplinę, albo puślisko odpowiednie. Będę się niem biczował, nie przyczyniając sobie wiele bólu, bo trzeba, żeby Wasza Dostojność wiedziała, iż chociażem prostak, ciało moje jest raczej z bawełny, niźli z janowca; dla korzyści bliźniego, nie będę się siekał na kawałki.
— A więc niech i tak będzie — odparła księżna — dam ci jutro dyscyplinę, która się zgodzi z miętkością twojej skóry, jakby była jej rodzoną siostrą.
Sanczo Pansa rzekł:
— Wiedzcie, Wasza Dostojność, żem napisał list do Teresy Pansy, mojej żony, w którym jej donoszę o wszystkiem, co mi się zdarzyło po moim odjeździe z domu; mam go za pazuchą, brakuje jeszcze podpisania. Chciałbym, aby Wasza Dostojność list ten przeczytała, gdyż zdaje mi się, że jest napisany wielkorządczym kształtem, czyli tak jak gubernatorowie pisywać zwykli.
— A któż go składał? — spytała Księżna?
— Panno Święta — zawołał Sanczo — a któż miał składać, jeżeli nie ja, grzesznik niegodny?
— Czyli go sam pisałeś? — spytała Księżna.
— Ach nie — odpowie Sanczo — bo nie umiem czytać, ani pisać, ledwie swoje imię nagryzmolę.
Obaczymy go — powie Księżna — pewna jestem, że dajesz w nim dowody umysłu bystrego!
Sanczo sięgnął za suknię i wydobył list otwarty. Księżna wzięła go do rąk i przeczytała co następuje:

LIST SANCZO PANSY DO TERESY PANSY, JEGO ŻONY

Chociaż mnie tęgo grzmocili, miałem pozór rycerza, — jeżelim dostąpił urzędu, siła plag mnie to kosztowało. Teraz tego nie zrozumiesz, Tereso, ale innego czasu dowiesz się lepiej. Muszę ci oznajmić, białogłowo, żem umyślił, abyś jeździła karetą, jest to dla nas rzecz wielkiej wagi, gdyż tylko koty piechota chadzają. Żoną wielkorządcy jesteś, bacz, aby nikt nie śmiał się z ciebie wydwarzać. Posyłam ci teraz suknie myśliwskie zielone, które mi dała księżna. Sporządź je tak, aby była spódnica i kaftan dla naszej małej Sanczyki. Don Kichot, mój pan, jakom słyszał w tym kraju, jest mądrym głupcem i uciesznym szaleńcem, ja zaś mu w tem nie ustępuję kroku. Byliśmy w jaskini Montesinos i mądry Merlin ułapił w lot sposobność, aby na mnie zdać odczarowanie Dulcynei z Toboso, którą tam u nas zowią Aldonzą Lorenzo; mam to odmamienie odbyć trzema tysiącami trzysta rózg, odliczając pięć plag, com je już sobie wymierzył; wtedy będzie odczarowana, jak jej matka, co ją porodziła. Na to żono stul gębę i nic nikomu nie powiadaj, gdyż zaraz rzeczy nasze się rozpłoszą i jedni będą mówili czarno, drudzy biało. Za kilka dni pojadę stad do moich rządów, gdzie mam wielką chęć dostać się, aby nazbierać grosiwa, bo mnie upewniono, że wszyscy nowi gubernatorowie jeno tego łakną. Rozejrzę się tam bystro we wszystkiem i oznajmię ci, czyli masz przyjechać do mnie, albo nie. Osioł nasz spasł sie, pozdrawia cię i dzieci: nie zostawiłbym go, choćby mnie Wielkim Turkiem uczyniono. Księżna, moja pani, całuje ci ręce po tysiąc razy, odwdzięcz się jej wdwójnasób, nie masz bowiem rzeczy tańszej, a zarazem większy zbvt mającej, jak komplimenta i czołobicia. Słyszałem to od mojego Pana. Pan Bóg mi nie zdarzył, żebym znów znalazł kuferek ze stem dukatów, jako tamten niedawno. Jednak się o to nie turbuj, kobieto, kto na larum dzwoni, niebezpieczeństwa unika, wszystko inny obrót weźmie, gdy rządy sprawować zacznę. Jedna rzecz mnie turbuje, to, że jak powiadają, kto raz zasmakuje tego rządzenia, ledwie sobie później łap nie ugryzie od oblizowania. Gdyby tak było, nie małoby mnie to kosztowało, chocia beznodzy i bezręcy mają w zbieraniu jałmużny swoją prebendę. Tak czy siak, musisz się stać bogata i szczęśliwa. Niech ci Bóg wszelkiej szczęśliwości i pomyślności udziela, a mnie zachowa przy życiu, do usług twoich.
Z tego zamku dnia dwudziestego lipca, Roku Pańskiego 1614.

Twój mąż i gubernator Sanczo Pansa.

Księżna, skończywszy czytanie listu, rzekła do Sanczy:
— Dostojny Wielkorządca we dwóch rzeczach nieco się myli: najprzód, że powiada, a przynajmniej daje do wyrozumienia, że te rządy wyspy są mu dane za plagi, które sobie ma wymierzyć, chocia wie dobrze i temu przeczyć nie może, że gdy książę, mój pan, urząd mu obiecywał, nikt w ten czas o biczowaniu nie myślał, dalej, że w liście tym nadmierną chciwość okazuje, a ja nie chciałabym, aby przez to ku czemuś złemu przyszło. Chciwość, miasto zysku, szkodę często przynosi, zaś gubernator łakomy nierządną sprawiedliwość wymierza.
— Nie z umysłu to rzekłem — odparł Sanczo — ale jeśli Waszej Dostojności się zdawa, że list jest nie taki, jaki być powinien, nic innego nie pozostaje, jak podrzeć go i nowy na jego miejsce napisać.
— Mógłby okazać się jeszcze gorszy — odparła księżna — list jest dobry i chcę, aby go książę obaczył.
Później udali się do ogrodu, gdzie mieli tego dnia jeść obiad. Księżna pokazała list księciu, który, czytając go, miał wielką uciechę. Zasiedli do obiadu, a gdy ze stołów uprzątnięto i gdy zabawiali się dyskursami z Sanczo Pansą, niespodzianie słyszeć się dał żałosny głos fletu i chrypliwy huk bębna. Wszyscy przytomni wydawali się być zadziwionymi, usłyszawszy te pomieszane, smutne i wojenne grania. Don Kichot ze wzruszenia, co nim owładło, nie mógł usiedzieć na miejscu. O Sanczy powiedzieć jeno można, iż ze strachu przymknął do księżnej, ucieczki jego zwykłej, i że ukrył się za suknia swojej pani. Melodja, którą słyszeli, była melancholijna i żałośliwa wielce. Gdy wszyscy tak zacudowani byli, ujrzeli wchodzących do ogrodu dwóch ludzi w płaszczach żałobnych, tak długich, że wlokły się one po ziemi. Każdy z nich bił w bęben, czarnym suknem okryty; obok nich szedł flecista, czarny jak smoła. Za tymi trzema następował człowiek ogromnej postury, odziany w suknię jeszcze czarniejszą. Jej powiewające poły były wielce szyrokie. Był przepasany temblakiem czarnym, na którym zwieszało się ogromne szablisko w czarnej pochwie. Twarz miał krepą czarną zasłonioną, wskroś której widać było brodę białą jak śnieg, długą do pasa. Chód jego był powolny i dostojny, właśnie jakby do bębna bicia i fleta przygrywania stosował się. Słowem jego wzrost okazały, jego chód i ubiór czarny mogły w samej rzeczy sprawić zadziwienie wszystkim, co mu się przyglądali, nie wiedząc kim był. Ów dostojnym i nieskorym krokiem doszedł do księcia, który, stojąc, jak i inni przytomni, nań oczekiwał. Później ukląkł, ale książę mówić mu nie zezwolił, wpókiby nie wstał. Usłuchał potwór dziwny, podniósł się na nogi i, odsunąwszy z oblicza zasłonę, ukazał najdłuższą, najbielszą i najbardziej zmierzwioną brodę; jaką kiedykolwiek oczy ludzkie widziały. Później dobył z wnętrza szyrokiej piersi gromkiego i ponurego głosu i, patrząc na księcia, rzekł:
Wysoki i wspaniały panie, nazywam się Trifaldinem[1] o Białej Brodzie, jestem giermkiem grabini Trifaldi, inaczej zwanej Damą Dolorydą, od której przysłany jestem do Waszej Dostojności w poselstwie. Dama Doloryda prosi, aby Wasza Dostojność raczył pozwolić jej przybyć tutaj i wynurzyć swoją boleść i przypadki losu, tak niesłychane i dziwne, że umysł, najbardziej zasmucony, podobnych sobie wystawić nie może; przedtem jednak chcę się upewnić, czy dzielny i nigdy niezwyciężony rycerz, Don Kichot z Manczy, w tym zamku się znajduje. Do niego to moja pani przybywa pieszo, nic nie jedząc i nie śpiąc, dążąc z królestwa Kandai do waszego państwa, co tylko cudowi przyznać należy albo mocy zaczarowania. Ostała pod bramą tej twierdzy, czy zamku i czeka skinienia Waszej Wysokości, aby wejść tutaj. Rzekłem!
Skończywszy mowę, jął kasłać, chrząkać i głaskać obiema rękami brodę od góry do dołu, czekając na odpowiedź księcia, która taka była:
— Już od niemałego czasu, dzielny giermku Trifladi o Białej Brodzie, jesteśmy uwiadomieni o nieszczęściach Jejmości Pani grabini Trifaldi, której imię zacne czarnoksiężnicy przemienili w nazwisko Damy Dolorydy. Możesz jej powiedzieć sprawny posłańcze, aby przyszła. Dołóż jej także, że znajduje się tutaj dzielny Don Kichot z Manczy, po wspaniałomyślności którego spodziewać się może wszelkiego ratunku i wsporu. Powiedz jej, proszę, ode mnie, iż jeśli nurza się w potrzebie mego sukursu, to mu jej na nim nie zbraknie, gdyż jestem obligowany dopełnić przysługi, z racji przynależenia do zakonu rycerstwa, które winno nieść pomoc wszystkim białogłowom, a zwłaszcza uciśnionym i zasmuconym wdowom, pełnym utrapienia jak twoja pani.
Trifaldin, tę odpowiedź odebrawszy, przyklęknął i dał znak fleciście i tym, co bębny nieśli, aby zagrali. Później przy odgłosie fletu i bębnów, z tą samą powolnością jak wszedł, obrócił się i wyszedł z ogrodu, zostawiwszy wszystkich zdumionych wielkością swojej postawy i statecznością.
Książę, obróciwszy się do Don Kichota, rzekł:
— Jak widzę, sławny rycerzu, przyćmienia zazdrości i niewiadomości nie potrafią ukryć światła dzielności i cnoty. Ledwie sześć dni bawisz w tym zamku, a już ciągną tu z dalekich i nieznanych ziem, aby cię szukać, nie w powozach wygodnych i nie na wielbłądach, ale pieszo i głodno. Uciśnieni i zasmuceni wierzą, iż w tem mocnem ramieniu znajdą zapobieżenie na wszelkie utrapienia i nieszczęścia swoje, bowiem zwiedzieli się już o twoich znakomitych czynach, których sława cały świat obiegła.
— Chciałbym Mości Książę — rzecze Don Kichot — aby był tu przytomny ten niedowierzający duchowny, który niedawno u stołu tak znaczny wstręt okazał przeciwko rycerzom błędnym. Ujrzałby teraz na własne oczy, czy ci rycerze są, czy nie są potrzebni na świecie i przekonałby się dowodnie, że osoby, niezmiernie skłopotane nieszczęściami, dolegliwościami uciśnione i w srogiej obieży będące, nie idą szukać remedium do jurystów i zakrystjanów — nie udają się do rycerza, który nigdy się nie ośmielił wychylić poza granicę swej ziemi, ani do leniwego dworaka, co zabawny jest raczej nowinek zbieraniem, niźli przykładaniem się do dzieł wielkich, zasługujących na to, aby je inni na piśmie uwiecznili. Prawdziwy ratunek dla nieszczęśliwych, podpora uciśnionych, obrona panien i pocieszenie wdów nie znajduje się gdzieindziej, jak wpośród rycerstwa błędnego. Dlatego też dzięki niebu czynię nieskończone, iż rycerzem błędnym jestem i uznaję, że niepłony i szczęsny jest ten trud i te znużenia, którym podlegam, moją profesję sprawując. Niechaj ta dama zasmucona przychodzi i żąda czego chce, gdyż znajdzie nieomylne zapobieżenie w silności tej ręki i w niewzruszonej serca i męstwa mojego stałości.




  1. Te słowa Sanczy mają związek z pewnem cynicznem powiedzeniem, które z biegiem czasu stało się wreszcie przysłowiowe. Skazany na pręgierz lub szubienicę, siedząc na ośle, był wiedziony, z licznym orszakiem, przez ulice miasta. Wspomnienia takich przejażdżek częste są w hiszpańskiej „Powieści hultajskiej“. Don Pablo de Segov’a w „Buscón“ Queveda chwali się bezwstydnie, że jego ojciec wyszedł z więzienia, z tak okazałym orszakiem, iż damy stawały w oknach, aby mu się przyjrzeć, bowiem pozór miał wielce udatny“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.