Przykładne dziewczątka/Miluś i Kos
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Miluś i Kos |
Pochodzenie | Przykładne dziewczątka |
Wydawca | Księgarnia Ch. I. Rosenweina |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia „Siła” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Orwicz |
Ilustrator | Marian Strojnowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cała książka |
Indeks stron |
Zosia i Pawełek powracali razem od ubogiej kobiety, której zanieśli jałmużnę. Szli powoli, zatrzymując się, by wdrapać się na drzewo, lub przeskoczyć przez płot. Bawili się też w chowanego. Zosia właśnie ukrywała się w krzakach, a Pawełek ją szukał. Nagle usłyszała żałosne miauczenia. Przestraszyła się i wyszła z ukrycia.
— Pawełku — rzekła — przywołajmy służącą, tam coś piszczy za krzakiem.
— Po co mamy przywoływać kogoś na pomoc? Czyż nie damy sobie rady? — odrzekł Pawełek — chodźmy razem i zobaczymy co to jest.
— Boję się, że tam może być wąż, albo wilczek młody — mówiła Zosia.
— A to dobrze sobie! — rzekł Pawełek rozśmieszony, wąż syczy, a nie piszczy, a wilczek nie odzywałby się znów tak cicho, że nawet ja, będąc tak blisko, nie słyszałem nic wcale.
W tej chwili odezwało się znowu ciche miauczenie. Pawełek podążył w tę stronę i znalazł małego kociaka, który miał bardzo nieszczęśliwą minę. Był biały, ale zmoczony rosą z zabrukanymi błotem łapkami wyglądał opłakanie.
— Jakiż on chudy, jak drży cały? — zawołał Pawełek.
Zosia przywołała idącą za nimi zdala służącą i pokazała jej kotka, mówiąc, że go chce zabrać do domu.
— Jak tu nieść takiego brudasa? — odpowiedziała dziewczyna.
— Zerwij kilka dużych liści i umieść go na nich — rzekła Zosia.
— Jeszcze lepiej będzie włożyć go w moją chustkę do nosa — dodał Pawełek.
— Dobra myśl. Wytrze się kociaka moją chusteczką, a potem zaniesie się w twojej — zawołała Zosia uradowana.
Kotek nie mógł prawie się ruszać. Gdy go zawinięto w chustkę, służąca wzięła kociąka na ręce i szybko wszyscy troje skierowali się ku domowi. Zosia pobiegła przodem i, wpadłszy do kuchni poprosiła kucharza, żeby nalał na spodek mleka.
— A to na co? zapytał zdziwiony.
— Dla biednego koteczka, którego znaleźliśmy pod płotem umierającego z głodu. Oto właśnie przyniosła go Marysia — rzekła Zosia wskazując na zawiniątko.
Kucharz napełnił spodek ciepłem mlekiem i postawił na ziemi. Kotek zaczął wnet pić z takim apetytem, że po chwili nie pozostało już ani odrobiny. Dzieci chciały koniecznie zabrać kotka na górę do dziecinnego pokoju, ale kucharz i Marysia radzili zostawić go w kuchni, gdzie mu będzie daleko lepiej, zanim się oswoi. Zosia i Pawełek zgodzili się na to i poczęli obmyślać imię małemu znajdce.
— Nazwijmy go Filusiem — radził Pawełek.
— A może lepiej Ślicznotka — powiedziała Zosia.
— A jeśli będzie brzydal? to jakoś by nie pasowało.
Naradzali się chwilę, potem zdecydowali, że mniejsza o imię, byleby kotek trochę sił nabrał, bo teraz ledwie się trzyma na nogach. Pewno jakieś niedobre dzieciaki wyniosły go tak daleko, próbując czy do chałupy powróci.
Zosia cieszyła się już na myśl, że będzie miała żywą zabawkę i zaglądała często do kuchni, gdzie Miluś gdyż tak go nazwano, wygrzewał się przy ogniu, zajadał smaczne kąski i wkrótce zrobił się puszysty i biały jak mleko. Wyskakiwał przez okno do ogrodu i, niestety, miał brzydki zwyczaj skradania się do ptaszków, a nawet przyłapano go na wyciąganiu małych piskląt z gniazdka.
Zosia i Pawełek starali się spędzać kotka z drzewa, ale umiał zawsze tak zręcznie im się wywinąć, że niepodobna było go złapać i ukarać. Powtarzało się to przez parę miesięcy. Pewnego dnia przyniesiono do salonu klatkę złoconą, w której był kos uczony; wyśpiewywał on kilka piosenek, to wprawiło dzieci w niezmierny zachwyt.
Starsi poradzili im pójść do ogrodnika i przynieść jagody, które kosy bardzo lubią. Dzieci z radością pobiegły i powróciły z całym koszykiem jagód.
Miały też nałapać muszek, ale podano właśnie do stołu i wszyscy zasiedli do obiadu, który przeciągnął się dość długo. Po obiedzie, gdy powrócono do salonu przykry widok przedstawił się oczom zgromadzonych. Psotny kotek potrafił łapką otworzyć drzwiczki klatki i chwyciwszy ptaka za gardło wyciągnął go na stół a ztamtąd na ziemię. Ptak trzepotał jeszcze skrzydłami, ale kot wystraszony widokiem ludzi schował się pod fotel ze swym łupem. Natenczas ojciec Pawełka począł go pędzić laską. Kot z ptakiem w zębach wymknął się przez drzwi uchylone. Goniono go po pokojach i korytarzu, wreszcie padł pod silnie wymierzonym ciosem, wypuszczając ptaka, który już prawie nie dawał znaku życia, ale i sam przypłacił życiem swą zaborczość. Przerażone dzieci stały nad biednym ptaszkiem, leżącym ze zwieszoną głową, a niemniej ból im ścisnął serduszka widząc białego, dobrze już odchowanego kota wyciągniętego w całej długości na podłodze. Drapieźnik poległ w nierównej walce i długo dzieci nie mogły zapomnieć tej sceny, żal im było niezmiernie ślicznie śpiewającego ptaszka, a zarazem figlarnego i pełnego wdzięku białego Milusia.