Przez Syberyę i Mandżurię do Japonii/Zamiast wstępu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Przez Syberyę i Mandżurię do Japonii
Pochodzenie Na daleki wschód. Kartki z podróży
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1904
Druk Drukarnia Rubieszewskiego i Wrotnowskiego
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Zamiast wstępu.

— Proszę o bilet miejsca w pośpiesznym pociągu syberyjskim.
— Czy pan zamawiał?
— Telegrafowałem dwa dni temu.
Blada, niedokrwista kasyerka długo i ospale przewraca w stosie papierów.
— Depesza gdzieś się zapodziała Ach, jest!... Przepraszam. Którą klasą pan jedzie?
Podaję bilet wolnego przejazdu, wydany mi na całą drogę przez główny Zarząd dróg i komukacyi.
— Za tym biletem... pan pociągiem syberyjskim... nie może jechać! — cedzi kasyerka.
— Jakto?! Pani nie spostrzegła pewnie, że jest zaopatrzony stemplem, dającym prawo przejazdu i pośpiesznymi i kuryerskimi pociągami.
— Owszem, spostrzegłam. Lecz to nie to.. otrzymaliśmy okólnik... co do ekspresu.
— A więc chodzą do Syberyi inne jeszcze pośpieszne pociągi?
Kasyerka trzęsie głową.
— Cóż zatem znaczy ta sprzeczność?... Co to za okólnik i gdzie się o nim dowiedzieć można?... Przypuszczam, że go pani źle tłómaczy. Mam prawo tłómaczyć go na swoją korzyść. Gdybym był wiedział o nim, prosiłbym o przyłożenie i waszej, syberyjskiej pieczątki. Sądzę, że zarząd nie odmówiłby mi. Zależy mi wielce na pośpiechu... Muszę jechać tym pociągiem.
— Niech pan weźmie drugi bilet... za pieniądze.
— Wolne żarty. Nie mam zamiaru. Wysyła mię Instytucya naukowa rządowa i z tego jedynie powodu korzystam z wolnego przejazdu...
— W takim razie... niech się pan zwróci do naczelnika stacyi... lub naczelnika ruchu. Bez ich pozwolenia nie wydam panu biletu na miejsce i nie ostempluję kuponu na przejazd. Mamy wyraźną instrukcyę!
Naczelnika stacyi niema i nie wiadomo gdzie się podział. Zamiast go szukać, biorę dorożkę i każę wieźć się do Zarządu kolei Moskiewsko-Kurskiej.
Mroźna, nasycona lodowemi igłami wichura dmie prosto w oczy. Złoto-czerwono-zielono-błękitno-szare miasto blado majaczy wśród kłębów zamieci. Zimno mię na wylot przejmuje, gdyż nie wziąłem futra, pewny, iż z wygodą podróżować będę cały czas w ciepłym pociągu. Wchodzę od frontu do ogromnego koszarowego budynku, stojącego pogardliwie bokiem do głównej ulicy. Wewnątrz roi się tłum urzędników. Setki futer, płaszczów, paltotów wiszą na szaragach. Z przedsionka w głąb po szerokich, wygodnych schodach prowadzi drzwi kilkoro. Puszczają mnie przez „te mniejsze“. Naczelnika ruchu niema. Powinien przyjechać... za godzinę. Czekam dwie godziny w poczekalni, pełnej znużonych i zdenerwowanych interesantów; naczelnika wciąż niema. Mam tylko pięć godzin czasu, a muszę być jeszcze w Muzeum antropologicznem, gdzie zostawiłem przyrządy.
Wreszcie woźny wzywa mię. Wchodzę do eleganckiego gabinetu. Gruby jegomość za zielonym stołem łaskawie kiwa mi głową.
Wyłuszczam mu swoją sprawę.
— To nie moja rzecz. Niech pan się uda do naczelnika zarządu.
Naczelnika niema, przyjmuje mnie jego pomocnik.
— Nic na to poradzić nie mogę. Istotnie, odebraliśmy niedawno okólnik...
— Ale cóż winna publiczność, że nic o nim nie wie? Nie ogłoszono go... W przepisach kolejowych go niema.
W odpowiedzi odbieram ruch ramion.
— Przypuszczam, że zły bilet dostałem przez omyłkę. Bardzo się śpieszę. Sekretarz ministra komunikacyi upewnił mię, że za tym biletem mogę jechać i kuryerskimi pociągami.
— Oni tam... w Petersburgu zawsze... Już mamy drugi taki wypadek.
— Doprawdy, to omyłka. Nie przypuszczam, aby władze, tak ze mną uprzejme, chciały mi stawiać niespodziewane przeszkody. Niech mi pan w tej mojej przygodzie pomoże.
— Przedstawię sprawę naczelnikowi zarządu, lecz nie wiem... — brzmiała niechętna odpowiedź.
Przestrzenie w Moskwie ogromne. Na szczęście dorożkarze mają dobre konie. Wracam po załatwieniu interesów przemarzły do kości, ale pełen otuchy. Naczelnik przyjmuje mię jednak już nie w gabinecie, lecz na korytarzu. Zły znak! Ogląda uważnie mój skromny ubiór podróżny.
— Więc to pana wysyła Akademia umiejętności?
— Tak.
— Do Japonii?
— Do Japonii.
Broda łaskawie porusza się zlekka.
— Nic dla pana uczynić nie możemy.
— Wszak nie proszę o łaskę; chodzi jedynie o poprawienie omyłki.
— To wcale nie omyłka. Petersburg tak zawsze... Postanawia, nie spytawszy się nikogo o nic, a później... mamy kłopoty... Oni gotowi są wyzuć Moskwę ze wszystkiego...
Historyczna niechęć Moskwy do Petersburga, wmieszana do mojej błahej sprawy, rozweseliła mię trochę.
— Widzę, że dla pana to jedynie zabawne wydarzenie, tymczasem ja spóźnię się wszędzie i poplączę cały plan podróży.
— Niech pan telegrafuje na swój koszt do ministra komunikacyi.
— Ale w każdym razie tym pociągiem już nie pojadę?...
— O nie! zaczeka pan trzy dni.
Krótki rachunek przekonywa mię, że nawet w razie powodzenia stracę czas i pieniądze. Postanawiam wyjechać najbliższym pociągiem, odsunąć się jak najrychlej i jak najdalej...
Odchodząc, dziękuję za życzliwość.
Przyjmują szczyptę mej ironii za dobrą monetę.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.