<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Przygody Tomka Sawyera
Wydawca Księgarnia J. Przeworskiego
Data wyd. 1933
Druk „Floryda“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. The Adventures of Tom Sawyer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
Młodzi detektywi

Przygody tego dnia były dla Tomka w nocy przyczyną bardzo niespokojnych snów. Cztery razy miał już skarb w rękach i cztery razy rozpływał mu się pod palcami w nicość, bo ciągle się budził i uświadamiał sobie na jawie przykrą rzeczywistość niepowodzenia. Gdy nad ranem przechodził w myśli wszystkie szczegóły wielkiej przygody, wydawały mu się one czemś niezmiernie mglistem i dalekiem, jakby nie były z tego świata, lub należały do zamierzchłej przeszłości. Potem pomyślał, że całe to przeżycie musiało mu się chyba przyśnić! Za przypuszczeniem tem przemawiał bardzo poważny argument, mianowicie, że ilość widzianych monet była zbyt wielka, by być rzeczywistością. Dotychczas nigdy jeszcze nie widział naraz więcej, niż pięćdziesiąt dolarów, i jak wszyscy chłopcy jego wieku i pochodzenia, uważał wszelkie napomknienia o „setkach“ i „tysiącach“ za pięknie brzmiące zwroty retoryczne, które nie miały odpowiedników w rzeczywistości. Nigdy mu nawet na myśl nie przychodziło, że olbrzymią sumę stu dolarów może ktoś naprawdę posiadać. Gdyby zanalizować jego pojęcie o zakopanych skarbach, okazałoby się, że składają się one z garstki rzeczywistych monet, oraz z czegoś wspaniałego, fantastycznego i nieuchwytnego.
Im uporczywiej jednak rozmyślał, tem jaśniejsze i wyrazistsze stawały się szczegóły przygody, tak że wreszcie począł się skłaniać ku przypuszczeniu, że może to jednak nie był sen. Tej niepewności trzeba się było pozbyć. Szybko więc przełknął śniadanie i poszedł szukać Hucka.
Huck siedział na krawędzi łodzi ze zwieszonemi nogami, któremi pluskał bezmyślnie w wodzie, z miną melancholika. Tomek postanowił zaczekać, aż Huck sam zacznie o tem mówić. Jeżeli tego nie zrobi, będzie to najlepszym dowodem, że był to tylko sen.
— Jąk się masz, Huck?
— Jak się masz!
Minuta milczenia.
— Tomku, gdybyśmy te przeklęte narzędzia zostawili koło drzewa, pieniądze byłyby nasze. Wściec się można!
— A więc to nie sen, więc to nie sen! Atak pragnąłbym tego! Niech mnie licho porwie, jeżeli sobie tego nie życzyłem!
— Co nie jest snem?
— Ach, ta wczorajsza historja. Zdawało mi rano, że mi się to tylko przyśniło!
— Przyśniło! Gdyby się schody nie zawaliły, przekonałbyś się, co to był za sen! Całą noc dręczył mnie ten zielonooki djabeł w hiszpańskim stroju, ciągle mnie gonił... a niech go djabli!
— Nie, nie przeklinaj go! Trzeba go znaleźć. Trzeba odszukać skarb!
— Tomku, nigdy go nie znajdziemy. Taka okazja zdarza się tylko raz w życiu, a myśmy ją w tak głupi sposób wypuścili z rąk. Gdybym się z nim jeszcze raz oko w oko zetknął, byłaby to moja śmierć.
— I moja też, ale mimo to chcę go jeszcze zobaczyć i zakraść się za nim do... numeru drugiego.
— Numer drugi; tak, tak. Myślałem o tem ale nie mogę dojść, co to takiego. A jak ty myślisz?
— Nie wiem. To bardzo niejasne. Słuchaj, Huck, może to numer domu!
— Głupstwa gadasz! Nie, Tomku, to nie to! A jeżeli nawet, to w każdym razie nie w naszej mieścinie, bo tu domy nie mają numerów.
— Prawda! Muszę się zastanowić. Mam już! To numer pokoju w gospodzie!
— Zgadłeś! U nas są tylko dwie gospody, więc łatwo się dojdzie.
— Czekaj tu, Huck, zaraz przyjdę.
Tomek znikł. Niezbyt lubił pokazywać się publicznie w towarzystwie Hucka. Nie było go pół godziny. Wybadał, że w lepszym hotelu numer drugi był oddawna zajęty przez młodego adwokata, który stale tam mieszkał. Ale w podrzędniejszej gospodzie numer drugi był tajemnicą. Od syna właściciela dowiedział się, że jest stale zamknięty i że nigdy nie widział, by kto tam za dnia wchodził lub wychodził — tylko w nocy; nie ma pojęcia, co to znaczy; miał czasem ochotę zbadać sprawę, ale się bał, bo rozważając wszystkie tajemnicze okoliczności, doszedł do przekonania, że w tym pokoju musi straszyć: ostatniej nocy widział tam światło.
— Tyle się dowiedziałem. Zdaje mi się, że to właśnie ten num er drugi, którego szukamy.
— I mnie się tak zdaje, Tomku. Cóż teraz zrobimy?
— Czekaj, pomyślę.
Tomek myślał długo, wreszcie rzekł:
— Powiem ci. Tylne drzwi pokoju wychodzą na małą, ślepą uliczkę między gospodą a zabudowaniami cegielni. Przyniesiesz wszystkie klucze, jakie tylko zdołasz wygrzebać, a ja znowu ściągnę wszystkie mojej ciotce, i zaraz najbliższej ciemnej nocy pójdziemy tam i będziemy próbować. A uważaj na mieszańca Joego, bo zapowiedział, że będzie węszył w mieście, by wypatrzyć sposobność do wykonania zemsty. Jeśli go zobaczysz, idź za nim, bo jeżeli nie pójdzie pod numer drugi, to nasz domysł nic nie wart.
— O Boże! Ja sam za nim nie pójdę!
— Przecież to będzie noc! On cię nie zobaczy, a nawet gdyby zobaczył, nie może mieć na ciebie żadnego podejrzenia.
— Niech będzie, pójdę za nim, ale musi być bardzo ciemno. Nie... nie, nie pójdę! Zresztą spróbuję...
— Ależ Huck, w ciemności i jabym poszedł za nim! A może on przekona się, że nie można zrobić tego i zabierze zaraz pieniądze!
— To prawda, Tomku. Pójdą za nim, niech się dzieje, co chce!
— To mi się podoba! Tylko, Huck, ani pary z ust! Trzymajmy się mocno!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: Marceli Tarnowski.