Przygrywka (Lenartowicz)

PRZYGRYWKA.



Czemu ty śpiewasz i na coć się zdało?
Co było śpiewać, to się prześpiewało;
Byli przed tobą potężni śpiewacy,
Znani po kraju ba i jeszcze jacy?
Żaden skowronek co wzlata nad zboże,
Taką się pieśnią poszczycić nie może,
I żaden słowik, który letniéj nocy
We dworskim sadzie śpiewa z całéj mocy.
Słówka jak perły, a pieśni tak składne,
Że już im chyba nie zrównają żadne.
Młodzież za niemi przepadała cała,
Nie było panny, coby nie śpiewała.
Słysząc jak wielcy bywali rycerze,
To dusza w ptasze porastała pierze,

I człek nikczemny czuł że rośnie w górę,
Rośnie het rośnie aż kędyś za chmurę,
Aż tu i chmura na dole, a owy
Czuje, że słońce już mu blizko głowy;
Aż tu i słońce gdzieś ledwie u kostki
Na one ziemskie świeci niedorostki
A człek wciąż rośnie, rozrasta się, szerzy,
Jeszcze kruszyna a w niebo uderzy.
I tak w prostocie swojéj myśli sobie:
Kiedy ja taki, to ja wszystko zrobię.
Otóż to pieśni, to mi takich dajcie,
Otóż to granie, to mi tak zagrajcie.
Ale po chłopsku to nie żadna sztuka,
Co mi ztąd, że mi jak kukułka kuka,
Albo jak bocian klekcze nad stodołą;
Człek nie wyrośnie z tą pieśnią nad sioło.
Ani nie powie sobie, że jest wielki,
I że do niego świat należy wszelki.
Coś o kochaniu, coś tam o miłości,
Coś i o swoich, ale tak jakości,
Że mu to żadnéj fantazyi nie daje,
I że mu serce jakby sól roztaje.

Ej, to nie prawie, namby inak trzeba,
Żeby aż człowiek głową sięgnął nieba.
Biednyś ty kmotrze, Bóg świadek żeś biedny,
Powszednie piosnki to jak chleb powszedny,
Co to o niego Pan Bóg każe prosić,
By człek posilon mógł swój krzyżyk nosić.
A jak nie wadzi głosik skowronczany,
A jak nie wadzi oliwa na rany,
Jak Boże słonko zdrowiu nie zaszkodzi,
Tak i piosenka, co nam biedę słodzi.
Że słowik śpiewa, to niech śpiewa sobie,
On swoje robi a ja swoje robię.
Ptaszek mi krzywdy z serca nie wygładzi,
Boć człek nie pieśni lecz Boga się radzi.
A potem w imie Ojca, Syna, Ducha,
Patrzy przed siebie a starszych się słucha.
Alboż ja gorszy jak wy albo drugi,
Alboż mnie moje nie kochane smugi?
Albożbym ja się nie dał za nie zabić,
Gdyby mi przyszedł Moskal je zagrabić.
Alboż mnie matka nie nosiła w chacie,
Alboż to kmotrze za złego mnie znacie?

I do mnie wiejska wdzięczy się dziewucha,
I ja potrafię od lewego ucha,
A jak ci grzmotnę, to się tam nie schylać,
Ani się ocknie, choćby konew wylać.
I ja mam brata w moskiewskiéj piechocie,
I ja się jego napatrzę sierocie.
Kiedy wam milsze one pańskie granie,
Toć już mój kmotrze albo idźcie na nie.
Ja tam chłop jestem i w téj mojéj głowie
To jeno żywie, co widać w dąbrowie.
To jeno śliczne, co duszę raduje,
To jeno prawda, co się w sercu czuje.
To jeno dobre, czemu człowiek rady,
To jeno szczere, w czem nie widać zdrady.
Podkówki lubię, bo mi ognia krzeszą,
I skrzypki lubię, bo mi serce cieszą.
I jedną lubię, bo się kocham w jednéj,
I biednych lubię, bo i ja téż biedny.
Z piosnką wesołą na jarmark się noszę,
A kiedy wracam, to śpiewam potrosze.
I kiedy orzę i téż kiedy młócę,
I jak sam jestem, to sobie zanócę.

Bo gdy człek śpiewa myśli że we dwoje,
I piosnka cieszy i robi się swoje.
Długie śpiewanie to dziewczęca sprawa,
To ich radości, to onych zabawa.
A parobczańskie i téż gospodarskie,
To krótkie śpiewki ale za to dziarskie.
Niech się dziewczyna długą cieszy bajką,
A kozak dumką swą i bałabajką,
A góral dudą i kobzą wydętą,
I niechaj skacze jakby go najęto.
My zaś Krakusy i Wielkopolany
Na skrzypkach sobie gramy dla odmiany.
Kochamy Polskę, bośmy Polski godni,
Na ciele biedni, na duszy swobodni.
A co nam miłe, to przynosim chętnie,
Jako plon złoty, co się zbiera skrzętnie.
Tak my piosenki niesiem z duszy szczeréj,
Coby je pisać złotemi litery.
I na wiek wieków wyryć na marmurze,
Takie są piękne choć nie bardzo duże,
Takie do serca, że już nad nie przecie
Piękniejszych piosnek pewnie nie znajdziecie.

Niech tylko ludzie będą tak jak one,
A wrócą nam się te czasy zielone,
Kiedy to kiedy Polska nasza cała
Szczęściem jak bujném zbożem porastała.
A kto do ręki weźmie te piosenki —
To właśnie jakby perły wziął do ręki.
A kto zaśpiewa, to mu się powróci:
I ona brzoza, co się z wiatrem kłóci,
I ona łąka, która pachnie miętą,
I on kościółek, kędy chadzał w święto.
I ona karczma, gdzie hasał z dziewczyną,
I one chmury, co po niebie płyną,
I ona miłość, co się k'niemu śmiała,
I ta wesołość, co się gdzieś podziała,
I ona ufność, co tak człeka grzeje,
Żeby i życie oddał za nadzieję.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teofil Lenartowicz.