Przygody Zosi/Rybki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody Zosi |
Wydawca | „Nowe Wydawnictwo” |
Data wyd. | 1937 |
Druk | „Grafia“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Orwicz |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Całe Przygody Zosi |
Indeks stron |
Zosia była ogromnie roztrzepana i często przez to zdarzało się jej zrobić coś złego nawet niechcący.
Otóż pewnego dnia było tak:
Mamusia Zosi miała rybki w akwarjum to jest w szklanym pudełku nalanem wodą na dnie którego posypany był piasek. Rybki uwijały się wesoło. Pani Irena sypała im zwykle z rana okruchy bułki. Zosię bawiło bardzo przyglądanie się jak rybki rzucają się łapczywie na jedzenie i wyrywają je sobie nawzajem.
Tatuś darował Zosi szyldkretowy nożyk którym cieszyła się mogąc sama obierać nim jabłka, krajać biszkopty i ścinać kwiaty.
Pewnego razu bona dała Zosi chleba, który dziewczynka porozcinała na drobne kawałki; migdały i listki sałaty także zostały przez nią pokrajane. Następnie Zosia poprosiła, żeby jej dano soli, octu i oliwy, gdyż chce sobie przyrządzić doskonałą potrawę.
— O nie — odpowiedziała panna Julja — dam ci soli, ale ani octu ani oliwy nie dostaniesz, poplamiłabyś sobie sukienkę.
Zosia posoliła obficie swoją sałatkę i została jej jeszcze duża ilość, z której postanowiła zrobić jakiś użytek.
— Wiem już — powiedziała sobie. Posolę rybki mamusi! Kilka z nich rozetnę moim nożykiem. To dopiero będzie potrawa wyśmienita.
I oto niewiele myśląc biegnie do salonu, wyciąga rybki rączkami i kładzie je na talerzu. Rybki, pozbawione wody, rzucały się i podskakiwały. Zosia posypała je solą obficie i znieruchomiały wnet, leżały martwe na talerzu. Kilka z wydobytych rybek Zosia rozcięła na drobne kawałki. Skręcały się widocznie z bólu i Zosia zrozumiała wreszcie, że je zabija w ten okrutny sposób.
Zaczerwieniła się mocno.
— Cóż mamusia na to powie? pomyślała. Co ja pocznę nieszczęśliwa, jak się to wyda?
Pozbierała szybko rybki pocięte i osolone i zaniosła je z powrotem do salonu, żeby wrzucić do wody.
— Mamusia będzie myślała, że rybki wojowały z sobą tak zawzięcie i pozagryzały się wzajemnie. Zaraz powycieram talerzyki z soli i nikt nawet nie zauważy co na nich było. Panna Julja, zajęta robotą, nie widziała, że wchodziłam do salonu.
Zasiadła przy swym małym stoliczku i bawiła się zabawkami, następnie wzięła książeczkę do ręki i poczęła przeglądać obrazki, ale ciągle nasłuchiwała czy mamusia nie wraca.
Po chwili zadrżała, usłyszawszy podniesiony głos matki, która przywoływała służbę, coś rozprawiała, wypytywała, widocznie bardzo zagniewana.
Zosia oczekiwała z niepokojem, że mama i ją zaraz przywoła. Panna Julja, zwabiona gwarem, pośpieszyła zaglądnąć do salonu, a powróciwszy ztamtąd, rzekła do Zosi:
— Jakie szczęście, że nie wychodziłyśmy obie z pokoju podczas nieobecności twojej mamusi. Wyobraź sobie, że ktoś pociął rybki w drobne kawałki! Mama zwołała całą służbę, żeby dowiedzieć się kto to zrobił. Nikt się nie przyznał i widać po ich zdziwionej minie, że są niewinni. Mama zapytywała mnie czy ty nie byłaś przypadkiem w salonie, ale zapewniłam, że bawiłaś się cały czas w dziecinnym pokoju. „To dziwne — powiedziała mama — mogłabym się założyć, że tylko jedna Zosia zdolna do takiej niegodziwej psoty!“ — „O nie! Zosia by nigdy czegoś podobnego nie zrobiła!“ odpowiedziałem z przekonaniem. „Tem lepiej — odrzekła mama — jeżeli pani jest tak dobrego o niej mniemania.”
Zosia słuchała w milczeniu z główką na dół spuszczoną, z oczami pełnemi łez. Miała przez chwilę zamiar wyznać prawdę, ale zabrakło jej odwagi.
Panna Julja, widząc smutek dziewczynki, sądziła, że musi być zmartwiona wypadkiem i żal jej rybek mamusi, więc poczęła ją pocieszać, mówiąc:
— Byłam pewną, że przyjmiesz de serca tę przykrość mamusi; ty też lubiłaś przyglądać się rybkom w akwarjum, ale pomyśl, dziecinko kochana, że one nie były szczęśliwe w swem więzieniu a teraz już nie cierpią wcale. Nie myśl więc o tem i nie trap się. Chodź do mnie, to ci włoski przygładzę abyś była przygotowaną do obiadu, który podadzą za chwilę.
Zosia dała się uczesać i umyć, nie mówiąc ani słowa. Weszła do salonu, w którym była matka.
— Czy ty wiesz, Zosiu, co się stało z mojemi rybkami? Czy panna Julja powiedziała ci o tem? zapytała pani Irena mierząc córeczkę badawczym wzrokiem.
— Tak, mamusiu, wiem — odpowiedziała Zosia niepewnym głosem.
— Gdyby panna Julja nie zapewniła mnie, żeś nie wychodziła wcale z pokoju, byłabym przekonaną, że to jest twoja robota. Teraz mam tylko podejrzenie na Szymona, gdyż codziennie zmieniał rybkom wodę i piasek. Musiało go to znudzić i postanowił pozbyć się biednych stworzeń. Wobec tego od jutra go wydalam.
— Ach, mamusiu! zawołała Zosia z przerażeniem. Cóż on pocznie z żoną i dziećmi?
— Tem gorzej dla niego. Nie powinien był pastwić się nad mojemi rybkami, które pociął w drobne kawałki.
— Ależ Szymon tego nie zrobił, mamusiu, zaręczam że to nie Szymon... zapewniała Zosia ze łzami w oczach.
— Więc kto? Jak ci się zdaje?
— To ja pozabijałam rybki — szepnęła Zosia płacząc i składając rączki z bolesnym wyrazem, jakby błagając o przebaczenie.
— Zosiu! Co ci się stało! Wszak lubiłaś także moje rybeczki! Czy podobne, abyś je dręczyła bezlitośnie? Nie! Widzę tylko, że chcesz osłonić Szymona i przyjmujesz na siebie jego winę.
— Nie chciałam zabijać je, mamusiu, ale tylko spróbowałam posolić. Nie myślałam, że od soli poginą i że nie można rybek krajać. Nie piszczały nawet wcale. Zobaczywszy jednak że przestały się ruszać, zaniosłam je coprędzej i wrzuciłam do wody. Panna Julja nie zauważyła nawet kiedy się wymknęłam niepostrzeżenie.
Pani Irena stała dość długą chwilę, jakby nie była w stanie przemówić. Zosia podniosła nieśmiało oczki na matkę i spotkała się z jej spojrzeniem, w którem nie było już widać gniewu ale tylko malowało się zdumienie.
— Gdybym dowiedziała się przypadkiem o tem, co mi wyznałaś, ukarałabym ciebie bardzo surowo — powiedziała pani Irena. Ale wobec tego, że miałaś odwagę wyznać całą smutną prawdę, mając na względzie Szymona, który mógł paść ofiarą twego złego czynu, przebaczam tobie, moje dziecko, nie robię nawet wymówek, bo chyba sama po zastanowieniu zrozumiałaś, że każde żyjące stworzenie cierpi gdy je zabijają.
Zosia szlochała żałośnie. Widać było, że głęboko i szczerze żałuje swego nierozważnego czynu.
— Nie płacz, Zosienko — rzekła mama — i nie zapomnij o tem, że przyznaniem się do winy okupić ją można, jeżeli prawdziwie szczerą będzie skrucha.
Zosia z wdzięcznością ucałowała ręce matki, otarła z łez oczki, ale cały dzień była smutną i nieswoja, tak bardzo żałowała biednych, zamęczonych rybeczek, czuła jednak, że to jest żal po niewczasie.