<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Przygody Tomka Sawyera
Wydawca Księgarnia J. Przeworskiego
Data wyd. 1933
Druk „Floryda“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. The Adventures of Tom Sawyer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
Numer drugi

Wieczorem Tomek i Huck byli gotowi do dalszych przygód. Kręcili się wpobliżu gospody do godziny przeszło dziewiątej, przyczem jeden czuwał z pewnego oddalenia nad tylną uliczką, a drugi nad drzwiami wejściowemi. Nikt nie zjawił się w uliczce; nikt podobny do Hiszpana nie wszedł do gospody ani nie wyszedł z niej.
Zapowiadała się jasna noc. Tomek poszedł więc do domu, umówiwszy się, że gdyby się należycie ściemniło, Huck przyjdzie pod dom i „zamiauczy“, a wtedy Tomek wymknie się, aby wypróbować klucze. Ale noc pozostała nadal jasna, więc Huck około dwunastej opuścił placówkę i wycofał się z linji bojowej do łóżka, które stanowiła pusta beczka od cukru.
Wtorek nie sprzyjał operacjom wojennym. Środa także nie. Zato czwartek zapowiadał się lepiej. Tomek wymknął się wcześnie z domu, ściągnąwszy ciotce starą latarkę i duży ręcznik, by nim latarkę przesłonić. Ukrył to wszystko w beczce Hucka, i rozpoczęła się warta. Godzinę przed północą zamknięto gospodę i pogaszono w niej światła (ostatnie w całej okolicy). Hiszpan nie pokazał się, uliczką nikt nie przechodził. Wszystko szło po myśli chłopców.
Grube ciemności pokrywały ziemię, panowała głęboka cisza, przerywana tylko od czasu do czasu echem odległych grzmotów.
Tomek wydobył latarnię, zapalił ją w beczce, osłonił szczelnie ręcznikiem i dwaj awanturnicy zbliżyli się chyłkiem ku gospodzie. Huck stanął na warcie, a Tomek zakradł się poomacku w ślepą uliczkę. Teraz rozpoczęło się denerwujące czekanie, które przytłaczało Hucka, jakby się nań góra zwaliła. Pragnął już nawet zobaczyć błysk latarki, bo chociaż byłoby mu to jako znak rozpoczęcia działania napędziło porządnego stracha, stanowiłoby jednak dowód, że Tomek żyje jeszcze.
Zdawało mu się, że całe godziny już upłynęły, odkąd się rozstał z Tomkiem. Może zemdlał? Może nie żyje? Może dostał ataku serca ze strachu i okropnego napięcia? Huck nie zdawał sobie sprawy, że w podnieceniu przysuwał się coraz bliżej do uliczki, przewidując najokropniejsze rzeczy i doznając ciągle wrażenia, że za chwilę nastąpi jakaś straszna katastrofa, która zniweczy jego zdolność oddychania. Coprawda nie było już prawie czego niweczyć, gdyż płuca jego zdobywały się co najwyżej na wdychanie powietrza naparstkami, a serce tak mu waliło w piersi, iż sądził, że umęczone na śmierć lada chwila musi stanąć. Nagle błysk latarni! — obok niego przemknął w szalonym pędzie Tomek.
— Uciekaj! — zawołał. — Jeśli ci życie miłe, uciekaj!
Wezwanie to niepotrzebnie było powtórzone, jeden raz zupełnieby wystarczyło. Między pierwszem a drugiem wezwaniem Huck już zmykał z chyżością co najmniej trzydziestu czy czterdziestu mil na godzinę. Pędzili bez wytchnienia jak dwa konie wyścigowe, aż wreszcie znaleźli się w szopie opuszczonej rzeźni, leżącej po przeciwnej stronie miasta. W chwili, gdy jej dopadli, rozpętała się burza i począł lać deszcz. Po długiej dopiero chwili Tomek odzyskał oddech i opowiedział:
— Huck, to coś okropnego. Wkładam klucz jeden, drugi, cichutko, jak tylko można, ale zgrzytają tak, iż myślałem, że się przewrócę ze strachu. Obracam w zamku, nie idzie. Nie wiedząc wprost co robię, kładę rękę na klamce, naciskam — i drzwi się otwierają! Nie były zamknięte! Wpadam do środka, ściągam ręcznik z latarki i... wszelki duch Pana Boga chwali...
— Co! Coś zobaczył, Tomku?
— Huck! Omal nie wpadłem w ręce pół-Indjaninowi Joemu!
— Niemożliwe!
— Tak. Leżał na podłodze z plasterem na oku, z rozłożonemi szeroko rękami i spał jak zabity.
— Na Bogal! co zrobiłeś? Czy się obudził?
— Ani drgnął. Pijany był pewnie. Porwałem co prędzej ręcznik i w nogi!
— Jabym w takiej chwili o ręczniku ani pomyślał!
— A ja tak! Dałaby mi ciotka, gdybym go zgubił!
— Tomku, a widziałeś skrzynię?
— Nie było czasu na rozglądanie się. Nie widziałem ani skrzyni, ani krzyża. Nie widziałem wogóle nic, widziałem tylko przy Joem na podłodze butelkę i blaszany kubek! Tak! I widziałem jeszcze w izbie dwie beczki i całe mnóstwo flaszek. Czy wiesz już teraz, co tam w tym pokoju straszy?
— No?
— Wódka straszy! Może wszystkie gospody Związku Wstrzemięźliwości mają swój taki „straszący“ pokój? Jak myślisz, Huck?
— Tak, możliwe. Ktoby to był pomyślał coś podobnego! Ale wiesz, Tomku, teraz, gdy mieszaniec jest pijany, mamy doskonałą sposobność, żeby zagarnąć skrzynię!
— Naprawdę? Spróbuj!
Huck zadrżał.
— Ja... nie!
— Ja także nie, Huck. Jedna butelka to dla Jeego za mało. Gdyby ich było trzy, to co innego, w tedybym się odważył.
Po dłuższej chwili namysłu Tomek rzekł wreszcie:
— Słuchaj, Huck. Spróbujemy, ale wtenczas, gdy będziemy mieli zupełną pewność, że mieszańca Joego tam niema. Tak to za wielkie niebezpieczeństwo. Teraz będziemy czuwali każdej nocy, i gdy będziemy mieli niezbitą pewność, że sobie wyszedł, gdy zobaczymy to na własne oczy, wtedy uprzątniem y skrzynią z szybkością błyskawicy!
— Doskonale, zgadzam się! Ja podejmuję się czuwać dzisiaj i każdej następnej nocy, ale ty musisz wziąć na siebie drugą część wyprawy.
— I owszem. Twoja rzecz tylko przyjść pod dom ciotki i zamiauczeć. A gdybym spał twardo, rzuć w okno garść piasku, to mnie obudzi.
— Cudownie, lepiej być nie może!
— No, Huck, burza minęła, idę do domu. Za parę godzin będzie dzień. A ty wrócisz i będziesz czatował, prawda?
— Co powiedziałem, Tomku, tego dotrzymam. Będę pilnował gospody każdej nocy, choćby to miało trwać cały rok. W dzień będę spał, w nocy czuwał.
— Doskonale. A gdzie będziesz sypiał?
— U Bena Rogersa w stodole. On mi pozwala, a wuj Jake, murzyn jego ojca, nie ma nic przeciwko temu. Noszę czasem wodę dla wuja Jake, gdy mnie o to poprosi, a czasem, gdy ja go poproszę, daje mi coś do zjedzenia. Wiesz, Tomku, to bardzo poczciwy murzyn. On mnie lubi, bo nie daję mu odczuć, że jestem ulepiony z innej gliny. Nieraz siedzę przy nim i jemy z jednej miski, Ale nie mów tego nikomu. Gdy się jest głodnym, robi się rzeczy, którychby się kiedy indziej nie zrobiło.
— A więc, Huck, we dnie nie będę ciebie potrzebował, możesz sobie spokojnie spać. Nie będę ci przeszkadzał. Ale gdybyś coś w nocy spostrzegł, przybiegnij tu i miaucz jak kot.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: Marceli Tarnowski.