Przygoda w Jerozolimie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Przygoda w Jerozolimie
Pochodzenie Opowiadania
Wydawca Wilhelm Zukerkandl
Data wyd. 1928
Druk Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Miejsce wyd. Lwów, Złoczów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. En sägen från Jerusalem
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZYGODA W JEROZOLIMIE.


W starym, wielce poważanym meczecie Eletksa w Jerozolimie znajduje się w bocznem przejściu, prowadzącem w głąb poza właściwą nawę świątyni, bardzo głęboka i szeroka nyża okna. W tej nyży leży stary, podarty dywan, a na tym dywanie siada codziennie stary Mesullam, wróżbita umiejący wykładać sny, który za małem wynagrodzeniem zwiedzającym meczet przepowiada przyszłość.
Przed paru laty zdarzyło się pewnego popołudnia, że Mesullam, który jak zwykle siedział przy oknie, był w tak złym humorze, iż nawet nie odpowiadał na pozdrowienia przechodzących. Nikomu jednak nie przyszło na myśl oburzać się na jego niegrzeczność, gdyż wiedziano, że martwił się z powodu przykrości, jaka go tego dnia spotkała. Mianowicie Jerozolimę zwiedzał w tym czasie pewien potężny książę z Zachodu, a przed południem tegoż dnia zwiedzał dostojny gość wraz ze swem otoczeniem meczet Eletksa. Przed jego przybyciem kazał przełożony meczetu we wszystkich kątach tego starego budynku posprzątać i kurz pozamiatać, a zarazem rozkazał, żeby Mesullam wyniósł się ze swego miejsca, uważając to za zupełnie niemożliwe, żeby on tam siedział podczas wizyty tak dostojnego gościa. Nie dość, że dywan był zupełnie podarty że wkoło niego była cała masa brudnych worów, w których Mesullam chował swoje mienie: Mesullam sam nie był niczem mniej, jak ozdobą meczetu. Był to niesłychanie brzydki, stary murzyn. Wargi miał niezmiernie grube, dolną szczękę ogromnie naprzód podaną, czoło bardzo nizkie, nos najwięcej chyba podobny do ryja; jeśli się jeszcze weźmie pod uwagę, że Mesullam miał skórę grubą, pomarszczoną i tułów gruby, krępy, owinięty z musu brudnym, białym szalem zaledwie dziwićby się można, że mu zabroniono pokazywać się w meczecie w tym czasie, kiedy się tam znajdował zachodni książę.
Biedny Mesullam wiedział dobrze, że przy swej brzydocie był jednak człowiekiem niezwykle mądrym. Dlatego poczuł gorzki zawód, że nie zobaczy owego podróżnego gościa. Miał nadzieję, że da mu przykłady swej wielkiej wiedzy, jaką w rzeczach tajemnych posiadał i przez to powiększy jeszcze swe znaczenie i sławę. Kiedy ta nadzieja spełzła na niczem siedział zmartwiony godzina za godziną w szczególnej pozycyi, z głową w tył odrzuconą, z ramionami w górę podniesionemi, jakby wzywał niebios o sprawiedliwość.
Gdy zbliżał się wieczór, zbudził Mesullama z tego apatycznego bólu jakiś wesoły głos. Był to syryjski dragoman, który w towarzystwie samotnego podróżnika zbliżył się do wróżbity. Powiedział mu, że ten cudzoziemiec pragnie usłyszeć jakąś próbkę wschodniej mądrości i dlatego chwalił przed nim zdolności Mesullama w wykładaniu snów.
Mesullam nie odrzekł ani słowa, trwając bez ruchu w poprzedniej pozycyi. Dopiero gdy dragoman powtórnie zapytał, czy zechce wysłuchać i wyłożyć sny, które mu cudzoziemiec opowiedzieć pragnie, opuścił ramiona, skrzyżował je na piersiach i przybrawszy pokorną pozycyę człowieka, któremu stała się krzywda, odpowiedział, że dusza jego jest tego wieczora pełna własnych trosk, tak, że niezdolny jest dziś sądzić o rzeczach cudzych.
Ale cudzoziemiec, człowiek bardzo żywy i usposobienia rozkazującego, mało troszczył się o jego odmowę. Ponieważ nie było krzesła, odepchnął poprostu dywan Mesullama na bok i usiadł w nyży okna. Potem począł czystym, wyraźnym głosem opowiadać sny, które dragoman tłómaczył staremu wróżbicie.
— Powiedz mu — mówił cudzoziemiec — że przed paru laty byłem w Kairze, w Egipcie. Ponieważ on, jak powiadasz, jest człowiekiem uczonym, więc wie oczywiście, że tam znajduje się meczet, zwany El Azhar, będący najsławniejszem miejscem uczoności w Egipcie. Pewnego dnia poszedłem go zwiedzić i znalazłem cały olbrzymi ten gmach, jego budowle i arkady, przejścia i sale świątyni przepełnione ludźmi, oddanymi nauce. Byli tu starcy, którzy całe swe życie poświęcili badaniom mądrości, oraz dzieci, będące właśnie w wieku, kiedy uczą się pisania pierwszych liter. Byli tu rośli murzyni, z głębi Afryki przybyli, piękni, szczupli młodzieńcy z Indyi i Arabii, cudzoziemcy z dalekich stron, z Berberyi, Turanu, ze wszystkich krajów, których ludy czczą koran. Pod kolumnami — a mówiono mi, że w El Azhar tylu jest nauczycieli co kolumn — siedzieli nauczyciele na swych dywanach skuleni, a uczniowie ich, którzy się dokoła nich ugrupowali, słuchali uważnie wykładu kołysząc się wciąż w takt. I powiedz mu, że chociaż El Azhar pod żadnym względem nie odpowiadał pojęciu środowiska nauki, jakie my mamy na zachodzie, jednak byłem zdumiony tem, co ujrzałem. Powiedziałem wtedy sobie. Patrz, to jest ta wielka twierdza i ostoja islamu. Stąd rozchodzą się młode latorośle Mahometa. Tu, w El Azhar sporządza się leki mądrości utrzymujące naukę koranu świeżą i żywotną.
To wszystko powiedział przybysz niemal jednym tchem — poczem zamilkł, dając czas dragomanowi do powtórzenia tego wróżbicie. Poczem mówił dalej: — Powiedz mu następnie że El Azhar zrobił na mnie tak potężne wrażenie, że ujrzałem go znów następnej nocy we śnie. Widziałem ową budowlę z białego marmuru, tych licznych studentów w czarnych płaszczach i białych turbanach tak, jak to jest zwyczajem w El Azhar. Przechodziłem po salach i po dworcach i zdumiałem się na nowo, jak potężną twierdzą jest dla islamu ten gmach. W końcu, wciąż we śnie, przyszedłem do podnóża minaretu, gdzie zwykł był wstępować wywoływacz modlitw i oznajmić wiernym, że nadeszła godzina modlitwy. Widziałem schody prowadzące do minaretu i widziałem, jak wstępował na nie właśnie mollah. Miał on na sobie czarny płaszcz i biały turban, jak wszyscy inni, i nie mogłem z początku ujrzeć jego twarzy. Ale kiedy na skręcie schodów zwrócił się twarzą ku mnie, zobaczyłem, że to był Chrystus.
Opowiadający znów zrobił krótką pauzę, a pierś jego podniosła się w głębokim oddechu. — Nigdy nie zapomnę, choć to był sen tylko — zawołał — jakie wrażenie zrobiło na mnie widzieć wstępującego po schodach minaretu w El Azhar Chrystusa! Wzruszyło mnie to tak bardzo, że On wszedł do tej twierdzy islamu, aby oznajmić godzinę modlitwy, że zbudziłem się ze snu i oprzytomniałem.
Tu obcy ów człowiek znów zatrzymał się w opowiadaniu, aby dragoman słowa jego przetłómaczył. Mesullam cały czas siedział bez ruchu i obojętnie z oczyma na wpół przymkniętemi, jakby przez to chciał powiedzieć: Ponieważ nie mogę pozbyć się tego upartego człowieka, więc pokażę mu bodaj, że ani mi się nie śni słuchać tego, co opowiada. Spróbuję zasnąć. To będzie najlepszy sposób pokazać mu, jak mało mnie interesuje.
Dragoman też zwrócił uwagę przybysza na zupełną obojętność Mesullama, że ich trud będzie daremny i pewnie nie usłyszą żadnego mądrego słowa od niego, dopóki będzie trwał w tem usposobieniu. Ale przybysz z Europy zdawał się być rozmiłowanym w niesłychanej brzydocie Mesullama i jego ruchach. Spoglądał na niego z tą samą radością, z jaką dziecko ogląda w menażeryi dzikie zwierzę, i nie okazywał najmniejszej ochoty przerywać opowiadanie.
— Powiedz mu, że byłbym go nie nudził opowiadaniem tego snu, gdyby mi się raz jeszcze w pewien sposób nie był przyśnił — opowiadał dalej. — Powiedz mu, że przed paroma tygodniami zwiedzałem meczet Zofii w Konstantynopolu. Zwiedziwszy cały ten wspaniały gmach wstąpiłem na rodzaj podniesienia, skąd miałem wspaniały widok na przepiękną salę kolumnową. Powiedz mu, że wpuszczono mnie do świątyni podczas nabożeństwa, kiedy tam było pełno ludzi. Na każdym z niezliczonych dywaników do modlitwy stał człowiek i sprawował modły. Wszyscy, którzy brali udział w modlitwie, wykonywali równocześnie pewne ruchy. Wszyscy jednocześnie padali na kolana i jednocześnie powstawali. Wszyscy szeptem odmawiali modlitwy, ale z tego nieznacznego ruchu tylu warg powstał przedziwny szmer, unoszący się ku sklepieniu i tam zamierał. A potem szmer ten wracał z dalekich kurytarzy i galeryi, jako melodyjny szept. To było tak dziwne, że przychodziło człowiekowi na myśl, czy to nie duch boży krąży po tej starej świętości.
Podróżny znów uczynił pauzę w opowiadaniu. Pilnie patrzył na Mesullama, podczas gdy dragoman tłómaczył jego słowa. Tłómacz robił rzeczywiście wrażenie, jakby starał się cały dar wymowy zużyć na wywołanie zaciekawienia wróżbity. Zdawało się też, że mu się to uda, bo raz przymknięte oczy jego otwarły się i zabłysły, jak węgiel rozżarzony. Ale uparcie jak dziecko, które się nie da zabawić, wróżbita znów spuścił głowę na piersi i jeszcze niecierpliwiej począł się kiwać.
— Powiedz mu — rzekł znów przybysz — że nigdy nie widziałem ludzi modlących się z takiem nabożeństwem. Zdawało mi się, że to piękno cudowne tego gmachu wywołało uczucie tej ekstazy. Zaprawdę, myślałem sobie, to jest jeszcze ostoja islamu. Tu jest ojczyzna pobożności. Z tego potężnego meczetu rozszerza się wiara i zachwyt, przez które islam jest potężnym.
Tu znów przestał i obserwował uważnie wyraz twarzy Mesullama, podczas gdy dragoman tłómaczył jego słowa. Ten jednak nie okazywał żadnego zainteresowania. Ale widocznie przybysz był człowiekiem, który sam siebie słuchał z przyjemnością. Jego własne słowa odurzały go, byłby zrozpaczony, gdyby nie mógł opowiadać dalej.
— Więc — zaczął znowu — nie mogę dobrze określić, jak mi było. Możliwe, że lekki dym z tysiąca lampek oliwnych w połączeniu z przytłumionym szeptem modlących się i ich jednostajnymi ruchami, odurzył mnie nieco. Nie mogłem nie zamknąć oczu, kiedy tak stałem oparty o kolumnę. Wnet opanował mnie leciuchny sen, drzemka, albo raczej rodzaj otumanienia, które trwało zapewne nie dłużej jak minutę, ale w tej krótkiej chwili byłem kompletnie pozbawiony uczucia rzeczywistości. Widziałem przed sobą wciąż jeszcze meczet Zofii i tych wszystkich modlących się ludzi, ale teraz zauważyłem to, czego wpierw nie widziałem, że tam pod kopułą znajduje się rusztowanie, na którem stało kilku robotników, zaopatrzonych w pendzle i farby.
— Powiedz mu więc — ciągnął dalej — jeśli tego nie wie, że meczet Zofii był ongi chrześcijańskim kościołem i że sklepienie i kopuła z owych jeszcze czasów pokryte są świętemi chrześcijańskiemu malowidłami i mozaiką, ale że Turcy te wszystkie obrazy pomalowali żółta farbą. I zdawało mi się we śnie, że ta żółta farba w kilku miejscach odpadła i że robotnicy weszli na rusztowanie, aby poprawić malowanie. Ale patrz, oto kiedy jeden z robotników podniósł pendzel, aby miejsce to zamalować, upadł większy kawał tynku i natychmiast spostrzegłem piękny wizerunek Chrystusa odsłonięty. Robotnik raz jeszcze wyciągnął rękę, aby malować, ale ramię zdawało się być ubezwładnione przed prześlicznym obrazem. Równocześnie wierzchnia farba opadła z całej kopuły, a obraz Chrystusa ukazał się w całej swej wspaniałości pośród aniołów i niebiańskich postaci. Wtedy robotnik krzyknął, a wszyscy ci modlący się w głębi meczetu podnieśli głowy. — A kiedy zobaczyli Zbawiciela, wyrwał się z ich piersi okrzyk zachwytu i wszyscy wyciągnęli ręce w górę. Ale kiedy spostrzegłem to zachwycenie, opanowało i mnie takie wzruszenie, że natychmiast się ocknąłem. Wszystko było tak, jak wpierw. Mozaikowe obrazy na suficie były pokryte żółtą farbą, a modlący się nadal nawoływali Allaha.
Kiedy dragoman przetłómaczył to opowiadanie, Mesullam otworzył jedno oko i obserwował cudzoziemca. Ujrzał człowieka, który zdawał się być podobnym do wszystkich innych ludzi z zachodu, jacy ten meczet zwiedzali.
— Nie wierzę, żeby ten blady człowiek miał widzenia — pomyślał. — Nie ma on ciemnych oczu, które mogą spoglądać za tajemniczą zasłonę. Sądzę raczej, że przyszedł tu, aby ze mnie żartować. Muszę się strzedz, aby mnie w tym dniu przeklętym znów jakie nowe upokorzenie nie spotkało.
Cudzoziemiec mówił dalej:
— Ty wiesz, wróżbito, że pewien dostojny cudzoziemiec w tych dniach zwiedzi Jerozolimę. Możnowładzcy tutejsi starają się zrobić ku jego czci wszystko, co jest w ich mocy. Była nawet mowa o tem, żeby na jego cześć otworzyć w murze okalającym Jerozolimę zamurowaną bramę, zwaną złotą bramą, mającą być wejściem, którem Jezus wchodził do Jerozolimy w niedzielę palmową. Roztrząsano rzeczywiście ten projekt okazania dostojnemu cudzoziemcowi tak wielkiego zaszczytu, żeby wjechał do miasta tą bramą, zamurowaną od kilkuset lat, ale przypomniano sobie starą przepowiednię, zwiastującą, że kiedy ta brama będzie otwartą, ludy Zachodu wkroczą do miasta przez tą bramę i opanują Jerozolimę.
— Ale posłuchaj, co mi się przydarzyło wczorajszej nocy. Był prześliczny, jasny księżyc, pogoda piękna i wyszedłem sam na spacer, aby podjąć przechadzkę spokojną dokoła świętego miasta. Wyszedłem poza mury i szedłem wązką drożyną, która prowadziła wzdłuż muru dookoła miasta. Szedłem, a myśli moje błąkały się w odległych czasach, tak, że ledwie wiedziałem jeszcze, gdzie się znajduję. Naraz uczułem zmęczenie i bardzo chciałbym był wiedzieć, czy wnet dojdę do jakiej bramy, przez którą mógłbym wrócić do miasta. Właśnie kiedy tak myślałem, spostrzegłem człowieka, otwierającego wielką bramę w murze tuż przedemną. Otworzył ją szeroko i wskazał, że mogę wnijść. Szedłem, jak już powiedziałem, zatopiony w marzeniach i nie wiedziałem dobrze, jak daleko zaszedłem. Zdumiałem się jednak nieco, że tak właśnie przedemną była brama, ale nie myślałem dłużej nad tem, lecz przeszedłem przez bramę. Zaledwie przeszedłem przez głęboki łuk, z trzaskiem drzwi za mną się zamknęły. Wtedy odwróciłem się, poza mną nie było żadnego otworu, lecz tylko zamurowana brama, właśnie ta, którą tu w Jerozolimie Złotą nazywają. Przedemną znajdował się plac świątyni, dalej ogromne wzgórze, w którego środku króluje meczet Omara. A wiesz, że żadna inna brama doń nie prowadzi, prócz Złotej bramy, która nietylko jest zamkniętą, lecz i zamurowaną. — Możesz sobie wyobrazić, że myślałem, iż oszalałem, albo że śnię, i że starałem się znaleść jakieś rozwiązanie zagadki. Oglądnąłem się za owym człowiekiem, który mnie wpuścił. Znikł, nie mogłem go znaleść... Za to tem wyraźniej widziałem go w pamięci: wysoka, nieco pochylona postać, długie loki, rozdzielona broda. To był Chrystus, o wróżbito, znowu Chrystus.
— Więc powiedz mi ty, umiejący spoglądać w tajemniczość, co znaczą moje sny i widzenia, co przedewszystkiem znaczy, że zaprawdę rzeczywiście przeszedłem przez Złotą bramę? I teraz jeszcze nie wiem, jak się to stało, ale uczyniłem to. Powiedz mi więc, co znaczą te trzy rzeczy?
Dragoman przetłómaczył wszystko Mesullamowi, ale wróżbita siedział jeszcze wciąż w tym samym niedowierzającym, złym humorze.
— To pewne, że ten cudzoziemiec chce ze mnie żartować — pomyślał — może chce mnie drażnić temi mowami o Chrystusie.
Najchętniej byłby wcale nie odpowiadał, ale dragoman był uparty, więc parę słów powiedział.
Dragoman zwlekał z przetłómaczeniem.
— Co on powiedział — zapytał ciekawie cudzoziemiec.
— Powiada, że nic innego nie ma do powiedzenia, jak, że »sen jest marą.«
— Powiedz mu tedy odemnie — rzekł cudzoziemiec nieco zagniewany — że to nie zawsze prawda. Zależy od tego, kto śni sny.
Nim jeszcze dragoman te słowa przetłómaczył Mesullamowi, Europejczyk powstał i oddalił się lekkim, elastycznym krokiem przez długi korytarz.
Ale Mesullam siedział cicho i rozważał przez pięć minut odpowiedź cudzoziemca, poczem zrozpaczony padł twarzą ku ziemi.
— Allah! Allah! — zawołał — dwa razy tego dnia szczęście przeszło koło mnie! Cóż zawinił twój sługa, że ci się nie podoba?





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: anonimowy.