<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł W sali sądowej
Pochodzenie Opowiadania
Wydawca Wilhelm Zukerkandl
Data wyd. 1928
Druk Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Miejsce wyd. Lwów, Złoczów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Tösen från Stormyrtorpet (I)
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
W SALI SĄDOWEJ.



Rzecz dzieje się hen daleko w sali sądowej na prowincyi. Przy stole sądowym, w głębi sali, siedzi sędzia, mężczyzna wysoki, dobrze zbudowany, o rysach twarzy szerokich, grubych. Już od kilku godzin rozstrzygał sporne sprawy jedną za drugą i opanowało go już w końcu coś, jak niechęć i posępność. Trudno byłoby powiedzieć, czy to upał i duszność w sali go męczy, czy też wpadł w zły humor z powodu zajmowania się tyloma drobnemi sprawami, tyloma sporami małoznaczącymi, które powstały chyba z tego jedynego powodu, żeby wykazać kłótliwość i niemiłosierdzie i chęć wygranej u ludzi.
Właśnie rozpoczął rozprawę jedną z ostatnich, jakie w tym dniu miały być rozstrzygnięte. Rozchodziło się o alimenta.
Sprawa ta była już rozpatrywana na poprzednim sądzie i protokół owej rozprawy właśnie odczytywano. Dowiadujemy się, że oskarżycielką jest biedna służąca, a oskarżonym człowiek żonaty. Następnie dowiadujemy się, że oskarżony oświadczył, że dziewczyna ta niesłusznie go tu pozwała, i chyba tylko przez chciwość. Przyznaje on, że oskarżycielka służyła przez jakiś czas w jego dworze, ale on w tym czasie nie wdawał się z nią w żadne miłostki i ona nie ma żadnego prawa żądać od niego wsparcia pieniężnego. Oskarżycielka jednak obstawała przy swojem twierdzeniu i po przesłuchaniu kilku świadków polecono pozwanemu złożyć przysięgę, jeśli nie chce, by go sąd skazał na zapłacenie żądań oskarżycielki.
Obie strony są obecne i stoją przed stołem sędziego. Oskarżycielka jest bardzo młoda i wygląda ogromnie nieśmiele. Płacze ona ze wstydu i z trudem obciera łzy chustką zwiniętą w kłębek tak, że się zdaje, jakoby jej nie mogła rozwinąć. Jest ona ubrana czarno, a suknie jej robią wrażenie prawie nowych, mało noszonych, ale leżą na niej tak źle, że ma się niemal wrażenie, że je sobie wypożyczyła, aby przyzwoicie zjawić się w sądzie.
Co się tyczy oskarżonego, to odrazu widać po nim, że jest dobrze sytuowanym człowiekiem; może mieć lat około czterdzieści i wygląda świeżo i dumnie. Kiedy tak stoi przed krzesłem sędziego, widać, że trzyma się doskonale. Nie wygląda wprawdzie, jakby mu sprawiało szczególną przyjemność to, że tu stoi, ale też wcale nie robi wrażenia przykrego.
Kiedy skończono odczytywanie protokołu, zwrócił się sędzia do oskarżonego z zapytaniem, czy obstaje przy swem twierdzeniu i czy jest gotów złożyć przysięgę.
Oskarżony odpowiedział szybko: tak. Szuka on czegoś w kieszeni kamizelki i wyciągnął świadectwo proboszcza, stwierdzające, że zna ważność i znaczenie przysięgi i nic nie przeszkadza, żeby ją złożyć.
Podczas tego jego zeznania dziewczyna nie przestała płakać. Zdaje się być ogromnie nieśmiałą i oczu nie odrywa od ziemi. Nawet nie podniosła oczu, żeby spojrzeć w twarz obwinionego.
Kiedy »tak« powiedział, dziewczyna drgnęła. Postąpiła parę kroków bliżej krzesła sędziowskiego, tak, jakby miała coś do powiedzenia, i stanęła. To chyba niemożliwe, pomyślała pewnie, żeby on tak powiedział. Przesłyszało mi się.
Tymczasem sędzia wziął do ręki świadectwo, dając równocześnie znak woźnemu. Woźny podchodzi do stołu, żeby wziąć biblię i położyć ją przed oskarżonym.
Oskarżycielka słyszy, że ktoś koło niej przechodzi, i staje się niespokojną. Zmusza się, żeby na tyle podnieść oczy, by módz spojrzyć przez stół, i spostrzega, że woźny kładzie właśnie biblię na stole.
Ma minę taką, jakby chciała się czemuś sprzeciwić. Ale znów się wstrzymuje. Przecież to niemożliwe, żeby złożył przysięgę. Sędzia musi mu w tem przeszkodzić.
Sędzia jest taki mądry i wie dobrze, jak ludzie myślą i czują w jego kraju. Przecież on musi wiedzieć, jacy surowi są ludzie, jeśli chodzi o coś takiego, jak małżeństwo. Nie znają większego grzechu nad ten, jaki ona popełniła. Czyż byłaby mogła powiedzieć coś takiego o sobie samej, gdyby nie było prawdą? Sędzia mógł dobrze wiedzieć, jaką straszną pogardę ściągnęła na siebie. I nie tylko pogardę, ale i wszelaką nędzę. Nikt jej nie chciał wziąć do służby. Nikt nie chciał jej pracy. Jej rodzeni rodzice ledwo ją cierpieli w domu i codzień mówili o tem, żeby ją wypędzić. Nie, sędzia powinien dobrze rozumieć, że nie żądałaby wsparcia od człowieka żonatego, gdyby nie miała do tego prawa.
Sędzia nie mógł przecież sądzić, że w takiej sprawie kłamie, że byłaby takie straszliwe nieszczęście ściągnęła na siebie, gdyby była mogła oskarżyć innego, aniżeli człowieka żonatego. A jeśli to wiedział, to przecież musi przeszkodzić przysiędze.
Widzi, że sędzia siedzi i kilkakrotnie odczytuje świadectwo proboszcza.
Dlatego zaczyna wierzyć, że jednak przeszkodzi.
To zresztą słuszna uwaga, że sędzia jest zamyślony. Kilkakrotnie spogląda na oskarżycielkę, ale przytem ujawnia się tylko coraz bardziej wyraz wstrętu i obrzydzenia na jego twarzy. Zdawało się, że jest względem niej nieprzychylnie usposobiony. Nawet jeśli ona mówi prawdę, to jest złą osobą i sędzia nie może mieć dla niej życzliwości.
Zdarza się niekiedy, że sędzia miesza się w jakąś sprawę jako dobry i mądry doradzca i broni strony przed zupełną ruiną. Ale tym razem jest zmęczony i zły i nie myśli o niczem innem, jak aby sprawę według prawa przeprowadzić.
Odkłada więc sędzia świadectwo i w kilku słowach mówi do oskarżonego, że spodziewa się, iż pewnie dobrze zna następstwa fałszywej przysięgi. Oskarżony słucha go z tym samym spokojem, z jakim zachowywał się przez cały czas, i odpowiada z respektem i nie bez godności.
Oskarżycielka słucha z ogromnym strachem. Robi kilka gwałtownych ruchów i składa dłonie. Prowadzi straszliwą walkę ze swoją nieśmiałością i z łkaniem, które jej ściska gardło. Ale kończy się na tem, że nie może słowa wydobyć.
Przysięga ma więc być składaną. On ją złoży. Nikt mu nie przeszkodzi, żeby nie obciążał swego sumienia.
Aż dotąd nie mogła uwierzyć, że się to stanie. Ale teraz przekonywa ją rzeczywistość, że to stanie się, że stanie się już w najbliższej chwili. Strach większy niż wszystko, czego dotychczas doznała, opanowuje ją. Skamieniała — nawet już więcej nie płacze. Oczy jej znieruchomiały.
Więc on ma zamiar ściągnąć na siebie wieczyste potępienie. Rozumie ona dobrze, że on chce przez tę przysięgę zostać uwolnionym ze względu na żonę. Ale gdyby nawet miał z nią mieć ostrą przeprawę, nie powinien przecież poświęcać swej duszy.
Nic nie było straszliwszego, jak krzywoprzysięstwo. W tym grzechu było coś tajemniczego i okropnego. Nie było dlań ani łaski, ani przebaczenia. Bramy przepaści otwierały się same, gdy tylko imię krzywoprzysięzcy wymieniają.
Gdyby teraz podniosła oczy ku jego twarzy, byłaby się obawiała ujrzeć jakiś znak potępienia przez gniew Boga na jego twarzy położony.
Podczas gdy tak stoi i coraz większy strach ją ogarnia, pouczył sędzia obwinionego, jak ma złożyć palce na biblii. Następnie sędzia szuka w kodeksie formułki przysięgi.
Ujrzawszy go, jak kładzie palce na biblii, posunęła się jeszcze o krok bliżej ku sędziemu, i odnosi się wrażenie, jakby się chciała pochylić nad stołem i jego rękę cofnąć z biblii.
Ale wstrzymuje ją ostatnia nadzieja. Sądzi, że teraz, w ostatniej chwili, jednak on się cofnie.
Sędzia znalazł ustawową formułkę przysięgi i poczyna głośno i wyraźnie odczytywać ją. Następnie pauza, aby obwiniony mógł słowa za nim powtórzyć. A oskarżony rzeczywiście zaczyna je powtarzać, ale robi małą pomyłkę, tak że sędzia zaczyna od początku.
Teraz nie może już mieć ani cienia nadziei. Teraz wie, że on będzie fałszywie przysięgał i że ściągnie na siebie gniew Boga na całe przyszłe życie.
Stoi i bezradnie łamie dłonie. A to wszystko jest jej winą, że go zaskarżyła.
Ale była przecież bez pracy, bez zajęcia; cierpiała głód i marzła. Dziecko leżało śmiertelnie chore. Do kogóż miała się zwrócić o pomoc?
Nigdy też nie myślała, że on będzie mógł popełnić taki okropny grzech. I teraz sędzia właśnie przeczytał powtórnie rotę przysięgi. Za kilka chwil czyn będzie dokonany. Ten czyn, od którego niema odwrotu, którego nigdy nie można naprawić, nigdy zmazać.
Właśnie kiedy oskarżony zaczyna słowa przysięgi powtarzać, rzuca się naprzód, odsuwa gwałtownie jego wyciągniętą rękę i porywa biblię.
Okropne przerażenie dało jej nareszcie odwagę. On nie powinien swej duszy zaprzepaszczać. On nie powinien.
Woźny sądowy pośpiesza natychmiast, aby jej odebrać biblię i przywołać ją do porządku. Ona się strasznie boi wszystkiego, co ma łączność z sądem, i zdaje jej się, że co uczyniła, skaże ją na twierdzę. Ale biblii nie chce zwrócić. Cokolwiek by ją to kosztowało, on nie może tej przysięgi złożyć. I on, chcący przysięgać, zbliża się także, aby księgę odebrać, ale i jemu się opiera.
— Tyś nie powinien tej przysięgi składać! — woła — tyś nie powinien!
To, co się teraz dzieje, budzi naturalnie ogromne zdumienie. Obecni tłoczą się do stołu sędziego, przysięgli wstają, protokolant zrywa się, trzymając kałamarz w ręku, aby się atrament nie wylał.
Wtedy sędzia woła głośno i gniewnie:
— Cicho! — i wszyscy stoją bez ruchu.
— Co ty robisz? Co masz z biblią do czynienia? — zapytuje sędzia oskarżycielki głosem ostrym i twardym.
Przezwyciężywszy swój strach przez swój czyn rozpaczliwy, pozbyła się już obawy i odpowiada: — On nie powinien przysięgać!
— Cicho bądź i oddaj biblię! — woła sędzia
Ale ona nie słucha, lecz obejmuje biblie obydwoma rękami.
— On nie może przysięgać! — woła gwałtownie.
— Czy ci bardzo na tem zależy, żeby proces wygrać? — pyta sędzia coraz ostrzej.
— Chcę skargę cofnąć! — woła i ona ostro. — Nie chcę go zmuszać do przysięgi!
— Czegóż tak krzyczysz? — pyta sędzia. Czyś rozum straciła?
Ona oddecha gwałtownie i stara się uspokoić. Sama słyszy, jak krzyczy. Sędzia pewni myśli, że ona oszalała, bo tego, czego chce, nie może spokojnie powiedzieć. Jeszcze raz walczy z sobą, żeby swój głos opanować, a tym razem udaje jej się to. Mówi powoli, poważnie, głośno patrząc sędziemu prosto w twarz:
— Chcę cofnąć skargę. On jest ojcem dziecka. Ale ja go jeszcze kocham. Nie chcę żeby krzywo przysięgał!
Stoi mocno i zdecydowanie przed stołem sędziego i patrzy wprost w jego surową twarz. Sędzia siedzi, wsparłszy obie ręce na stole, i długo, długo nie odrywa od niej wzroku. Podczas gdy sędzia ją tak obserwuje, zachodzi w nim wielka zmiana. Zmęczenie i niezadowolenie, widoczne pierwej na jego twarzy, ginie, a ta gruba twarz wskutek wzruszenia staje się prawie piękną.
Patrz, myśli sędzia, patrz, taki jest mój lud. Nie chcę się nań skarżyć, jeśli jedna z ostatnich posiada tyle miłości i bojaźni bożej.
Nagle jednak sędzia czuje, że oczy napełniają mu się łzami, i wtedy prawie że zawstydzony otrząsa się i rzuca prędkie spojrzenie dokoła. I widzi, że pisarze i woźni sądowi i cały długi szereg przysięgłych pochylili się naprzód, aby przyjrzeć się dziewczynie, która stoi przed stołem sędziowskim i ściska w rękach biblię. I widzi blask na ich twarzach, tak, jakby ujrzeli coś rzeczywiście pięknego, co ich do głębi wzruszyło.
Potem spogląda sędzia po zgromadzonych tu ludziach i zdaje mu się, jakby wszyscy ci ludzie siedzieli tu milcząco i bez tchu, tak, jakby usłyszeli tu właśnie coś, za czem najwięcej tęsknili.
W końcu spogląda sędzia na obwinionego. Teraz on jest tym, który stoi z głową spuszczoną ku ziemi.
Sędzia zwraca się raz jeszcze do dziewczyny. — Tak będzie, jak sobie życzysz — mówi. Skarga będzie cofnięta — dyktuje protokolantowi.
Oskarżony robi ruch, jakby chciał coś przeciw temu powiedzieć. — Cóż to, cóż to? — woła sędzia. — Czy masz może co przeciw temu? — Oskarżony jeszcze bardziej pochyla głowę i mówi szeptem: — O nie, najlepiej już chyba tak.
Sędzia chwilę jeszcze siedzi cicho, potem odsuwa ciężkie krzesło, wstaje i dokoła stołu idzie ku dziewczynie.
— Dziękuję ci, — mówi i podaje jej rękę.
Teraz ona kładzie biblię na stole, stoi i płacze i wyciera łzy chustką zwiniętą w kłębek.
— Dziękuję ci! — rzekł sędzia raz jeszcze bierze jej rękę lekko i ostrożnie, jakby była czemś delikatnem i kosztownem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: anonimowy.