[244]LII. Pomona i Wertumnus.
Nad Pomonę w Lacyum nie było Dryady,
Coby swoje staranniej uprawiała sady
I coby o płód drzewa tak była troskliwa.
Stąd[1] ma imię. Nie w borach, nie w wodach przebywa:
Wieś lubi i owoce rodzajnej jabłoni.
Zamiast grotów i łuków krzywy nóż ma w dłoni;
Nim zbrojna, to swawolną rodzajność wyniszcza,
To drzewo z nazbyt gęstych gałęzi oczyszcza,
Albo w nadciętą korę wsuwa różdżkę zdrową
I obcej latorośli daje matkę nową;
Lub nie chcąc, aby drzewo cierpiało pragnienie,
Orzeźwia świeżą wodą zwikłane korzenie.
To jej cała nauka, to jej rozkosz cała,
Bo dotąd jeszcze władzy miłości nie znała.
Lękając się napaści, sad wkoło zamyka,
Broni obcym przystępu i mężczyzn unika.
I czegóż nie czynili, by ująć Pomonę,
Skoczne Satyry, Pany, choiną wieńczone,
I Sylwan na swe lata zbyt żywych nadziei,
I bożek[2], który sierpem odstrasza złodziei?
Lecz odeszli, czcze sobie zaloty sprzykrzywszy.
Nad wszystkich kochał Wertumn, choć nie był szczęśliwszy.
To raz, przyjąwszy postać wiejskiego młodzieńca,
Dźwigał snopy na sobie, istny obraz żeńca,
[245]
To znowu młodem sianem opasawszy włosy,
Zdawało się, że świeże przewracał pokosy;
To gdy trzaskając z bicza, szedł z pola wesoły,
Rzekłbyś, iż ledwie wyprzągł unużone woły;
Z nożem był jak sadownik, co obcina wino,
Jak zbierający jabłka, kiedy szedł z drabiną,
Z bronią był z niego żołnierz, z wędką rybak prawy:
Tak sobie wstęp różnemi ułatwiał postawy,
By się pieścić widokiem dla ócz pożądanym.
Raz, oparty na kiju, w czepcu malowanym,
Włosy siwe na skroniach pokazawszy z przodu,
Jak podeszła kobieta, wszedł do jej ogrodu
I rzekł, dziwiąc się jabłkom: »Dziecino, kochanie!
Cudniejszaś jeszcze, widzę, nad me spodziewanie«.
I tak dalej starucha w tymże duchu gwarzy,
Uściskiem, jak na babę, zbyt gorącym darzy.
Potem usiadł pod drzewem, patrzy na konary,
Mogące ledwie unieść jesienne ciężary.
Stał tam wiąz, z latoroślą winną ożeniony.
Pochwaliwszy go razem z wiszącemi grony,
Tak rzekł: »Gdyby samotnie żył ten wiąz wspaniały,
Nie miałby nic prócz liścia godnego pochwały
I ta na nim latorośl z jagody winnemi
Bez wsparcia musiałaby czołgać się po ziemi.
Lecz ciebie wzór tak piękny nie wzrusza, Pomono,
I Hymena ogniwem nie chcesz być złączoną?
Obyś chciała! Bo więcej władne wdzięki twoje,
Niż tej, która Lapitów rozpaliła boje[3],
[246]
Niż Heleny, upadkiem Pergamu wsławionej,
Niż cnotliwej śmiałego Uliksesa żony.
Dziś, choć stronisz, wzdychają do ciebie tysiące,
I półbożki i bóstwa, w tych górach żyjące.
Lecz jeżeli twój wybór ma być doskonałym,
Jeśli nie będziesz wiekiem gardziła dojrzałym,
Wierz tej, która cię kocha. Bądź w wyborze dumna,
Pogardź gminu ofiarą, a wybierz Wertumna.
Ja ci za niego ręczę, znając go, jak siebie:
Nie tuła się po świecie w wojennej potrzebie,
Ojczyznę tylko lubi; myśl jego niepłocha,
Nie można o nim mówić, że co ujrzy, kocha.
Tyś pierwszym, tyś ostatnim życzeń jego celem,
On twoim aż do grobu będzie przyjacielem.
Jest młody, jest przystojny, mienić umie postać,
I czemkolwiek mu każesz, tem on może zostać.
Jedno polubiliście: jemu na ołtarze
Przez ciebie ulepszony niosą owoc w darze;
Cieszy się z woni jabłek i z warzyw słodyczy,
Lecz stokroć sobie bardziej serca twego życzy.
Na jego stałą miłość odpowiedz wzajemnie
I wierz, jakby obecny błagał cię przeze mnie.
Lękaj się gniewu bogów, pomnij o Wenerze,
Co z Ramnuzją z nieczułych srogą pomstę bierze.
Wiek mię wiele nauczył; więc dla twej przestrogi
Opowiem, jak nieczułość lubią karać bogi.
Objawię ci znajome w całym Cyprze dzieje:
Ta powieść niech cię wzruszy i litość w cię wieje.
Dumną Anaksaretę, z krwi Teukra idącą,
Z niskiego rodu Ifis pokochał gorąco.
Długo walcząc, gdy nie mógł rozumem zbyć szału,
[247]
Do wspaniałych jej progów zbliżył się pomału.
Naprzód śmiał swoją miłość przed mamką wyjawić,
By u swej wychowanki raczyła się wstawić;
Potem z licznych jej dworzan każdego ubłagał,
Aby go swoją łaską życzliwie wspomagał.
Czasem pochlebne listy pisał do kochanki
I na odrzwiach zawieszał z łez wilgotne wianki;
Czasem na twardym progu całą noc przeczekał
I przed smutną zaporą żałośnie narzekał.
Anaksareta, głuchsza rozhukanej fali,
Twardsza z ogni noryckich[4] wydobytej stali
I od skał niewzruszonych z pierwotnej podstawy,
Nie dość, że wzrok na niego rzuca niełaskawy,
Lecz przy dumie okrutna, z łez jego się śmieje
I tak kochającemu odbiera nadzieję.
Nie zniósł Ifis, cierpieniem udręczony srogiem,
I te ostatnie słowa wyrzekł przed jej progiem:
»Ciesz się, Anaksareto! Dręczyć cię przestanę.
Zwyciężyłaś, więc obchodź radośnie wygranę:
Nuć pieśni tryumfalne, wieńcz wawrzynem czoło!
Kamienna! ja umieram: bądźże już wesołą!
Przecież w czemś mię pochwalisz i to sobie wróżę,
Że przynajmniej mym zgonem tobie się zasłużę.
Niech to wyznanie będzie pociechą twej dumie,
Że miłość mą ku tobie ledwie z życiem stłumię.
Wieści o mojej śmierci nikt ci nie przyniesie:
Będę zawsze przy tobie, nawet w życia kresie,
Byś widokiem zwłok moich wzrok napasła srogi.
[248]
Wy, jeśli losem ludzkim troszczycie się, bogi,
Pomnijcie na mnie! Więcej życzeń nie wyjawię,
Lecz dni, życiu odjęte, chciejcie dodać sławie!«
Rzekł i do drzwi, tylekroć przybranych we wieńce,
Wzrok łzami zasmucony podnosząc i ręce,
Z góry szeroką pętlę zaciąga młodzieniec.
»Taki — rzekł — tobie, sroga, podoba się wieniec!«
Jeszcze w nią patrząc, szyję wsuwa, śmierci chciwy,
I zawisnął na odrzwiach, ciężar nieszczęśliwy.
Wtem nóg jego drgających silne uderzenie
Drzwi otwiera i smutne odkrywa zdarzenie.
Krzyk zgrozy wznoszą słudzy i syna ostatki,
Daremnie z drzwi odjęte, zanoszą do matki.
Ta, zimne zwłoki syna zaledwie obaczy,
Rzuca się na nie, blada z trwogi i rozpaczy,
I gdy żal matczyn słowem i czynem ponowi,
Śpieszy oddać ostatnią usługę synowi;
W żałobie za marami idzie środkiem miasta,
Na stos prowadząc syna, spłakana niewiasta.
Stał dom Anaksarety przy drodze, którędy
Posuwały się smutne pogrzebów obrzędy.
Słyszy żałobne jęki dziewica wzruszona,
Bo już bóg mściwy skruchę włożył jej do łona.
— »Zobaczmy — rzekła — całun« i stanęła, dumna,
W oknie, pod którem właśnie szła nieszczęsna trumna.
Gdy patrzy, wzrok osłupiał, a krew, dawniej ciepła,
Wszystko ciało bladością powlekając, skrzepła.
Chciała odejść: nie mogła; twarz odwrócić chciała:
I ten próżny wysiłek, bo już członki ciała
Zwolna jeden po drugim kamieniały razem,
A czem wprzód było serce, dziś cała jest głazem.
[249]
Nie myśl, że jest zmyśleniem to zdarzenie całe:
W Salamis widać dotąd tej dziewicy skałę;
Przy niej Wenus w świątyni hołd odbiera szczery,
Imię Wyglądającej mająca Wenery.
Jej pomna, porzuć upór i skromność daremną
I nagródź przyjaciela miłością wzajemną.
Niech ci wiosna obficie owoców nadarzy,
Niech wiatr jabłek nie strąci ani mróz nie zwarzy«.
Tak mówiąc bożek, słusznie nazwany Odmieńcem[5],
Zrzucił stroje niewieście i stał się młodzieńcem,
I zajaśniał w tym blasku, jaki słońce sieje,
Gdy chmury rozprószywszy, potok światła leje.
Wtedy niezwykłym blaskiem urody wzruszona,
Tkliwą go wzajemnością nagradza Pomona.
|