Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/LI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM LI
KTÓRE OPOWIADA O HISTORJI PASTERZA, SŁUCHANEJ PRZEZ WSZYSTKICH, KTÓRZY DON KICHOTA WIEDLI

O trzy mile od tej doliny znajduje się wieś, która, aczkolwiek mała, za najbogatszą w tych okolicach uchodzi. Żył w niej pewien rolnik, wielce od wszystkich czczony, który, bardziej dla swej poczciwości i cnoty, niż dla swego bogactwa, powszechnem się cieszył poważaniem, chocia przecie cześć ludzka od bogactwa pospolicie zawisła.
Największą szczęśliwość sprawiało mu posiadanie córki, tak wielką urodą, rozumem, cnotą i osobnym wdziękiem uraczonej, że ci, co ją ujrzeli, zdumiewali się zaletami doskonałemi, w które ją Bóg i natura uposażyły. Piękna, już jako dziecko, z każdym rokiem zyskiwała na urodzie tak, iż gdy do szesnastu latek doszła, prawdziwą ślicznotką się stała. Słuch o jej urodzie rozszedł się po wszystkich wioskach okolicznych, co mówię, okolicznych, dotarł i do miast odległych, do komnat królewskich i do ludzi przeróżnych, którzy zbiegali się z wszystkich stron, aby oglądać ją, jako osobliwość, czy wizerunek cudowny. Rodzic strzegł jej pilnie, ona zaś także surowe na siebie dawała baczenie, niema bowiem łańcuchów i zamków, coby mogły lepiej dopilnować młodego dziewczęcia, niż jej własna wstrzemięźliwość i roztropność.
Bogactwo ojca i piękność córki sprawiły, że wielu młodzieńców, tak tutejszych, jak i z innych wiosek pochodzących, o rękę jej starać się jęło. Rodzic, który miał o losie tego szacownego klejnotu postanowić, w wielkiem się znalazł zatrudnieniu, nie wiedząc, któremu z niezliczonych natrętników ją oddać. W niemałej liczbie tych, co do niej wzdychali, uczciwe zamiary żywiąc, i ja się znajdowałem. Ponieważ byłem dobrze jej ojcu znany, w tej samej wsi mieszkający, pochodzący ze starego domu chrześcijańskiego, a do tego bogaty i w kwiecie wieku — więc wszystko napawało mnie nadzieją, że pragnienia swoje do miłego przywiodę skutku.
O względy dziewczęcia zabiegał jeszcze jeden młodzieniec, takiemiż, jak ja, zaletami uraczon. To sprawiło wątpliwość w wyborze i zachwiało wolę ojca, który, nie wiedząc, jakiego zalotnika na męża dla Leandry wybrać (tak się zwała ta bogata dzieweczka, co mnie do tak smutnego dowiodła stanu), ku tej myśli przeszedł, że skoro obaj równi sobie jesteśmy, tedy trzeba wybór swej ukochanej córce pozostawić, według jej woli i skłonności nieprzymuszonej. Zamysł to szlachetny, godny naśladowania przez wszystkich ojców, którzy chcą córki swoje w dobre stadło oddać.
Nie mówię, aby pozwalali im wybierać między rzeczą złą a plugawą, powiadam jeno, że rzeczy poczciwe i szlachetne im ukazując, mogą w tej mierze już im wolny pozostawić wybór. Nie wiem, jaka była Leandry skłonność, to mi tylko wiadome jest, że ojciec jej w niepewności nas trzymał, zasłaniając się młodym swej córki wiekiem i mętnych nam dzielając obietnic, które ani jego ku niczemu nie obligowały, ani naszej nie mogły wszczęt nadziei popsować. Mój rywal zwie się Anzelm, ja zaś Eugenjusz. Mówię to, abyście WPanowie znali imiona osób, zaplątanych w tę tragedję, której koniec jeszcze wiadomy nie jest, chocia, jak suponować można, zbytnio on szczęśliwy nie będzie.
W tym czasie przybył do naszej wsi niejaki Wincenty de Roca, syn ubogiego kmiecia z tejże wioski. Wracał z Włoch i z innych krajów, po długiej żołnierce. Gdy miał dwanaście lat, zabrał go w świat kapitan pewien, który ze swą chorągwią przez naszą wieś trafunkiem przechodził. Wincenty powrócił po dwunastu latach, ubrany po żołniersku w suknię o barwach papuzich,[1] obwieszony niezliczonemi wisiorami z kryształu i stalowemi łańcuszkami. Dzisiaj jeden łaszek, jutro drugi nakładał — wszystko to były szatki różnobarwne, wymuskane, ale niewielkiej wartości. Kmiecie, którzy w złośliwości celują, a nawet samą złośliwością się stają, gdy im na to wolny czas pozwala, dobrze to sobie wszystko w pamięci zakonotowali, zliczyli jego łaszki i ozdoby i upewnili się, że ma tylko trzy szaty o różnej barwie z takiemiż podwiązkami i pończochami. Tak je zręcznie umiał przemieniać, że jeśliby ich nie zliczono, możnaby było przysiąc, że posiada dziesięć par sukien ozdobnych i więcej niż dwadzieścia federpuszy. Nie dziwujcie się, WPanowie, że się nad temi strojami szerzę, ale wielkie one znaczenie w tej historji mają. Wojak nasz często siadał na kamiennej ławie, stojącej na placu, pod wiązowym drzewem, i tam opowiadał o swojej junakerji i przewagach tak niezwyczajnych, że wszyscy z zadziwieniem gęby otwierali. Nie było na świecie miasta, któregoby me widział, bitwy, w którejby udziału nie brał; więcej Maurów wybił, niż ich się w Maroku i Tunisie znajduje, więcej pojedynków odbył, niż Gante, Luna, Diego de Peredes i tysiące innych rycerzy, których wymieniał; odnosił takoż zwycięstwa nad wszystkimi bez rozlania kropli krwi własnej. Pokazywał nam blizny od ran, których dojrzeć nie można było, i udawał, że to postrzały od kul z arkabuzów, w różnych, wojennych odniesione potrzebach. Z niezwykłą pychą tykał równych sobie i tych, którzy go dobrze znali, i mówił, że jego dzielne ramię jest jego ojcem i jego rodowitością, i że, jako żołnierz, nie jest nic niższy od króla samego.
Do tych przechwałek przydawał także, że zna się na muzyce i że umie grać na arfie i na gitarze. Nie koniec tu jego wrzekomych doskonałości i wielkich przymiotów. Był także wierszopisem i o najmniejszem zdarzeniu we wsi układał balladę, na półtora mili długą.
Ów żołnierz tedy, którego wam tu wystawiam, ów Wincenty de Roca, bohater, galant, muzykant i poeta, był widziany od Leandry przez okno jej domu, które na plac wychodziło. Szych tandetnych strojów tego filuta w oczy ją uderzył, zachwyciły ją jego ballady, z których dwadzieścia przepisów sporządzał, obiły jej się o uszy opowieści o jego sławnych poczynaniach, aż wreszcie (tak sam djabeł ustanowił) zadurzyła się w nim srodze, nim jeszcze on o jej względy zaczął się starać. A jakoże w kochaniu spiesznym krokiem rzeczy dążą, gdy białogłowa skłonność swą jawnie okaże, Leandra i Wincenty łatwie się porozumieli i nim któryś z zalotników Leandry zamysł jej spostrzegł, ona już go uskuteczniła, opuszczając dom tak niezmiernie kochającego ją rodzica. Uciekła ze wsi z żołnierzem, któremu się więcej w tej okoliczności powiodło, niż we wszystkich innych.
Zdarzenie to okrutny popłoch we wsi sprawiło i zadziwiło wszystkich, którzy się o niem dowiedzieli. Anzelm był pomieszany, ojciec smutny, ja zrozpaczony, krewniacy zawstydzeni. Doniesiono o wszystkiem sprawiedliwości i w pogoń łuczników wysłano. Obsadzono wszystkie drogi, myszkowano po lasach, przetrząsano wszystkie kryjówki, aż wreszcie po trzech dniach znaleziono kapryśną Leandrę w górskiej grocie, w jednej tylko koszuli, ogołoconą ze złota i klejnotów, które z sobą z domu zabrała. Odprowadzono ją do nieszczęśnika ojca i zapytano o nieszczęścia przyczynę. Wyznała szczerze, że Wincenty Roca oszukał ją niegodnie i pod obietnicą, że pojmie ją za żonę, namówił do opuszczenia domu ojca. Przyrzekł jej, że ją zawiedzie do Neapolu, najpiękniejszego i najbogatszego na świecie miasta[2], ona zaś, doświadczenia należnego nie mająca i słowami jego omaniona, uwierzyła mu. Okradła ojca i uciekła ze swym szaławiłą nocą ze wsi. Zawiódł ją w górskie ustronie i zamknął w tej jamie, gdzie ją później znaleźli. Opowiedziała także, że żołnierz, żadnego szwanku jej cnocie nie zadawszy, obdarł ją z wszystkich kosztowności, jakie posiadała, i uciekł, zostawiając ją w tej grocie samą. Trudno było uwierzyć w tę wstrzemięźliwość naszego piórkosia, aliści Leandra tak uporczywemi słowy prawdę tę potwierdzała, że zrozpaczony rodzic pewną z tego odniósł pociechę. Niewiele dbał o utracone klejnoty, dość mu było, że córka ocaliła ten swój skarb, który, raz utracony, już się odzyskać nie daje. Tegoż dnia, gdy Leandra znaleziona była, ojciec skrył ją przed naszemi oczami: zamknął ją w klasztorze, znajdującym się w pobliskiem mieście, chcąc, aby czas zmazał plamę, którą sobie swoją płochością przyczyniła. Młodość wieku Leandry była wymówką jej nierozważnego czynu, przynajmniej dla tych, których niewiele obchodziło, czy jej charakter dobry jest, czyli też zły. Jednak ci, co znali jej roztropność i umysłu bystrość, nie przypisywali tego błędu niewiadomości, jeno rozkosznictwu i przyrodzonej skłonności białogłów, co pospolicie są nieuważne, tak, iż przystojność ich często z naznaczonego kresu występuje.
Gdy już Leandra w klasztorze zamknięta została, oczom Anzelma zbrakło światła, a przynajmniej widoku, który im rozkosz sprawiał, moje zaś oczy mrok opanował.
Smutek nasz rósł z dnia na dzień, pomniejszała się cierpliwość nasza; przeklinaliśmy zuchwalstwo wojaka i wyrzucaliśmy ojcu brak baczenia na córkę. Wreszcie Anzelm i ja umyśliliśmy pospołu opuścić wieś i udać się do tej doliny, on, aby pasać wielkie stada swoich owiec, ja zaś trzody kóz moich. Wiedziemy tu życie, w cieniu drzew, dając folgę cierpieniom naszym, śpiewając na chwałę Leandry, lub naszą krzywdę jej wyrzucając, wzdychając samotnie i bóle nasze niebu polecając.
Za naszym przykładem wielu zalotników Leandry przybyło w to dzikie gór ustronie, aby nasz sposób życia naśladować. Miejsce to zamieniło się już na Arkadję pasterską, tak jest pełne trzód i pasterzy. Niema zakątka, gdzieby nie rozlegało się imię pięknej Leandry. Ten ją przeklina, zowiąc niecnotliwą i lekkomyślną wietrznicą, tamten ją potępia za płochość i nierozwagę, ów znów ją rozgrzesza i przebacza jej, podczas gdy inny ją piętnuje i surowy sąd nad nią sprawia; jeden wynosi jej piękność, drugi jej przyrodzenie przeklina; mówiąc pokrótce, wszyscy się na nią żalą, a wraz ją i ubóstwiają.
Powszechne szaleństwo tak już daleko się rozciągnęło, że na odniesioną wzgardę żali się ten, co ni razu z nią nie mówił, inny znów lamentuje i nieznośną gorączkę zazdrości czuje w sercu, chocia ona przecie jej wzbudzić nie mogła, gdyż, jako rzekłem, prędzej jej błąd był uznany, niż zamysł i skłonność. Niemasz pieczary skalnej, brzegu strumienia, cienistego miejsca pod drzewami, które nie byłoby zajęte przez pasterzy, powierzających wiatrom westchnienia swoje. Echo, gdzie tylko się zastanowi, imię Leandry powtarza. — Leandra! — wtórują góry — Leandra! — strumyki szemrzą. Leandra wszystkich nas w niepewności i zachwyceniu trzyma; żywimy nadzieję wszak wszelkiej nadziei i wraz w bojaźni zostajemy, nie wiedząc, czego się obawiać mamy.
Pośród tych szaleńców i dziwaków najwięcej zachował rozumu mój rywal, Anzelm, który, mając wiele do użalania się powodów, skarży się jeno na rozłąkę z nią, bądź to dźwiękami skrzypiec, na których gra wybornie, bądź też składaniem wierszy, w których jej piękność i rozum wynosi. Ja zaś inną drogą, bardziej łatwą i bardziej, według mego rozumienia, stosowną idę, ganiąc niestateczność kobiet, skarżąc się na ich lekkomyślność, obłudność, na ich próżne obietnice, na niedotrzymanie słowa danego, wreszcie na brak namysłu, który ukazują przy wyborze tego, co się ma stać ich afektów i myśli przedmiotem.
To była, WPanowie, przyczyna tych słów, które, przybywszy tutaj, wypowiedziałem do kozy. Nie wiele ją szacuję i ważę, gdyż jest samicą, chocia po prawdzie przyznać trzeba, że z całego mego stada najlepszą. Oto historja, com ją wam powiedzieć obiecał.
Jeślim w opowieści nazbyt się dłużył, nie dam teraz WPanom czekać długo na me usługi. W pobliżu znajduje się moja chata, w której mam mleko świeże, owczy ser pachnący i mnóstwo źrałych owoców, równie przyjemnych dla oczu, jak i smaku.




  1. Za czasów Cervantesa żołnierze nie mieli jeszcze jednolitych uniformów i każdy ubierał się tak, jak chciał, oczywiście jaknajbarwniej. W „El licenciado Vidriera“ mówi Cervantes o Tomaszu Radoja, że, zrzuciwszy suknie studenckie, przebrał się za papugę.
  2. Wspomnienie Neapolu było specjalnie drogie Cervantesowi. W „Podróży na Parnas“ nazywa to miasto „De Italia gloria y aun del mundo ilustre“ i „Madre de abundancia y nobleza”. Z równym entuzjazmem mówią o Neapolu inni pisarze hiszpańscy w w. XVI i XVII.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.