Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Tymczasem Sanczo, poturbowany nieco przez mniszych pachołków, podniósł się z ziemi i z wielką uwagą jął się przyglądać walce, którą toczył jego pan, Don Kichot, prosząc Boga“ o wiktorję dla niego i o zdobycie w tej rozprawie jakiejś wyspy, wielkorządcą której, według obietnicy, by został. Ujrzawszy, że bój skończony, i że jego pan chce dosiąść Rossynanta, zbliżył się, aby mu podtrzymać strzemię; nim Don Kichot na siodło wskoczyć zdołał, padł przed nim na kolana i, całując po rękach, przemówił:
— Niech Wasza Dostojność raczy mi oddać wielkorządztwo wyspy, którą zdobył w tem okrutnem spotkaniu, gdyż choćby i największa wyspa to była, czuję się na siłach lepiej nad nią rządy sprawować, niż jakikolwiek inny gubernator wysp na świecie.
Don Kichot odparł:
— Zważ, braciszku Sanczo, że ta przygoda, jako i też i inne na jej kształt, nie są przygodami wyspiarskiemi, jeno trafunkami z dróg błędowia. Nie tylko się w nich nic nie wygrywa, ale i wychodzi z nich z naszczyrbionym łbem i bez jednego ucha. Miej jednak cierpliwość! Zdarzą się nam jeszcze takie okazje, że hnet będę cię mógł uczynić nie tylko gubernatorem ale i kimś znaczniejszym jeszcze.
Sanczo złożył mu dank z całego serca i, ucałowawszy rękę oraz kraj pancerza, pomógł mu dosiąść Rossynanta, sam zaś na osła się wgramolił i pojechał wślad za swym panem. Don Kichot nie rozmawiał już z damami z kolasy ani nie żegnał się z niemi, jeno pocwałował w stronę pobliskiego lasu.
Sanczo zdążał za swym panem, ile sił w ośle, ale Rossynant kłusował tak zapamiętale, że giermek zostawszy kawał w tyle, jął wołać na pana, aby się zatrzymał. Don Kichot ściągnął cugle Rossynantowi, osadził rumaka na miejscu i czekał, aż się maruder przybliży.
— Wydaje mi się, panie — rzekł zziajany Sanczo, — że nie byłoby od rzeczy schronić się nam do jakiegoś kościoła, gdyż tegoby jeszcze tylko brakowało, aby ów rycerz, tak kaducznie obity, dał o wszystkiem znać do Świętej Hermandady[1]. Wziętoby nas w dyby, a zanimbyśmy z więzienia wyszli, musielibyśmy ze siedem koszul przepocić[2]?
— Zamilcz — rzekł Don Kichot — azaż widziałeś, aby kiedykolwiek jakiś rycerz błędny za mord, który popełnił, miał przed sądem stawać?
— Nie znam się na mordach, gdyż nigdy w życiu nie dybałem na nikogo, ale wiem, że Święta Hermendada ma baczne oko na tych, co po gościńcach harcują, i przeto też w nic się mieszać nie chcę.
— Nie obawiaj się, przyjacielu Sanczo, gdyż wyrwałbym się nawet z łap Filistynów, nie tylko z rąk Świętej Hermandady! Ale powiedz mi, czyś widział kiedy waleczniejszego i bardziej całemu światu znanego rycerza? Czy czytałeś o tem w historjach, aby ktoś z większym animuszem nacierał, z większą wytrwałością razy znosił, udatniej je zadawał i z większym kunsztem o ziemię powalał, niż ja?
— Prawda to jest oczywistâ — odparł Sanczo — że nigdy żadnej historji nie czytałem, jako że czytać nie umiem, ale to przysiąc mogę, że bardziej mężnemu panu nigdy nie służyłem. Oby Bóg dał, aby te zuchwalstwa nie spełzły na niczem, i owoc jakiś przedni wydały. Teraz zaś proszę, was, panie, abyście się zezwolili opatrzyć, gdyż krew wam ciurkiem z togo-ucha płynie, ja zaś mam w sakwach szarpie i maść białą.
— Obeszłoby się łacno bez tego wszystkiego — rzekł Don Kichot, — gdybym był nie zapomniał przyrządzić sobie flaszeczki balsamu Fierabras, którego jedna kropelka wszystkie zabiegi koło ran i medykamenty[3] niepotrzebnemi czyni.
— Jakaż to flaszeczka i jaki balsam? — spytał Sanczo Pansa.
— Jest to balsam, którego sposób robienia na pamięć znam. Posiadając go, nie trzeba się śmierci lękać ani myśleć, że się z ran zginąć może. Gdy go przyrządzę i tobie do rąk oddam, ty zaś zobaczysz, że w jakiejś bitwie rozpłatali mnie na dwoje, tedy nic ci innego nie będzie wypadało zrobić, jak wziąć ostrożniuchno tę część mojej zewłoki cielesnej, która na ziemi leży i, nim krew stężeje, dopasować ją subtylnie a kształtownie do tej części ciała, która jeszcze na siodle siedzi. Później, dawszy mi dwa łyki tego balsamu, ujrzysz, że jestem zdrów i rzeźki, jak ryba.
— Jeśli tak jest — rzekł Sanczo — to już się i zrzeknę gubernatorstwa na obiecanej mi wyspie, prosząc jeno, abyście w nagrodę licznych a znacznych moich usług, wyjawili mi sekret, jak się ten kordjał wyśmienity przyrządza, gdyż jedną uncję będę mógł sprzedawać za dwa reale wszędzie, gdziekolwiek tylko się znajdę. Aż nadto mi to wystarczy na wygodne i spokojne życie. Ważną teraz jest jeno sprawą, ile sporządzenie takiego balsamu kosztuje?
— Za trzy reale można zrobić trzy kwarty — odparł Don Kichot.
— A, do kroćset! — ryknął Sanczo — czemu Wasza Dostojność jeszcze zwleka z nauczeniem mnie tego?
— Uspokój się, przyjacielu Sanczo, gdyż myślę ci jeszcze większy sekret wyjawić i większemi dobrodziejstwami obsypać, ale tymczasem opatrz mi ucho, gdyż mi kaducznie dolega.
Sanczo wydobył z sakiew szarpie i maść, lecz gdy Don Kichot ujrzał, że ma hełm strzaskany, zdało się, że go krew zaleje; położył dłoń na rękojeści szpady, wzniósł oczy do nieba i rzekł: „Przysięgam na Stwórcę wszystkich rzeczy i na czterech Świętych, o których w Ewangelii siła się pisze, że póki nie zemszczę się nad tym, który mi taką zniewagę wyrządził, będę wiódł taki żywot, jak ów wielki markiz mantuański. Slubował-ci on, że do czasu pomszczenia śmierci synowca swego, Balduina, nie zje nawet kromki chleba u stołu, ani nie legnie ze swą żonką, a takoż i tysiąc innych prywacyj znosić będzie, których choć nie pamiętam, ale przysięgą je teraz obejmuję.
Sanczo, wysłuchawszy tej przysięgi, rzekł:
— Zważcie, panie, że jeżeli rycerz ten wypełni, coście mu polecili i stanie przed panią Dulcyneą z Toboso, tedy z obowiązku swego będzie skwitowan, a nam nie lza będzie nastawać na niego, chyba, żeby jakąś nową niecnotę popełnił.
— Prawdę gadasz — odparł Don Kichot — odwołuję tedy moją przysięgę, co do zemsty nad nim, ale potwierdzam i gruntuję me słowa, że będę wiódł takie życie, póki nie zdobędę orężem na jakimś rycerzu hełmu tak zacnego, jak ten oto. I nie myśl Sanczo, że na wiatr ciskam moje słowa, gdyż piękne mam wzory do naśladowania. Podobnie miała się sprawa z hełmem Mambrina, który tak drogo Sacripanta kosztował.
— Dajże katu takie tam przysięgi, gdyż one na szwank zdrowie przywodzą i umysł jeno tumanią. Cóż poczniemy, Wielmożny Panie, jeśli nie prędko zjawi się nam jakiś człek uzbrojony, z hełmem na głowie? Czyż trzeba będzie dotrzymać przysięgi, mimo wszystkich niewczasów, spać, nie rozbierając się, nie spędzać nigdy nocy w ludzkich sadybach i ponosić tysiąc innych utrapień, o których mówi przysięga starego wiły markiza mantuańskiego? Zważcie, Panie, jeśli już tę przysięgę potwierdzić pragniecie, że po tych gościńcach nie jeżdżą wcale ludzie zbrojni, jeno mulnicy i woźnice, którzy nie tylko, że hełmów nie noszą ale, jako żywo, nigdy o nich w życiu nie słyszeli.
— Grubo się mylisz — odparł Don Kichot — gdyż i dwóch godzin na tych rozstajach nie będziemy, a ujrzymy więcej kup zbrojnych, niż było ich pod Albraqo, kiedy piękną Angelikę[4] oblegano.
— Niechaj już tak będzie i niech Bóg zezwoli, aby się to wszystko ku naszemu dobru zciągnęło. Chciałbym, abyśmy corychlej tę wyspę zdobyli, która mnie tyle zgryzot kosztuje, a później niechże i umieram z radości.
— Mówiłem ci już, przyjacielu Sanczo, abyś się tą wyspą zbytnio nie trapił, gdyż jeśli wyspy zabraknie, mam w zanadrzu królestwo Danji albo i Sebradisy[5]. Gładko ci z niemi pójdzie, tak jakbyś pierścień na paluch wsunął, a jeszcze bardziej rad będziesz, gdy stałym lądzie nogę postawisz. Ale ostawmy tę do chwili gdy stosowna pora nastanie, teraz zaś obacz, czy nie masz w sakwach czegoś do zjedzenia, abyśmy, pokrzepiwszy się nieco, ruszyli obejrzeć się za jakimś zamkiem, gdzieby na nocleg zatrzymać się było można i przyrządzić ów balsam, gdyż, dalipan, ucho paskudnie mi doskwiera.
— Mam tu trochę cebuli, ser i kilka kromek chleba — rzekł Sanczo — ale nie są to stosowne specjały dla tak zacnego rycerza, jak Wasza Miłość.
— Gadasz od rzeczy — odparł Don Kichot. — Trzeba ci wiedzieć, że wielki to honor dla błędnych rycerzy choćby i przez miesiąc ni-kęska strawy do gęby nie brać, albo też jeść, cokolwiek im do rąk wpadnie. Gdybyś czytał tyle historyj, ile ja czytałem, byłbyś nawszem zgodny ze mną. Zaręczam, że jeszcze nigdy w historjach tego nie spotkałem, aby rycerze błędni mieli jeść umyślnie; zawsze jedzą tylko trafunkiem lub też kiedy się znajdują na wspaniałych ucztach, wydanych na ich cześć przez książąt i królów. Resztę dni spędzają, karmiąc się jeno myślami swojemi. A że nie podobna wierzyć, aby się bez posiłku i bez innych potrzeb życiowych obejść mogli, będąc ludźmi z krwi i ciała, jako i my, tedy suponować należy, że, ostawszy w kniejach i ostępach bez kucharzy, musieli się kontentować potrawami prostemi, podobnemi do tych, które ty mi teraz podajesz. Tak więc nie smuć się z tego, z czego ja się cieszę, i nie chciej świata poprawiać ani rycerstwa błędnego z naznaczonego mu kresu wyprowadzać.
— Wybaczcie mi, Panie — odparł Sanczo, — gdyż i nie umiejąc czytać i pisać, reguł profesji rycerskiej poznać nie mogłem, ale odtąd będę już sakwy zawsze napychał suchą strawą, przeznaczoną dla Was, jako dla rycerza, dla siebie zaś, ponieważ rycerzem nie jestem, będę ładował drób i wszystkie inne pożywniejsze substancje.
— Nie mówię ja — rzekł Don Kichot — aby było obowiązkiem rycerzy błędnych samą tylko grubą strawą się karmić, choć jest to ich pospolite piożywka, do której przypadają jeszcze różne zioła, znajdowane na polach. Doskonale oni znali się na nich, tak jak i ja znam się naschwał.
— Ważna to bardzo jest umiejętność znać się na roślinach — odparł Sanczo — gdyż tak mi się coś zdaje, że przyjdzie dzień, gdy znajomości tej bardzo będziemy potrzebowali.
Mówiąc tak, wyciągnął z sakiew jedzenie i potraktował niem Den Kichota. Jęli pożywać pospołu; smaczno, lecz z pośpiechem, chcieli bowiem na tę noc jakiś odpowiedni schron sobie zapewnić. Skończywszy więc swoją skromną i suchą wieczerzę, dosiedli wierzchowców i ruszyli szukać noclegu, aby zanim mrok nastanie, do jakiejś mieściny się dobrać... Ale słońce zaszło i nadzieja ich zwiodła, tak iż postanowili spędzić noc w szałasach pastuszych, napotkanych po drodze. Sanczo ubolewał, że nie dostał się na nocleg pod dach jakiegoś zajozdu, natomiast Dor Kichot cieszył się, że spędzi noc pod gwiazdami. Ilekroć mu się to zdarzało imaginował sobie, że bierze w posiadłość niezmierzone obszary i nowe zasług rycerskich składa dowody.
- ↑ „Santa Hermandad Nueva“ utworzona została przez Izabellę Katolicką w 1476 roku. Był to surowy trybunał, postrach łotrzyków, grasujących po wsiach. „Santa Hermandad“ rozporządzała siłą 2000 uzbrojonych ludzi, pozostających pod dowództwem Alfonsa Aragońskiego, brata króla Ferdynanda Katolickiego. Trybunał ten posiadał własne prawodawstwo i sądownictwo.
- ↑ W tekście: „Sudar el hopo“. Hopo — egón. Wystrzępiony ogon lisa oznaczał także kiereję lub „szubę pasterza, z rodzaju tych, których do dziś dnia używają pasterze z Sardynji.
- ↑ Don Kichot czytał zapewne w „Historia caballeresca de Carlomagno“ (I, 17), że olbrzym Fierabracos zachwalił Oliverowi pewien balsam, który był przywiózł z Jerozolimy. Był to ten sam balsam, którym namaszczono ciało Chrystusa. „Y si de ello bebes, quedarás luego sano de tus heridas“.
- ↑ Pod murami Albrecca. w Catai, gdzie schroniła się córka króla Galafrone, piękna Angelika, trwał długi i zacięty bój. Epizody tej walki stanowią treść kilku pieśni „Orlando Innamorato“ Boiarda. Siła miłości przywiodła do Albrecca Orlanda i Agricane, króla Tartarji, a siła czarów: Rinalda.
Król Agricane stał na czele potężnej armji.
„Ventidue centinara di migliara
Di cavalieri avea quel re nel campo;
Turpino e quel che questa cosa nara.(c. X 26). - ↑ Królestwa Danji i Sobradisy wspomniane są w Amadisie. Królem Sobradisy był Don Galaor, brat Amadisa.