Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/XXXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM XXXV
O WIADOMOŚCI W JAKI SPOSÓB PANI DULCYNEA MOŻE BYĆ ODCZAROWANA

Przy dźwiękach miłej kapeli nadjechał ku nim wóz, z tych, co je „triumfalnemi zowią“, zaprzężony w sześć mułów siwych, białemi kapami przykrytych. Na każdym z nich siedział pokutnik, mając w ręku woskową pochodnię zapaloną. Ten wóz był dwa albo trzy razy większy niż tamte, co przeszły. Dwunastu innych pokutników, w białych jak śnieg szatach, szło po jego bokach z pochodniami gorejącemi. Było to zjawienie cudne, a zarazem straszne. Na wysokim tronie siedziała nimfa, ubrana w tysiąc woali z gazy srebrnej, świecącej od blaszków złotych, co jej okazały dawały pozór. Zasłona z cienkiego i przezroczystego rąbku twarz jej zakrywała, jednak przez osnowę widać było urodziwą twarz młódki. Przy blasku pochodni można było poznać nietylko jej piękność, ale i wiek, który można było określić na dwadzieścia lat najwyżej. Wedle niej stała osoba ubrana w długą suknię żałobną, spadającą aż do stóp i z czarną na twarzy zasłoną. Skoro ten wóz stanął przed księciem, księżną i Don Kichotem, kapela dzwoneczków grać przestała, a zaraz później umilkły też dźwięki harfów i fletni. Osoba w sukni czarnej, powstawszy na nogi, suknię i zasłonę odsłoniwszy, pokazała, że jest śmiercią, kościstą, suchą i brzydliwą wielce. Don Kichot wezdrgnął się ze wstrętu, Sanczo Pansa od strachu, księstwo zdawali się być potrwożeni. Żywa śmierć prędko na nogi powstała i głosem nieskorym, jakby w półśnie pozostając, mówić poczęła:

Merlinem jestem, o którym powiada historja,
Że miał za ojca szatana, w jego prawdziwej postaci.
Kłam to niegodny, a jednak wiarę mający od wieka!
Książę sztuki magicznej, nawet jej król, archiwista
Nauk Zoroastrowych, współzawodniczę z wiekami,
Co mogą zaćmić najtęższe błędnych rycerzów uczynki,
(Rycerzy owych miłością zawsze me serce darzyło)
Choć magów i czarowników twarde jest przyrodzenie,
Moje jest miętkie i miłe i wszystkim ludziom przychylne.
W ciemnej jaskini Plutona, gdzie moja dusza zamkniona
Była zabawna tworzeniem różnych przyrodzeń magicznych,
Rozległ się głos zasmucony nieporównanej piękności,
Wysokiej damy i pani, Don Dulcynei z Toboso.
Poznałem jej omamienie, jak też nieszczęście okrutne
I przedzierzgnienie jej w chłopkę grubą, plugawą i sprośną
Z wdzięcznej księżniczki!... I owóż litość. mnie zdjęła największa
Przeto więc, wziąwszy na siebie kształt przeraźnego szkieletu,

Jąłem wertować ksiąg tysiąc, mówiących o sciencji diabelskiej,
I oto teraz chcę podać remedium wielce stosowne
Na zabieżenie cierpieniu i złu największemu na świecie.
O ty, będący ozdobą tych wszystkich, co noszą stalowy
Kirys z djamentów! Światłości, gwiazdo, pochodni i ścieżko
Tych, co wczasy gnuśnemi na puchach łożnic wzgardziwszy,
Sprawują twardą profesję krwawej, wojennej zabawy,
Do ciebie mówię, rycerzu, nigdy zadosyć chwalony.
Do ciebie mężu rozumny, waleczny panie Kichocie,
Splendorze Manczy i gwiazdo rozległych dzierżaw Hiszpanji,
Jeżeli pragniesz, by pani twa, Dulcynea z Toboso
Do swego kształtu pierwszego mogła powrócić niebawnie,
Trza, aby Sanczo, twój giermiek, obnażył tłuste pośladki
I by mu trzy razy po tysiąc, trzy razy po sto wliczono
Plag dobrze twardych, do skóry tak przyciśnionych dokładnie,
Aby zębami zazgrzytał, czując tę chłostę bolesną.

— Hej do kata! — zawołał wtem Sanczo Pansa. Niech cię djabli! Cóż za nowy sposób odmamienia! Jakąż wspólność mają moje pośladki z odczarowaniem tej damy? Do stu bisów, panie Merlinie, jeżeli nie macie innego sposobu uwolnienia Jejmości Dulcynei z Toboso, dla mnie może ona iść w grób zaczarowana!
— Ha, na mą duszę — zawołał Don Kichot — porwę cię za łeb obmierzły chłopie, śmierdzący czosnkiem, przywiążę cię do drzewa tak gołego, jak wówczas, kiedyś z łona matki wychodził i dam ci nietylko trzy tysiące trzysta plag, ale sześć tysięcy sześćset tak dobrze wymierzonych, że nie prędko grzbiet od nich otrząśniesz, gdyż ci duszę wydrę z ciała! Merlin usłyszawszy to, rzekł:
— Tym sposobem postąpić nie lza! Plagi, które ma otrzymać giermek, powinny być dobrowolne i nieprzymuszone, w czasie, kiedy zechce sam, bo niemasz pory czasu zamierzonej. Może on nawet połowę tej pokuty biczowania załatwić, jeżeli się zgodzi aby cudze ręce mu plagi wymierzyły; jednak będą one dołożone z większą mocą.
— Ani moją, ani cudzą ręką, ani ciężką, ani letką — odparł Sanczo. — Albożem to ja urodził panią Dulcyneę z Toboso, aby moje pośladki cierpiały teraz za karę grzechów, które popełniły jej oczy. Jest to sprawa mego pana, który jest częścią jej istoty. Co chwila ją wspomina, nazywając swojem życiem, duszą, pociechą i podporą, winien tedy oćwiczyć się dla niej i poszukać wszystkich sposobów do odczarowania jej. Ale za co mnie ciąć i bić? Zaprawdę raz na zawsze od tego się odrzekam! Jak tylko Sanczo skończył mówić, nimfa w srebrnych welonach, znajdująca się wpodle szkieletu Merlina, stanęła na nogi, odkryła zasłonę z twarzy, okazując wszystkim niezwykłą swą urodę. Później z męską śmiałością i nienazbyt kobiecym głosem, zwracając się wprost do Sanczy, rzekła:
— Niegodny giermku, gnuśny i lękliwy, serce zajęcze, wnętrzności zakamieniałe! Gdyby od ciebie żądano, łotrze bezecny, żebyś z wieży wysokiej na łeb skoczył, gdyby chodziło, nieprzyjacielu rodzaju ludzkiego, o pożarcie tuzina ropuch, dwóch tuzinów żmij i trzech tuzinów jaszczurek, gdyby ci radzono, abyś żonę i dzieci zamordował, ostrym a zdradzieckim puginałem, nie trzebaby się dziwić, widząc cię tak opieszałym i zatwardziałym, ale wzdragać się o tę fraszkę: trzy tysiące sześćset plag, gdy nie masz dziecka maluchnego, uczącego się katechizmu, żeby tyle nie wytrzymało każdego miesiąca, to istotnie zadziwia i poburza przeciwko tobie współczujące serca przytomnych i tych, co w przyszłych wiekach o tem się dowiedzą. Rzuć, nędzne i zatwardziałe zwierzę, strachliwem spojrzeniem puhacza na źrenice ócz moich, podobne do gwiazd jaśniejących, a obaczysz, że wylewają, kropla po kropli, łez strumienie, które żłobią brózd ścieżki na policzkach moich! Niech cię do litości pobudzi, straszydło obrzydłe i wilkołaku, że wiek mój kwitnący, zawierający się między pierwszym a drugim lat dziesiątkiem (gdyż jeszczem i dwudziestu lat nie dobiegła) trawi się i gnije pod postacią szkaradnej chłopianki. A jeśli teraz taką się być nie wydawam — stało się to jeno z osobnej i dobrotliwej łaski pana Merlina, którego piękność moja zmiękczyła. Zaprawdę łzy pięknej zasmuconej zdolne są zmienić twardą opokę w bawełnę, a tygrysy w owce. Przezwyciężże raz w życiu kupę własnego sadła paskudnego, ty, bestjo dzika, otrząśnij się z tej żarłoczności, która ci tylko o nasyceniu kałduna myśleć każe, przyprowadź do pierwszego stanu gładkość mojego ciała, łagodność umysłu i nieporównaną urodę oblicza. Jeśli ja niezdolnam cię zmiękczyć i nakłonić do rozumnego uczynku, to miej przynajmniej wzgląd na tego biednego rycerza, który wpodle ciebie stoi, dla twego pana, którego dusza już do gardzieli podpełzła i znajduje się o dziesięć palców od gęby, czekając teraz twojej pomyślnej czy też odmownej odpowiedzi, aby albo z ust na świat wynijść, alboli też powrócić do wnętrza. Don Kichot, usłyszawszy to, pomacał się po gardzieli i rzekł, obracając się do księcia:
— Na Boga, Mości Książę, pani Dulcynea prawdę rzekła, czuję bowiem, że mi dusza uwięzia w gardle, niby orzech.
— Cóż na to rzekniesz, Sanczo — zapytała księżna.
— Mówię, Mościa Księżno — odparł Sanczo — to, co już rzekłem. Wyrzekam się tego biczowania „apernontio“, — Trzeba mówić „abrenuntio“ — powie książę.
— Niech Wasza Dostojność ostawi mnie na teraz w spokoju! Właśnie mam czas bawić się temi subtylnościami i zważać na jedną literę mniej, albo więcej, kiedy te plagi, co je mam odebrać, czy też samemu je sobie wymierzyć, w takie mnie wprawiły pomieszanie, iż nie wiem, co gadam, ani co czynię. Jednak radbym dowiedzieć się od pani Dulcynei, gdzie to nauczyła się prosić tą modłą? Chce, abym posiekał ciało swoje razami batogów, a nazywa mnie dzikiem monstrum, wilkołakiem, wyczynionym z błocka i tysiąc innych imion mi przydaje, którychby sam czart nie ścierpiał. Alboż ja mam ciało z bronzu? Cóż mam za korzyść w tem, czy ta dama się odczaruje, czy też nie odczaruje? Zaliż przyniosła tu, aby mnie zmiękczyć, kosz pełen bielizny: koszul, chustek, skarpeci i pończochów (chocia ich nie używam)? Wytrząsnęła na mnie całą torbę łajań i szkalowań, chocia przysłowie powiada, że młot ze złota burzy żelazne wrota, że niemasz nic takowego, czegoby złoto nie zwojowało, że strzeżonego pan Bóg strzeże i że lepsze jedno masz, niż dwa otrzymasz! Do tego Pan mój, który winien mnie ugłaskać i pieszczonemi obsypać karesy, abym się stał tak miętki, jak wełna, czy gręplowana bawełna, mówi, że, ułapiwszy mnie za kark. przywiąże mnie nagiego do drzewa i odmierzy mi podwójną porcję plag. Ci Ichmość Panowie, tak współczujący, powinniby zważyć, że domagają się nietylko od giermka, aby się biczował, ale i od gubernatora. Niech się uczą u djaska umieć prosić, umieć domagać się i obyczajnie postępować, gdyż nie wszystkie dni są jednakowe i ludzie nie zawsze jednostajnego są umysłu. Ja mało się nie rozpukam od boleści, widząc podartą nową suknię, a oni chcą jeszcze, abym sobie z nieprzymuszonej woli plagi wymierzył, ku czemu równą mam ochotę, jak i ku temu, aby zostać naczelnikiem indyjskiego plemienia.
— Zaprawdę, Sanczo, mój przyjacielu, — rzekł książę, — jeśli nie zmiękniesz jak źrała figa, będziesz musiał odstąpić rządów wyspy. Bo właśnieby to rzecz piękna była, gdybym dał moim wyspiarzom wielkorządcę okrutnego o zakamieniałem sercu, człeka, któryby się nie wzruszał łzami panienek zasmuconych, ani naleganiami i prośbami najmądrzejszych, starych czarnoksiężników. Jeszcze raz mówię, Sanczo, że trzeba jedno z tego obrać, bądź sam się ćwiczyć, bądź też przez cudze ręce zostać ochłostanym, albo też odstąpić rządów wyspy.
— Dostojny Panie — rzekł Sanczo, — czyli nie można udzielić mi dwóch dni odwłoki, do namyślenia się?
— Żadną miarą — odparł Merlin. — W tem oka mgnieniu i w temże miejscu, trzeba okryślić, co się w tej sprawie ma wziąć przed się, gdyż albo Dulcynea powróci zaraz do jaskini Montesinos, odmieniona w prostą dziewkę, albo też w teraźniejszym stanie uda się na Pola Elizeyskie, gdzie końca biczowania czekać będzie! — Nabierz serca, Sanczo — rzekła księżna — trzeba mieć więcej wdzięczności za chleb coś go jadł w służbie pana Don Kichota, któremu winniśmy wszelakie względy i cześć, dla jego ludzkości i mężności i tych dzieł przeważnych, co je dokonał. Przystań na to biczowanie, mój synku, niech djabeł wodzi się z djabłem, a tchórz dygoce ze strachu. Mężne serce przeciwne losy zwycięża!
Na te słowa Sanczo nic nie odparł, jeno obrócił się do Merlina, pełen żółci i rzekł:
— Powiedzcie mi, Wasza Miłość, panie Merlinie: djabeł, co tu jako goniec przybiegł, przyniósł przecie mojemu panu poselstwo od pana Montesinosa, który żądał, aby pan Don Kichot tutaj na niego zaczekał, jakoże ma dać zlecenie odklęcia pani Dulcynei z Toboso. Do tych pór jednak, nie widzieliśmy pana Montesinosa, ani nikogo jemu podobnego.
— Przyjacielu Sanczo — odparł Merlin — ten djabeł jest głupiec i frant wielki. Ja go posłałem do twojego pana, ale nie w sekretnem komissie od Montesinosa, jeno w mojem własnem imieniu. Montesinos tkwi w swojej jaskini, gdzie oczekuje końca swojego odczarowania, alić nie prędko spodziewać się go można. Jeżeli ci jest co winien, albo masz do niego jaką sprawę, wnet ci go przyprowadzę, gdzie zechcesz. Teraz zaś radzę ci szczerze zgodzić się na tę pokutę, która na twoją korzyść, zarówno duszną jak i cielesną się obróci. Dla duszy będzie ona użyteczna, bo poznasz, co jest litość dla ciała, gdyż wiem, że jesteś złożenia mięsisto-krwistego, tedy nie będzie źle upuścić sobie trochę krwie zbytniej. — Hej, hej — zawołał Sanczo — iluż to lekarzy jest na świecie, nawet czarnoksiężnicy są medykami. A więc niechże się wola Boża dzieje, gdy wszyscy tak na mnie nastają i tego chcą odemnie, chocia wcale potrzeby nie widzę, zgadzam się rad nie rad, na te trzy tysiące plag, ale pod warunkiem, że je w ten czas, kiedy zechcę, potrochu sobie odliczę, i że mnie nikt naglić nie będzie. Będę się starał uiścić ten dług jaknajprędzej, aby świat radował się pięknością pani Dulcynei z Toboso, która, wbrew temu, com mniemał, jest prawdziwie urodziwą; krom tego wymawiam sobie, żebym nie był przymuszony karać się dyscypliną aż do krwie i aby niektóre razy, chocia będą jak od much odpędzania, także weszły w rachunek. Takoż, jeśli się trafunkiem pomylę, pan Merlin, który wie wszystko, plagi zliczy i uwiadomi mnie, czy ich było zamało, czy za wiele.
— O przydatku zawiadamiać nie będzie trzeba — odparł Merlin — bo jak tylko do liczby okryślonej dojdziemy, pani Dulcynea zaraz oswobodzona będzie i stanie tu sama dziękować panu Sanczy i zawdzięczenie mu uczynić za jego dzieło litościwe. Nie trza mieć obawy o więcej, ani o mniej. Niech Bóg zachowa, abym miał kogoś oszukać, nawet wobec włosa z głowy jestem sprawiedliwy.
— W imię Boże zatem — rzekł Sanczo — zezwalam na moją biedę i przyjmuję tę pokutę, z zachowaniem już rzeczonych warunków.
Zaledwie Sanczo słowa te wyrzekł, zaczęła grać kapela dzwoneczków i zabrzmiała nieustanna z rusznic i muszkietów palba; Don Kichot skoczył do Sanczy, ułapił go za szyję i począł go serdecznie ściskać i całować. Księstwo, i inni przytomni dali po sobie oznaki wielkiej radości.
Wtem wóz ruszył z miejsca. Piękna Dulcynea, odjeżdżając, skłoniła głowę przed księstwem, zaś Sanczy dziękczynienie swoje głębokim wyraziła pokłonem. Tymczasem radosna i uśmiechnięta jutrzenka zbliżać się zaczęła, kwiatuszki polne wyprostowały swoje łodygi, a kryształowe wody strumyczków, szemrając mile, między białemi i szaremi kamieniami, spieszyły się nieść należną daninę oczekującym rzekom. Radosna ziemia, jasne niebo, przezrocze powietrze, światło łagodne, wszystko to pospołu wzięte, dawało poznakę, że dzień, który się okrywał połą sukienki jutrzenkowej, będzie cichy i pogodny. Księstwo wielce radzi z polowania i z szczęśliwego uiszczenia swoich zamysłów, powrócili do zamku, postanowiwszy dalej te żarty prowadzić, bowiem nic im równej nie sprawiało pociechy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.