Przygody Zosi/Czarne kurczątko
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody Zosi |
Wydawca | „Nowe Wydawnictwo” |
Data wyd. | 1937 |
Druk | „Grafia“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Orwicz |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Całe Przygody Zosi |
Indeks stron |
Zosia chodziła codziennie z mamusią do kurników, w których mieściły się najrozmaitsze gatunki kur, gdyż pani Irena ogromnie lubiła wszelkie ptactwo i starała się je mieć z najlepszych źródeł. Sprowadziła właśnie jajka od kurek czubatych i dowiadywała się wciąż czy już kurczęta się wylęgły.
Zosia wkładała zwykle okruchy chleba do koszyczka, który zabierała z sobą idąc z mamusią do kurników i rzucała kurom te okruchy. Wszystkie kury i koguty zbiegały się wnet na ucztę, znały już Zosię i chodziły za nią, co ją bardzo bawiło.
Najwięcej zajmowały ją tylko co wylęgłe kurczątka, żółte, puszyste, jakby z waty zrobione.
Pewnego dnia, wysypawszy już cały zapas okruszynek i ziarna, Zosia pobiegła za mamusią do kurnika i zobaczyła śliczne czubate kurczątko, które pani Irena wzięła na ręce i zachwycała się niezwykłą jego urodą.
— Ach! jakie ładne! zawołała Zosia. Ma piórka czarne jak u kruka!
— A jaki czubek wspaniały! Zobaczysz, że to będzie niezwykle piękny okaz, zapewniła matka, kładąc ostrożnie kurczątko obok starej kury. Ale stara kura będąc widocznie w złym humorze, dziobnęła ze złością kurczątko w sam czubek głowy i biedactwo spadło z piskiem na ziemię.
Pani Irena podniosła je i położyła znowu obok kury. Tym razem dostało się jeszcze gorzej małemu kurczątku od zagniewanej kwoki, która kilka razy z rzędu dziobała je ostrym dziobem i odganiała najwyraźniej.
— Co tu zrobić z tem kurczątkiem? rzekła pani Irena. Nie sposób zostawić je pod opieką niedobrej matki, która mogła by je zabić, a przecież warto wychować takie miłe stworzonko.
— Najlepiej będzie, mamusiu, wziąć je do naszego mieszkania, w pokoiku z mojemi zabawkami postawi się duży koszyk; będziemy je karmiły, a gdy wyrośnie, zaniesiemy do kurnika.
— Może i masz słuszność — odparła mamusia — zabierz je w koszyczku pustym do chleba, urządzimy mu naprędce posłanie.
— Ach, spójrz, mamusiu. Z szyjki jego krew płynie.
— To są uderzenia tej wściekłej kwoki, odrzekła pani Irena. Jak tylko wrócimy do domu, trzeba wziąć u panny Julji plasterek angielski i przyłożyć na rance. Zosia była uszczęśliwiona z możności pielęgnowania kurczątka. Karmiła je bułeczką, jajkiem na twardo, chciała upoić mlekiem, ale lepiej mu smakowała zimna woda.
W trzy dni potem ranka zupełnie już się zagoiła. Kurczątko czubate przechadzało się przed gankiem od strony ogrodu. Po miesiącu było już tak duże, że możnaby sądzić, iż ma conajmniej trzy miesiące. Piórka miało czarne, połyskujące, jak gdyby wodą zmoczone. Na czubku głowy piętrzyły się one w różnych kolorach: białe, czarne, pomarańczowe, niebieskie i czerwone. Dziób i łapki były różowej barwy; chód miało dumny, oczy żywe błyszczące. Trudno było wyobrazić sobie piękniejszego kurczaka.
Zosia podjęła się nad nim opieki. Karmiła go codziennie, pilnowała, gdy się przechadzał przed domem.
Za kilka dni miano go już odesłać do kurnika, gdyż zbyt trudno było upilnować ruchliwe ptaszątko. Zosia nieraz z pół godziny musiała biegać za niem, żeby je zapędzić do domu. Raz o mało się nie utopiło, gdyż wpadło w wielką miskę z wodą, uciekając przed goniącą je Zosią.
Dziewczynka próbowała przywiązać mu wstążkę do łapki, ale tak się poczęło wyrywać miotać na wszystkie strony, że trzeba było dać za wygraną w obawie, iż sobie nóżkę wykręci. Mamusia powiedziała, że należy trzymać kurczę w zamknięciu, gdyż nieraz jastrzębie uwijają się nad ogrodem i mogą łatwo je schwytać.
Zosia nie usłuchała dobrej rady i wciąż wypuszczała ukradkiem kurczątko, coraz bardziej oswojone. Pewnego dnia, wiedząc, że mamusia zajęta jest pisaniem, nieposłuszna dziewczynka przyniosła kurczę i wypuściła przed domem, gdzie zabawiało się łowieniem muszek i wyszukiwaniem robaczków w piasku, lub chodziło, potrząsając czubkiem.
Zosia czesała swą lalkę nieopodal przechadzającego się z powagą kurczaka, na którego spozierała od czasu do czasu, żeby mu nie pozwolić oddalać się zbytnio od domu. Podniósłszy oczy, zauważyła wielkiego ptaka z zakrzywionym dziobem, który unosił się tuż tuż nad kurczęciem. Spozierał na nie z wyrazem żarłocznym. Zosia miała minkę przerażenia, a kurczę jakby zamarło w bezruchu.
— Jaki to szczególny ptak, mówiła do siebie Zosia. Kiedy patrzy na mnie, wydaje się przestraszony, ale na kurczę spogląda jakoś dziwnym wzrokiem. Zabawny jest ten ptak czy mu te kurczątko się podoba czy nie podoba?
W tej chwili ptak krzyknął przenikliwie spuścił się na dół, uchwyciwszy kurczę w swe szpony, uniósł w górę. Kurczątko zapiszczało żałośnie, gdy go jastrząb porywał. — Zosia stała bezradna, patrząc jak wznosi się wysoko.
Nadbiegła mama, pytając co się stało. Zosia odpowiedziała że duży jakiś ptak krążył nad ziemią i nagle porwał kurczątko.
— Nieposłuszeństwo twoje to sprawiło — zawołała pani Irena rozgniewana. Wypuściłaś kurczątko bez mojej wiedzy, jastrząb je schwytał i pożarł. Pójdziesz zaraz do swego pokoiku, tam ci obiad przyniosą, bo nie warta jesteś siedzieć z nami przy stole. Pozostaniesz tam sama aż do wieczora. Może nauczy cię to być posłuszniejszą niż dotąd.
Zosia spuściła oczy i odeszła bardzo zasmucona. Płakała rzewnie pozostawszy samą i prawie nie tknęła obiadu.