[175]XXXVII. Pojedynek Acheloja z Herkulesem.
»Czemuż o innych mówię? — Ja nawet, młodzianie,
Mogę się wam w trojakiej pokazać przemianie:
To mam postawę bożka, to przechodzę w węża,
To jak buhaj, moc moja w rogach się wytęża,
W rogach, póki je miałem; ale ich połowę
Już straciłem«. — Westchnienie przerwało mu mowę.
I obrażenia czoła i westchnień przyczyny
Tezej pyta się bożka; ten, uwieńczon w trzciny,
Tak rzecze: »Twem pytaniem rozjątrzasz mą ranę;
Któż bowiem chętnie swoją wspomina przegranę?
Lecz opowiem ci wszystko, bo, rycerzu śmiały,
Mniej hańby mam, żem uległ, niż żem walczył, chwały;
Wielkość zwycięscy serce pociechą napawa.
Może kiedy cię doszła Dejaniry sława,
Najurodziwszej z dziewic? Więc jej siągać śmieją
[176]
Tysiączni zalotnicy zazdrosną nadzieją.
I jam wszedł w dom Eneja, chcąc być jego zięciem;
Po mnie z temże się ozwał Alcyd przedsięwzięciem.
Inni dwom ustąpili. Alcyd się nadyma,
Iż jego żona teściem Jowisza otrzyma,
Iż się wsławił spełnieniem macochy[1] poleceń.
Jam rzekł: »Królu, człowieka wyżej boga nie ceń!
— Jeszcze wtenczas Herkules nie był w bogów rzędzie —
Jam bóg rzeki, dzielącej twój kraj w bystrym pędzie.
Jeśli mnie oddasz córkę, w twej zostanie ziemi
Miast być obcą z przychodniem pomiędzy obcemi.
By ją zyskać, czyż trzeba obrażać Junonę
I mieć od niej za karę prace wyznaczone?
A ty, synu Alkmeny, tak z rodu chełpliwy,
Fałszywyś syn Jowisza lub zbrodnią prawdziwy;
Przyznając się do ojca, matki hańbę wznowisz;
Jeśli matka niewinna, ojcem nie jest Jowisz«.
To słysząc, już mnie Alcyd przemierzał oczyma,
A gdy wrzącego gniewu dłużej nie utrzyma,
Woła: »Lepszym do boju, niźli do wymowy;
Bylem cię siłą przemógł, ty mię zwycięż słowy«.
Już biegł; cofać przechwalstwa mając za ohydę,
Zrzucam szaty zielone i walczyć z nim idę.
Gdy ramiona wyprężę, pierś ręką zasłonię,
Wszystkie członki ku dzielnej sposobię obronie,
On garść prochu porywa i na mnie go sieje
I zaraz sam podobnież od piasku żółknieje.
Już mię za uda chwyta, już za kark prze z bliska
[177]
I ze wszystkich stron razem potężnie mię ściska.
Broni mię własny ciężar, jestem niezachwiany;
Tak skała, gdy w nią wzdęte szturmują bałwany,
Stoi na morzu, własnem bezpieczna brzemieniem.
Po przerwie idziem z nowem na bój uniesieniem.
Żaden kroku nie cofnie; z zajadłością srogą
Czoło z czołem, pierś z piersią, noga trze się z nogą.
Daremnie piersi moje trzykroć w tej potrzebie
Usiłował Herkules oderwać od siebie.
Ledwie w czwartym zawodzie wydobył ramiona
I gdy już ma być światu prawda objawiona,
Powalił mię na ziemię i usiadł na grzbiecie.
Wierzcie mi, bo czczej sławy nie szukam na świecie,
Rozumiałem, żem został górą przywalony.
Ledwie go spotniałemi objąłem ramiony,
Ledwie się ze srogiego wywinąłem splotu;
On dyszącego nękał, wzbraniał sił powrotu,
Gwałtem tłoczył za gardło, aż uczuwszy brzemię,
Kolanom zarył w piasek i musiał gryźć ziemię.
Słabszy męstwem, chcę własnym zbawić się fortelem:
Zmieniony w węża, pierzcham przed nieprzyjacielem,
A kiedy w łuk ogromny roztaczam pierścienie
I sykiem przeraźliwym napełniam przestrzenie,
Szydząc z moich zdrad, Alcyd nawet się nie zdumiał.
»Jam jeszcze — rzekł — w kolebce węże dławić umiał[2],
A choćby nawet z ciebie powstał smok niezmierny,
[178]
Jak małą byłbyś cząstką owej hydry z Lerny![3]
Jej rany były płodne, z jej stu głów odcięta,
Każda głowa cudownie tworzyła bliźnięta.
I lubo się w jaszczurcze gałęzie rozrosła,
Przecie ją przemoc moja zgromiła i zniosła.
I powiedz, co się z tobą, Acheloju, stanie
W jednego tylko węża grożący przemianie?
Czy aby umiesz walczyć pożyczoną bronią?«
To rzekł i szyję moją tak potężnie dłonią
Ścisnął, jak gdybym został ujęty w obcęgi,
I nie mogłem się wyrwać z pod przemocy tęgiej.
Trzecia mi zostawała przemiana w buhaja.
Biorę ją, a chęć zemsty siły me podwaja.
On, gdy moje mięsiste podgarle zakręci,
Natychmiast mię do siebie przyciąga wbrew chęci.
Wreszcie porwie za rogi rękoma silnemi,
W grunt je wbija i w końcu kładzie mię na ziemi.
Nie dość miał na tej zemście; róg mi jeszcze łamie
I wiecznego kalectwa zostawuje znamię.
Jabłka i wonne kwiaty mieszczą w nim boginie,
Odtąd mój róg za godło obfitości słynie«.
Rzekł; wtem nimfa, jak łowów bóstwo, ustrojona,
Spuściwszy gęste włosy na oba ramiona,
Przychodzi i na stoły z rogiem obfitości
Wszystkie skarby jesieni zastawia dla gości.
[179]
Nazajutrz, gdy świat znowu ujrzał uśmiech zorzy,
Nie czekając, aż rzeka bałwany ukorzy,
Aż znowu płynąć będzie w dawnem łożu swojem,
Rozstają się rycerze z bożkiem Achelojem.
Ten chrome swoje czoło zaraz kryje w wodzie.
Prócz tej skazy, wad innych nie miał w swej urodzie;
By jednak i tę ukryć, albo w rokiciny,
Albo przybiera skronie w gęsty wieniec trzciny.
|