Przykładne dziewczątka/XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przykładne dziewczątka |
Podtytuł | Zajmująca powieść dla panienek |
Pochodzenie | Przykładne dziewczątka |
Wydawca | Księgarnia Ch. I. Rosenweina |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia „Siła” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Orwicz |
Ilustrator | Marian Strojnowski |
Tytuł orygin. | Les Petites filles modeles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cała książka |
Indeks stron |
Dzik poszedł wprost przed siebie i zaległa znów zupełna cisza. Nagle turkot zbliżającego się wozu wlał nadzieję w dziewczątka, słychać było pogwizdywanie człowieka i tupot koński.
— Na pomoc! Na pomoc! krzyknęły dzieci.
Wózek zatrzymał się.
— Kto to woła? — odezwał się woźnica — ciemno choć oko wykól, zkąd te głosy pochodzą?
— Jesteśmy na drzewie! Zacny panie! Wyratuj nas, bo zabłądziłyśmy w lesie.
— Jakieś dziewczynki wylęknione — zauważył woźnica.
— To my, Zosia i Stokrotka ze dworu. Niech nas pan zawiezie; tam się pewnie strasznie o nas niepokoją.
— Dobrze, dobrze. Zaraz się zrobi. Nie ruszajcie się, zdejmę panienki ostrożnie. To mówiąc, poczciwy człek wygramolił się na drzewo, pozdejmował dziewczynki i wsadził na wózek.
— Jakże was tak puszczono same? zapytał, zabierając się do odwrotu.
— Zbłąkałyśmy się, szukając biednej staruszki, mieszkającej tuż za lasem — objaśniała Zosia.
— Jakże można wyprawiać takie historje! zawołał woźnica. Jesteśmy o jakie dwa, trzy kilometry od dworu, będziemy jechali dobrą godzinę, bo koń zmęczony.
Zaciął konia i ruszono w drogę.
Na ganku stała Eliza blada, przerażona, pytając przybyłego, czy nie przywozi jakich wieści o dzieciach zagubionych.
— Są tu zdrowe i całe — zawołał wesoło, siedziało to w lesie na drzewie i czekało Boskiego zmiłowania.
Eliza chwyciła dzieci w ramiona.
— Prędzej, prędzej, chodźmy do salonu, zawołała uradowana, tam się już panie strasznie niepokoją, posyłano konnych gońców w różne strony. Kamilka i Madzia są w rozpaczy. Niechże pan zaczeka chwilkę — dodała zwracając się do woźnicy — zaraz otrzyma pan sowiste wynagrodzenie.
— O, niema za co — odrzekł nieznajomy wzruszając ramionami; muszę zresztą wracać pośpiesznie, bo mam jeszcze spory kawał drogi do domu.
— Gdzie mieszkacie? Jak nazwisko? dopytywała Eliza.
— Mieszkam w wiosce sąsiedniej, jestem dostawcą bydła do rzeźni, nazwisko moje Hurel.
— Odwiedzimy was dobry panie Hurel, dowidzenia tymczasem, jeżeli już koniecznie trzeba wracać natychmiast.
Podczas tej rozmowy Zosia i Stokrotka wpadły do salonu. Stokrotka rzuciła się matce na szyję, a Zosia przypadła do jej stóp, łkając.
Niespodziane przybycie dziewczynek i nagła stąd radość omal nie przyprawiły pani Rosburgowej w omdlenie. Zbladła bardzo i usunęła się bezwładnie na fotel, nie mogąc przemówić ani słowa.
— Mamuniu, mamusieńko! wołała Stokrotka, tuląc się do niej — niechże mamusia mnie pocałuje, niech mamusia powie, że mi przebacza!...
— Ach, dziecko moje, ileż przecierpiałam przez czas twojej nieobecności!... wyszeptała wreszcie pani Rosburgowa. Sądziłam, że już cię nigdy nie zobaczę!... Szukałyśmy was do późnej nocy i teraz jeszcze ludzie z pochodniami krążą w różnych kierunkach. Gdzieżeście były? Dlaczego tak późno wracacie?
— To moja wina, niech pani daruje — mówiła Zosia z płaczem obejmując kolana pani Rosburgowej; namówiłam Stokrotkę, aby mi towarzyszyła. Chciałam odnaleść ubogą staruszkę, mieszkającą za lasem, chodziło mi o to, żeby ten uczynek miłosierny był wyłącznie naszą zasługą. Dużo przecierpiałyśmy, zabłądziwszy w lesie i nigdy już, nigdy nie zrobimy ani kroku bez poradzenia się starszych.
Pani Rosburgowa podniosła Zosię łagodnym ruchem i rzekła.
— Przebaczam tobie, widząc twoją skruchę, ale odtąd urządzę się w ten sposób, aby nie znosić więcej tak strasznego niepokoju, jaki dziś przeżyłam. Stokrotka będzie przebywała zawsze z Kamilką i Madzią, albo towarzyszyć jej będzie Eliza, jeśli będą zajęte. Nigdy już nie pozostawię ją bez opieki ani na chwilę.
Kamilka i Madzia usłyszawszy gwar w salonie, zbiegły na dół z górnego piętra. Pomimo, że już od godziny miały się spać położyć, jednak nie mogły usnąć, ciągle rozmyślając o zaginionych przyjaciółkach.
Zaczęły się uściski i radosne okrzyki na widok Zosi i Stokrotki. Wypytywaniom nie było końca. Eliza przyniosła wygłodzonym wędrowniczkom dwie filiżanki buljonu z grzankami, które spożyły z wielkim apetytem, poczem pani Marja powiedziała, że wobec późnej godziny należy już pójść wszystkim na spoczynek, resztę opowiadania pozostawiając na jutro.
Rada ta trafiła wielce do przekonania znużonych niezmiernie dziewczątek, które zaledwie przyłożywszy głowę do poduszki, zasnęły snem twardym i obudziły się nazajutrz dopiero o drugiej po południu.
Kamilka i Madzia wyglądały już z upragnieniem tej chwili, gdy przyjaciółki zaczną im opowiadać szczegółowo, co przeniosły w swej nocnej wycieczce. Stokrotka, nic nie tając, przedstawiła w prostych słowach cały obraz ich niedoli, gdy przekonały się, że nie potrafią odnaleść drogi do domu.
Wielkie wrażenie wywołała opowieść o dzikach, ucieczka na drzewo i radość wreszcie ze spotkania zacnego człowieka, który ich usadowił na wozie i przywiózł na miejsce.
Postanowiono odszukać tego dobroczyńcę, ponieważ, na szczęście, Eliza dowiedziała się i zapamiętała, jak się nazywa.