Przygody na okręcie „Chancellor“/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Przygody na okręcie „Chancellor“
Podtytuł Notatki podróżnego J. R. Kazallon
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Ilustrator Édouard Riou
Tytuł orygin. Le Chancellor: Journal du passager J.-R. Kazallon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIX.

Przez pierwsze pięć dni po utknięciu, ostry i gęsty dym wydobywał się z pod pomostu »Chancellora«, potem zmniejszając się coraz bardziej, znikł nareszcie tak, że od szóstego listopada uważamy pożar za ugaszony. Ażeby nie zaniedbać jednak wszelkich ostrożności, Robert Kurtis każe bezustannie pompować wodę tak, że pudło okrętu zalane jest prawie całkowicie aż do samego pomostu. Z odpływem jednak morza woda opada i dwie płynne powierzchnie układają się do jednakowego poziomu, co dowodzi podług zdania Kurtisa, że otwór musi być bardzo znaczny, jeżeli woda tak szybko może odpływać. Rzeczywiście jeden z majtków zanurzywszy się podczas odpływu morza, odszukał otwór w okręcie, wynoszący przeszło cztery stopy kwadratowe. Woda otworzyła sobie drogę w odległości trzydziestu stóp od rudla i szczyt skał roztrzaskał trzy deski o parę stóp od głównego wiązania spodu. Uderzenie nastąpiło z nadzwyczajną gwałtownością z powodu wzburzonego morza i ciężkiego obładowania statku.
Dziwić się nawet należy, że pudło okrętu nie pękło od razu w wielu miejscach. Po wydobyciu dopiero ładunku, cieśla będzie mógł osądzić, o ile uszkodzenie da się tymczasowo naprawić. Całych dwóch dni jednak potrzeba na to, ażeby dostać się na dno »Chancellora« i wydobyć paki bawełny niespalonej. Przez ten czas Robert Kurtis i załoga nie tracą ani jednej chwili i spora część pracy jest już wykonaną.
Podniesiono więc złamany przy utknięciu, następnie zaś schwytany maszt tylny. Pozostały pień cieśla Daoulas zafugował i obie części złamane spojono silnem okuciem z żelaza. Kurtis odbył przegląd całej naprawy okrętu; żagle, liny na nowo umocowano, bocianie gniazdo przyprowadzono do porządku tak, że będziemy mogli puścić się na morze z zupełnem bezpieczeństwem. Na kończynach okrętu wiele pozostało do roboty, albowiem pożar silnie uszkodził koszary i werendę. Trzeba to wszystko przyprowadzić do poprzedniego stanu, co wymaga wiele czasu i starań. Czasu nam nie brak zupełnie, starań także nie szczędzimy, robota więc szybko postępuje i powrócimy nareszcie do naszych kajut.
Ósmego dopiero przystąpiono do zupełnego wyładowania »Chancellora«. Paki bawełny zalane wodą i po większej części zniszczone, są tak ciężkie, że musieliśmy dopomagać załodze przy wyciąganiu każdej sztuki za pomocą ustawionych umyślnie bloków. Każdą z tych pak osobno przewieźliśmy na łódce i wyrzucili na skały.
Po usunięciu w ten sposób pierwszej warstwy należało wziąć się do wyciągnięcia wody napełniającej spód, a stąd wypłynęła konieczność zatkania jak najszczelniej otworu, wybitego przez skały w pudle okrętu. Trudna to praca, a jednak majtek Flaypol i bosman wywiązali się z niej z gorliwością godną pochwały. Potrafili oni, zanurzając się w czasie odpływu morza aż do samego dna okrętu, zakryć dziurę kawałem blachy miedzianej. Z obawy jednak, że blacha nie zdoła wytrzymać zewnętrznego parcia, kiedy pompy obniżą poziom wody, napełniającej okręt, Robert Kurtis spróbował wzmocnić opór naładowaniem skrzyń bawełny na przedziurawione deski. Materyału nie zabrakło, wkrótce więc wnętrze »Chancellora« wyratowano ciężkiemi i nieprzesiąkającemi pakami, przy których pomocy spodziewano się nadać blasze wystarczającą siłę oporu.
Pomysł kapitana udał się wybornie, widać to w miarę działania pomp. Poziom wody obniża się coraz więcej w środku okrętu i załoga może usuwać jednę po drugiej warstwy bawełny. Okazuje się z tego, że będziemy mogli dostać się do otworu i naprawić go ze środka. Zapewne byłoby lepiej przewrócić okręt na bok i zamienić strzaskane deski, brak jednak środków do wykonania tak wielkiej roboty. Zresztą obawiamy się, ażeby niepogody nie nastały w czasie, kiedy okręt leżałby na boku, zdany na łaskę gwałtowności morza.
— Mam sobie za obowiązek uspokoić was — powiedział Kurtis — że wstrzymamy zupełnie dostawanie się wody do środka i niezadługo spróbujemy dopłynąć do lądu w warunkach dostatecznego bezpieczeństwa.
Po dwóch dniach pracy wylano znaczną część wody i wyładowanie ostatnich pak bawełny nastąpiło bez żadnych przeszkód. Musieliśmy także z kolei pomagać załodze, co też każdy pełnił z całą sumiennością i o ile na to siły pozwalały. Nawet Andrzej Letourneur pomimo kalectwa, nie dał wyprzedzić się nikomu. A jednak męcząca ta praca, pompowanie, długo wytrzymać nie można bez odpoczynku. Ręce i nogi omdlewają wkrótce od drąga, nie dziwię się więc, że majtkowie tak się wymawiają od tej roboty. Nadto wykonywamy ją w dogodnych warunkach, bo statek oparty na twardym gruncie, nie zaś na otchłani, mogącej nas pochłonąć. Nie bronimy życia swojego przeciwko natarciu morza, niema walki pomiędzy nami i wodą, któraby wracała w miarę, jak ją wylewają.
Niechże nas niebo strzeże od podobnej próby na tonącym okręcie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.