Przegląd teatralny (I)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Przegląd teatralny
Pochodzenie Pisma Henryka Sienkiewicza
Tom LXXVII

Pisma ulotne (1869-1873)
Wydawca Redakcya Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tom LXXVII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZEGLĄD TEATRALNY

Wystąpienie gościnne p. Wincentego Rapackiego w roli Caussade’a, w komedyi »Nasi Najserdeczniejsi«.



Znacie Naszych Najserdeczniejszych?… znacie! któż bo od nich wolny zacząwszy od szczura z Ispahanu aż do Caussade’a, któremu nie brakło na tego rodzaju serdecznych, co to w imię przyjaźni jeden obrzydza dom, drugi kwasi humor, trzeci snuje intrygę, a czwarty dzielić się pragnie nawet żoną! A więc ich znacie nawet z poprzedniej recenzyi, co nam pozwala w dzisiejszej minąć sztukę, a zająć się samą tylko postacią Caussade’a, w roli którego po raz pierwszy na deskach naszego teatru wystąpił p. Rapacki.
Niekorzystna to jednak rzecz rozbierać mierną postać miernej sztuki, odartą jakby umyślnie przez autora z wszelkich efektów i wybitnej charakterystyki, jedności w zasadzie, jak to zaraz zobaczymy, kreśląc ten portret takim, jakim go narysował p. Sardou.
Prostoduszność, łatwowierność i otwarte każdemu k’woli serce, oto najwybitniejsze cechy tej postaci. Że pod tą pokrywą leżą w pojęciu autora, inne dodatne przymioty — sztuka dostatecznie tego nie wskazuje. W tem jej niekonsekwencya i trudność. Niemasz bowiem większej trudności dla artysty dramatycznego, jak gdy charakter, który ma oddawać jest nielogicznym. Nam się wydaje, że Caussade takim jest. Jeżeli p. Sardou chciał go mieć głupcem pospolitym, dobrze gdyby był ukaranym, bo ukaranoby go słusznie i sztuka miałaby może wówczas moralniejsze rozwiązanie niż je ma dziś. Ale że się tak nie stało — przeto ze względu na rozum ludzki, na prawo umysłowe człowiecze, artysta nie może i nie powinien pojmować Caussade’a jako głupca — i tak też nie pojął go p. Rapacki. Ale z drugiej strony, zastanówmy się, że charaktery tego rodzaju jak p. Caussade, z natury bierne, nie dobijają się szczęścia przez własną energię, przez tęgość charakteru indywidualnego, że go nie biorą — tylko odbierają. Spokój na którym ich szczęście polega, owa równowaga zakrawająca może na martwotę wewnętrzną, zasadza się u nich na wszystkich warunkach poprzednich i teraźniejszych.
Żadnej tam cegiełki wytrącić nie można, bo cały gmach stawiony trafem od losu runie natychmiast. Ludzie tacy jak Caussade nie mają szlachetnej natury muszli perłowych, które każdą ranę, każde ziarnko piasku, każdy ból w perłę krysztalą. Rzuć kamień w wielką rzekę — woda ledwo się poruszy i uniesie go własnym biegiem, ale mały spokojny strumyk zamąci się z lada powodu i długo kołysać się będzie, nim trafi w dawne koryto.
Nasi Najserdeczniejsi podkopują pod Caussadem grunt, na którym stoi. Powoli ziemia obsuwa mu się z pod nóg — rozpacz budzi drzemiące w nim pierwiastki czynne, zaczyna działać, aż oto doktór (p. Królikowski) jedyny uczciwy choć nie bezinteresowny człowiek z pomiędzy przyjaciół Caussade’a, podsuwa mu pod nogi mały kamyk, a ten staje na nim, kontent jak dawniej z siebie i drugich. Przyczyny uspokojenia Caussade’a naciągane, nienaturalne, nieprawdopodobne do najwyższego stopnia, zdają nam się zupełnie nie wystarczającemi. Podejrzliwość takiego człowieka raz rozbudzona, nie prędko się uspokaja. Miłość jego ku żonie, jakkolwiek z jednej strony może być tu powodem łagodzącym, tak z drugiej — właśnie ta miłość zraniona w najserdeczniejszych swych posadach, winna go pobudzać tem bardziej do ostateczności.
Jeżeli doktór, który przecie powinien przynajmniej tyle co i widzowie ufać skuteczności swych środków, wykrzykuje po strzale: «Caussade zabity!» Pytamy się, komuż z widzów z rozwoju sztuki przyjdzie na myśl, że jest inaczej? To byłoby najnaturalniejsze rozwiązanie.
Są to niekonsekwencye autora, z tem wszystkiem odpowiedzialność za nie spada najczęściej tak w przekonaniu publiczności, jak i niektórych naiwnych recenzentów — na artystę. Zaprawdę, że p. Rapacki nie najwdzięczniejszą miał rolę na pierwsze swe wystąpienie w Warszawie — i gdyby mu wybierali nasi najserdeczniejsi… przyjaciele, toby nie wybrali trafniej.
A jednak: «Młodości! ty nad poziomy ulatuj!» Cóż się dzieje dopiero, jeżeli jeszcze ową młodość poprze taki talent wrodzony i sumiennie zrozumienie rzeczy, jakie ma p. Rapacki? Na czwartkowem przedstawieniu Naszych Najserdeczniejszych, zapomnieliśmy o niekonsekwencyach Caussade’a, widzieliśmy tylko grę samą, połączoną z doskonałą charakterystyką, z akcyą tak naturalną, tak rzecby można plastyczną, iż lepszej niepodobna żądać od najwytrawniejszego artysty.
Caussade nielogicznym jest u Sardou, w rozwiązaniu komedyi — u p. Rapackiego jest zawsze sobą. Głos jego w pierwszych aktach, pełen tych tonów wewnętrznej swobody, wesołości — głos dobroduszny i naturalny, w akcie trzecim i czwartym, gdy drga boleścią i zwątpieniem, ani na chwilę nie przestaje być głosem Caussade’a. Świat konsekwencyi istnieje wszędzie, a w głosie i ruchu tak samo jak i w myśli. Za myśl w sztuce odpowiada autor, za przedstawienie jej — artysta — pan Rapacki ile mógł — pokrył niekonsekwencye autora w myśli; — w zewnętrznej jej formie czyż było co czegoby nie mógł?
Pan Rapacki ma przytem szczególniejszą zdolność przywiązywania do siebie uwagi publiczności. Na czwartkowem przedstawieniu, rzecby można, rozłamywali się sztuką i publicznością, jakby kawałkiem chleba, z p. Królikowskim. I dziwna rzecz. W takim personalu Nasi Najserdeczniejsi, rzeczywiście stają się naszemi serdecznemi, ale odejmijmy im naszych serdecznych — zlecą z pewnością na stopę zwykłych obojętnych znajomych.
Skala talentu p. Rapackiego podobno nadzwyczaj szeroka. Wszystko co leży między łzami smutku a śmiechem radości, między promienną namiętnością nieokiełzanej natury ludzkiej a spokojem mnicha, między burzą a pogodą, światłem a ciemnicą — wszystko ma być dlań przystępne. Cóż to za ogromny świat uczuć i myśli! A pamiętajmy, że prawdziwy artysta kładzie niekłamane momenty życia w charaktery, które przedstawia. Za wszystkie swe postacie musi czuć prawdziwie. Czuć za stu ludzi, to żyć za stu! Oto świat artyzmu! Ale z tych westchnień, łez, bólu, żądz, pragnień i rozkoszy, z tego rozhoworu wewnętrznego, z rozumu i głupoty, z miłości i nienawiści, z szalonych bluźnierstw i cichej modlitwy — wydobyć piękną i moralną prawdę — oto cel artyzmu! I dla tego, raz w imię młodości, drugi w imię sztuki, trzeci w imię jej przyszłych ideałów — z radością witamy p. Rapackiego na naszej scenie.
Spodziewamy się jeszcze zobaczyć artystę w innych, bardziej poważnych i dramatycznych rolach. Jakkolwiek trudno i zamarzyć nawet o lepszem ich jak dotąd przedstawieniu — sądzimy jednak: głowom laurowanym nie może chodzić o to, że i inne skronie mogą się z czasem zieloną gałązką ozdobić.
Ze szkodą publiczności Nasi Najserdeczniejsi, wypadli przeszłego czwartku, równocześnie z benefisem p. Artôt. Przy dzisiejszym personelu tej sztuki, trudnoby pomieścić ciekawych, nawet w Wielkim Teatrze.

Przegląd Tygodniowy z 1869 roku.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.