[179]XXXVIII. Szata Dejaniry.
Kiedy z żoną w kraj przodków wracał syn Alkmeny,
Stanął nad bystrym nurtem wzburzonej Eueny;
Wzdęły ją gęste deszcze i zimowe ścieki
Moczyły się wirem bałwany tej rzeki.
Niezlękłego o siebie, trwożnego dla żony,
Widząc barczysty Nessus, pływak doświadczony:
»Ja z nią — rzekł — na brzeg drugi pójdę, Herkulesie,
Ciebie zaś własna siła niechaj w pław przeniesie«.
Bojącą się tak Nessa, jak wody, małżonkę
Powierzywszy Nessowi, drżącą Kalidonkę,
Alcyd w lwią skórę odzian, z kołczanem, bo kłodę
I łuk krzywy już pierwej przerzucił przez wodę,
»Kiedym zaczął, dokonam« — rzecze — i nie zwleka;
Idzie wpław, nie uważa, gdzie bezpieczna rzeka,
Gdzie bród łatwy lub nurty spokojne, nie pyta.
Już krok stawia na brzegu, już łuk krzywy chwyta,
Gdy poznawszy głos żony, tak woła na Nesa,
Co pierzchał z powierzonym skarbem Herkulesa:
»Darmo ufasz twym nogom, o Nessie szalony,
Wstrzymaj się, mojej sobie nie przywłaszczaj źony!
[180]
Mnie się nie lękasz: ojca[1] na kole obroty
Do zakazanych ślubów niech ujmą ochoty!
Nie ujdziesz, choćby klacz twa, jak wicher, leciała!
Nie dogonię cię nogą: dogoni cię strzała«.
Ledwo rzekł, zaraz skutek za groźbą pośpieszył
I grzbiet pierzchającego ostrą strzałą przeszył.
Przez piersi wyszło ostrze, a z obojej rany
Wytryska jad lernejski, hojnie z krwią zmieszany.
Wyjąwszy grot zatruty, swej śmierci przyczyny
»Przynajmniej — mówi centaur — nie bez pomsty zginę«.
I daje brance szatę ze krwią jeszcze ciepłą.
Ręcząc, że wzbudzi miłość choćby jak zakrzepłą.
Wielkie dzieła Alcyda i rozgłośna chwała
Zgasiła gniew macochy i świat zadziwiała.
Przez wdzięczność Jowiszowi gdy ofiarę składa
Zwycięsca Echalji, gwarna wieść przypada,
Co zawsze fałsze z prawdą wytrębuje głośnie
I z niczego przez własne kłamstwa nagle rośnie,
Głosząc, że syn Alkmeny płonie ku Ioli.
Uwierzy Dejanira, dotkliwie ją boli
Nowa miłość Alcyda; straciwszy nadzieję,
W łzach rozpływa nieboga. »Lecz czemuż łzy leję?
— Zawoła — Łzy te będą Ioli uciechą.
Spiesz się, póki nie stanie jeszcze pod twą strzechą
I miejsca nie zabierze. I cóż mam przedsiębrać?
Czy się skarżyć, czy milczeć? Czy litości żebrać?
Wrócić do Kalidonu, czy tu na nich czekać?
Nie, siostrze Meleagra nie przystało zwlekać!
Zadławiona kochanka niech światu obwieści,
Ile może obraza, ile gniew niewieści«.
[181]
Rzekła; waha się długo, lecz wreszcie stanowi
Postać szatę w krwi Nessa zbroczoną mężowi
W nadziei, że tem miłość wzbudzi w Herkulesie.
Nieświadom, dar od żony wierny Lichas niesie
Przyjacielowi swemu. Nie bojąc się zdrady,
Przyobleka bohater echidnejskie jady.
Niósł z modlitwą na ogień wonie i ofiary,
Na ołtarz marmurowy lejąc wino z czary.
Wtem trucizna, rozgrzana i ciepłem odmiękła,
We wszystkie naraz członki Herkulesa wsiękła.
Póki mógł, zwykłem męstwem w piersi tłumi jęki;
Lecz gdy ludzką cierpliwość już przemogły męki,
Wściekły z srogiego bólu, leci od ołtarza
I okropnymi Etę odgłosy przeraża.
Bez zwłoki jadowitych chce się pozbyć powić,
Lecz razem zdziera ciało i — szpetnie wysłowić —
Lub szata nie odstaje mimo męża siły,
Lub zdarta, kość obnaża i ogromne żyły.
Jak woda, gdy ognistą szynę kto w nią kładzie,
Tak syczy krew i w wrzącym gotuje się jadzie.
Próżna pomoc, trucizna w płuca się wżerała,
I siny płyn z całego występował ciała;
Palone skwierczą nerwy, szpik topi się w kości.
Alcyd dłoń z temi słowy ku niebu wyprości:
»Dzika córo Saturna, nasyć się mą klęską,
Napaś twe serce: palmę odniosłaś zwycięską!
Lub litosna dla wroga, bo jestem ci wrogiem,
Weź to ciało, nieszczęściem udręczone srogiem,
Do prac tylko stworzone! O śmierć ciebie proszę,
Śmierć mi daj: takie dary przystoją macosze.
Przeze mnież to krwią gości hańbiący ołtarze
[182]
Legł Buzyrys i Antej, ufny w matki darze.
Ni mię kształtem troistym pasterz[2] na Iberze,
Aniś ty mię zastraszył, potrójny Cerberze!
Tyżeś, prawico, byka wściekłego zgromiła![3]
W Elidzie, przy Stymfalu twojaż znana siła
I wśród gajów parteńskich![4] Przez ciebież ujrzano
Przepaskę,[5] termodonckiem złotem przeplataną,
I jabłka, od czujnego smoka źle strzeżone![6]
Jam centaury pogromił, mnie winna obronę
Arkadja, legł z mej ręki odyniec[7] niszczyciel,
Darmo hydrze po klęsce podwójny rósł mściciel[8].
Ja trackie konie,[9] spasłe ludzkiemi wątroby,
Gdym ujrzał i ciał ludzkich widział pełne żłoby,
Wnet ich i władcy dzikość tem żelazem skromię;
[183]
Na tych barkach spoczywasz, nemejski ogromie[10],
Tem czołem niebom dźwigał[11]. Wprzód rozkazywaniem
Zmogłaś się, mściwa Juno, niż ja wykonaniem.
Lecz nowa przyszła klęska, której nie pokona
Pocisk, broń ani męstwo: jad doszedł do łona,
Wre już we mnie — a żyje Eurysteusz srogi
I są jeszcze na świecie, którzy wierzą w bogi!«
To rzekł i stąpa krwawy po wyniosłej Ecie,
Jak tygrys śledząc łowca, gdy mu grot tkwi w grzbiecie;
To raz wzdryga się z holu, to nieszczęsny jęczy,
To szatę w ciało wrosłą oderwać się męczy,
To w zapale po górach całe sosny łamie,
To podnosi do nieba błagające ramię.
Wtem widzi, jak się Lichas krył w głębi jaskini,
A gdy go ból nieznośny szalonym uczyni:
»Tyżeś to — rzekł — Lichasie, zgubne przyniósł dary,
Tyś śmierci mojej sprawcą?« — Wychodzi z pieczary
I wymawia się Lichas, blady, pełen trwogi,
A gdy chciał Herkulesa uścisnąć za nogi,
Ten go porwał, a ciałem, trzykrotnie miotanem,
Cisnął w morze Eubejskie silniej, niż taranem.
Lichas w górze skamieniał. A jak przez powietrze
Deszcz lecąc, w śnieg się ścina, w mroźnym skrzepły wietrze,
Lekkie zaś płatki śniegu, gdy się w kółka skrążą,
Twardnieją i na ziemię w gęstym gradzie dążą:
Tak i Lichas, ciśnięty silnemi ramiony,
[184]
Gdy mu w górze krew skrzepła, został w głaz zmieniony.
Dotąd w morzu Eubejskim jest niewielka skała,
Co po dziś dzień Lichasa imię zachowała.
Pozostał jeszcze na niej ślad rysów człowieka,
A nieśmiały ją żeglarz omija zdaleka,
Ale ty, synu boga, co pioruny miecie,
Ściąwszy sosny rosnące na wysokiej Ecie,
Wznosisz stos, a oddawszy łuk, kołczan i strzały,
Które drugi raz[12] Troi zgubnemi być miały,
Każesz Filoktetowi pochodnię podłożyć.
Gdy się wokoło stosu zaczął ogień srożyć,
Wierzch jego wielki Alcyd lwią skórą odziewa
I z maczugą pod głową kładzie się na drzewa
Spokojnie, jakby spoczął w biesiadników gronie,
Pośród czar, winem pełnych, różą wieńcząc skronie
Już zawziąwszy się, ogień ze wszystkich stron huczał
I temu, co nim gardził, dotkliwie dokuczał.
Przelękli się bogowie o mściciela ziemi[13];
Jowisz do nich z radością przerzekł słowy temi:
»Niebianie! wasza trwoga jest dla mnie rozkoszą
I wdzięczne się uczucia w sercu mojem wznoszą,
Że pamiętnego ludu królem, ojcem słynę,
Że widzę waszą łaskę na moją rodzinę.
Choć na nią Herkul czyny wielkiemi zasłużył,
Nie przeto jam się u was, mili, nie zadłużył.
Lecz ogień mu nie szkodzi, wasza trwoga płona:
[185]
Ten, co wszystko pokonał, i ogień pokona.
To tylko płomień strawi, co z matki posiada;
Co ma ze mnie, jest wieczne, śmierci nie podpada.
Tę część, od ognia wolną, z ziemi oddzieloną,
I jak wy, nieśmiertelną, przyjmę w wasze grono.
Wiem, że się czyn ten bogom sprawiedliwy wyda.
Gdyby jednak kto jeszcze miał żal do Alcyda,
Gdyby mu bóstwa przeczył, próżnychby słów użył,
Bo choć wielka nagroda, Alcyd ją wysłużył«.
Przystają bóstwa, nawet królowa wspaniała
Wszystko prócz słów ostatnich dość chętnie słuchała;
Lecz przymówka ją boli. — Już znikło w płomieniu,
Co było w bohaterze podległem zniszczeniu,
Nie poznałbyś Alcyda: wszystko w nim jest boskie,
Nic z matki, części tylko zostały ojcowskie.
Jak wąż nowy, gdy starość zzuje wraz z łupieżą,
Igra wdzięcznie i łuską połyskuje świeżą,
Tak Alcyd, gdy śmiertelną powłokę zostawił,
Lepszą częścią świetniejszym i większym się zjawił,
Wziął powagę dostojną i blask jaśniejący.
Wtem na lekkich obłokach władca wszechmogący,
Z nieba wóz czterokonny zesławszy na ziemię,
Wniósł go pomiędzy gwiazdy: Atlas uczuł brzemię.
|